Statystyki aborcyjne

W dyskusjach o aborcji warto zastanowić się, skąd biorą się opisujące ją dane statystyczne. Podobnie należy zbadać, kto i w jaki sposób je generuje, oraz co z tego wynika.
     Ogólnie mówiąc, pochodzą one głównie od organizacji aborcyjnych i instytucji rządowych. Jednym z najbardziej poważnych generatorów takich krajowych i międzynarodowych statystyk jest amerykański the Guttmacher Institute (GI). Instytucja ta jest nie tylko proaborcyjna, ale została specjalnie stworzona do celów „naukowych” przez Planned Parenthood, największego amerykańskiego providera aborcji, więc jej obiektywizm możemy włożyć między bajki. Jej dane mogą być niedokładne z wielu powodów. Po pierwsze, w przypadku USA oparte są one na tym, co w formie badań ankietowych, dobrowolnie, co 3-4 lata zgłaszają jej abortoria (tzw. kliniki aborcyjne). Jak podaje Dennis Howard z The Movement for a Better America http://www.movementforabetteramerica.org/, mogą być one o 20- 30 % wyższe, gdyż aborcje z powikłaniami i opłacane gotówką mogą być celowo zatajane.
     Statystyki rządowego Center for Disease Control są jeszcze mniej dokładne, bo nie zawierają w ogóle danych z kilku stanów, w tym Kalifornii, gdzie dokonuje się ich bardzo dużo (według GI w 2008 r. aż 17,7 % wszystkich aborcji w USA). W Stanach Zjednoczonych nie ma prawa federalnego, które nakładałoby na providerów obowiązek dostarczania informacji, a nawet gdyby było, nie gwarantowałoby ono ich prawdziwości.

Liczba aborcji rośnie czy spada?
     Warto dodać, że wyżej wymienione liczby dotyczą najczęściej metody chirurgicznej, pozostawiając poza opisem m.in. aborcje farmakologiczne przy użyciu RU-486, tzw. antykoncepcję postkoitalną czy spirale. Służą zaś do udowodnienia, że proaborcyjne prawa wpływają na obniżenie liczby aborcji (jednak nie może ona spaść zbyt nisko, bo wtedy lobby nie może wykazać jej powszechności). Wyciąganie takiego wniosku może być problematyczne nie tylko z powodu niesolidnych danych. Spadek może przecież również nastąpić w wyniku niżu demograficznego czy migracji ludności.
     Z drugiej strony, organizacje proaborcyjne mogą celowo zawyżać dane w krajach, gdzie aborcja jest nielegalna, aby udowodnić, że takie prawo nie działa. Lobby to ma w tym interes polityczny (aby prawa zmienić) i finansowy (aby rozwinąć sieci providerów). Taktykę wyolbrzymiania statystyk potwierdził nieżyjący już były aborter, dr Nathanson. Dr Robert Johnston, fizyk zajmujący się danymi aborcyjnymi, zauważa również, że w wielu krajach (głównie rozwijających się) oparte są one na badaniach ankietowych (o bardzo ograniczonej liczbie respondentów), wykonywanych w dużym skupisku miejskim. Inne wliczają do nich samoistne poronienia. Do kolejnych manipulacji służy posługiwanie się tzw. turystyką aborcyjną, która jest trudna do zbadania.

Bezpieczna aborcja?
     Niesolidne statystyki nie pokazują również uczciwie powikłań poaborcyjnych i przypadków śmiertelnych (znowu: brak nawet takowego systemu zgłoszeń). Co więcej, takie komplikacje mogą być często trudne do wyłapania, gdyż kobiety niechętnie je upubliczniają i udają się z nimi do prawdziwych lekarzy (na pogotowie czy do szpitala), a nie aborterów. Można sobie wyobrazić, że sytuacja w krajach tzw. trzeciego świata, w których aborcja jest legalna (lub niezwalczana) musi być dużo gorsza, skoro śmierci w wyniku legalnej aborcji zdarzają się w USA (GI podaje 6 zgłoszonych przypadków w 2007 r.), gdzie opieka medyczna jest na najwyższym poziomie.
     Podobnie rzecz ma się w Polsce. Nic nie wiemy o takich powikłaniach w polskich szpitalach. Źródła aborcyjne podają, że w Polsce aborcje w drugim trymestrze dokonywane są przy pomocy starych metod. Są one uważane za bardziej ryzykowne, więc teoretycznie muszą być narażone na komplikacje. To samo środowisko uważa, że liczba szpitalnych „zabiegów” jest zaniżana poprzez ich dokumentowanie jako samoistnego poronienia. Pocieszająca jest za to analiza Johnstona (2008) http://www.johnstonsarchive.net/policy/abortion/polandlaw.html, który przekonująco udowadnia, że nie ma powodu sądzić, aby w naszym kraju znacznie wzrosła aborcja nielegalna w sektorze prywatnym.
     Wiemy, że prawdy o aborcji nie dowiemy się od grup, które za nią lobbują. Ich eksperci najczęściej nie chcą rozmawiać o zagrożeniach. Praktycznie wszystkie rodzaje ryzyka zamiatają pod dywan, a przecież substancje i aparatura używana do aborcji nie mogą być dla kobiet obojętne (nie mówiąc już o nienarodzonym człowieku). Lobby proaborcyjne nie chce słuchać, co na temat skutków aborcji mają do powiedzenia liczni psychologowie kliniczni (mogą za to cytować psychologów społecznych). Z drugiej strony, liczba organizacji pro-life zajmujących się danymi aborcyjnymi jest niewielka. Mają one za to informacje od byłych pracowników abortoriów, przedstawiających je przede wszystkim jako biznesy nastawione na zysk, w których ukrywa się wszelkie komplikacje. Nie da się więc ukryć, że solidne dane liczbowe nie są łatwe do znalezienia i pokazują, że tak naprawdę statystyczny obraz aborcji lansowany przez aborcjonistów jest mocno zniekształcony.

Natalia Dueholm
artykuł ukazał się na www.pch24.pl
Czytelnia: