Młyn Matki Boskiej

     Przy drodze do Vanves, u stóp wielkiego klasztoru sióstr benedyktynek rozłożyła się wioska. W pobliżu wznosił się na wzgórzu stary wiatrak, który należał do Szymona, zacnego człeka, nie umiejącego czytać ni pisać, weterana wielu wojen.
     Interesy mistrza Szymona układały się źle, tkwił po uszy w długach. Kiedy zawiał wiatr, nie było co mleć, a kiedy było ziarno do zmielenia, wiatr opadał.
     Pewnego wieczoru - był to pierwszy dzień maja - Szymon wpadł po prostu w rozpacz. Jeśli do dziewiątej następnego ranka nie zapłaci dziesięciu talarów prokurentowi, wypędzą go z młyna, a młyn sprzedadzą. Miał wprawdzie dwadzieścia worków ziarna do zmielenia i gdyby zdołał je zmielić, mógłby wywinąć się prokurentowi, ale powietrze ani drgnęło - najsłabszego powiewu.
- W końcu - wykrzyknął - skoro nawet Bóg mi nie sprzyja a los się zawziął, by mnie puścić z torbami, rzucam wszystko i wracam do zawodu żołnierza. Co jak co, ale jakaś wojenka zawsze się trafi, byłoby więc dziwne, gdyby nie znalazł się kapitan, któremu przyda się taki chwacki kusznik jak ja. Wiatrak zaś niech wezmą diabli, tak, niech go sobie weźmie jaki diabeł.
     Ledwie Szymon wypowiedział te słowa, spostrzegł, że wiatrakiem zaczyna targać niby łodzią na falach. Po chwileczce stanął przed nim chudy i czarnawy człeczyna, całkiem podobny do biedaków, którzy przychodzili tutaj co dzień.
- Wzywałeś mnie, mistrzu Szymonie, więc się stawiam.
- Wzywałem cię? Kimżeś jest?
- Jestem diabłem! - odparł skromnie człeczyna, jakby mówił: "Jestem twoim kumem Janem" albo: "Twoim kuzynem Łukaszem".
     Szymon był zdumiony, ale może mniej niż mógłby się spodziewać. Niejedno widział w ciągu lat wojny i ten czarnawy człeczyna, tak spokojny w obejściu, zgoła nie wzbudzał w nim strachu.
- No więc czekam - rzecze po chwili milczenia zniecierpliwiony diabeł, tupiąc.
     Szymon spostrzegł, że chociaż tamten wzuł trzewiki takie same jak wszyscy, odcisk jego stopy był rozdwojony.
- Chybaś nie po to mnie wzywał, żeby podarować mi stary wiatrak. Zresztą nic mi po twoich prezentach. Lecz jeśli chcesz, mogę go kupić za brzęczącą monetę, i to złotą. Jestem zacniejszy niźli się mniema - dodał.
     Szymon pomyślał chwilę. W końcu wcale przecież nie zabiegał o tę schadzkę, ale skoro diabeł już tu jest, czemu nie skorzystać z tego małego nieporozumienia. Zebrał się więc na odwagę.
- Cóż, panie diable, prawdę mówiąc, nie zależy mi na tym, żeby sprzedać młyn, choćby i za wagę złota, bo w dzisiejszych czasach nigdy nie wiadomo, ile warte jest złoto.
Diabeł uśmiechnął się.
- Nie ufasz, żem uczciwy? Niesłusznie. Czegóż więc chcesz?
- Chciałbym, żebyś, ot, poobracał wiatrakiem, aż zmielę dwadzieścia worków ziarna, które daremnie czekają na wiatr.
- I to wszystko? - zdumiał się Belzebub. - Zrobię coś lepszego. Od tej chwili twój wiatrak ma obracać się bez ustanku, byś zmielił nie dwadzieścia worków, ale dwadzieścia razy po dwadzieścia, setki, tysiące worków. Będą tu przywozić ziarno ze wszystkich stron i wkrótce staniesz się najbogatszym młynarzem w królestwie.
- Ten nie zapomina języka w gębie - pomyślał Szymon, a na głos rzekł:
- Przydałoby się, panie diable, i wiedz, że moja wdzięczność...
- Wdzięczność możesz sobie schować do kieszeni. Nic mi po niej.
     Dobył spod kaftana piękny pergamin pełen pieczęci i pokryty słowami, które dla Szymona nic a nic nie znaczyły, i rzekł:
- Oto pakt, w którym zobowiązujesz się oddać mi swoją duszę w zamian za to, że uczynię cię majętnym. Nie jest to cena zbyt wygórowana - dodał człeczyna krzywiąc się.
     Szymon spostrzegł, że dał się wciągnąć w pułapkę, ale jeśli odmówi, ziarno nie będzie zmielone, a nazajutrz opuści na zawsze wiatrak pod strażą dwóch żandarmów.
- Trzeba jakoś się wykręcić - myśli.
A potem mówi:
- Zgoda, to korzystny interes. Ale dręczy mnie wątpliwość. Nie wiedziałem, panie diable, że potrafisz rozkazywać żywiołom.
- I cóż z tego, przyjacielu? - odpowiada diabeł głosem słodziutkim jak miód. - Nie rozkazuję żywiołom, ale potrafię sobie radzić w inny sposób.
- Zróbmy więc rzetelną próbę. Jeśli zmielisz połowę z dwudziestu worków, które mam we młynie, przekonasz mnie i odstąpię ci duszę.
     Zdarzyło się wówczas coś bardzo dziwnego. Chociaż najmniejszy podmuch wiatru nie poruszył listkiem na pobliskich drzewach, skrzydła wiatraka poczęły się obracać, ziarno samo sypnęło się na kamień młyński i zaraz przemieniło się w bielutką mąkę.
Idący drogą do Vanves przystanęli.
- Patrzcie, wiatrak mistrza Szymona obraca się, chociaż nie ma wiatru! - I wszyscy szukali wyjaśnienia tego cudu.
Była już noc. Dziesięć worków ziarna zostało zmielonych. Diabeł podszedł do Szymona.
- Czy jeszcze wątpisz w moją moc? Podpisujże dokument.
     Wetknął mu w dłoń pergamin z pieczęciami. Biedny młynarz poczuł się zbity z pantałyku. Zmarnował czas, podjął zobowiązanie, i trapił się wielce, że przyjdzie oddać diabłu duszę, która mogłaby kiedyś, miał nadzieję, oglądać raj!
     Zwrócił wzrok w stronę klasztoru, jakby szukał skądś natchnienia, i w tym samym momencie ujrzał, jak grupka benedyktynek schodzi po stopniach kaplicy. Była to procesja majowa, a kiedy przechodziła, wszyscy wieśniacy klękali. Orszak posuwał się powoli. Najpierw aspirantki, potem nowicjuszki, a wreszcie mniszki ubrane na biało i z zapalonymi świecami w dłoniach.
     Jako ostatnia szła przeorysza. Szymon dobrze ją znał. Na piersi lśnił jej złoty krzyż, a w prawej dłoni miała pastorał. Z twarzami zakrytymi kapturami i trzymając w rękach pochodnie, szli pokutnicy, a czterej nieśli feretron z posągiem Matki Boskiej. Pod aureolą z drogocennych kamieni widać było przesłodkie oblicze.
     Spojrzenie Szymona zwróciło się ku Niej. Czuł za swoimi plecami obecność diabla, choć ten skrył się za wielkim głazem, by nie patrzeć na widok, który wprawiał w drżenie wszystkie jego członki. Szymon wiedział, że dopóki świątobliwe mniszki śpiewają, dopóki jest tu przeorysza z krzyżem, a zwłaszcza dopóki jest posąg Matki Boskiej, nie musi niczego się lękać ze strony szatana, ale potem...
- Dotrzymaj coś obiecał - krzyczał diabeł, nie ważąc się wyjść ze swojego schronienia. - Dotrzymaj coś obiecał, podpisz pergamin albo zemszczę się straszliwie.
Szymon zbliżył się do posągu. A głos dalej krzyczał zza jego pleców:
- Dotrzymaj coś obiecał,
Wtedy młynarz podszedł do Matki Boskiej, która przesuwała się tuż przed nim.
- Matko Przenajświętsza - modlił się - cóż mam czynić?
- Zawiniłeś, Szymonie - szepnął mu do ucha głos, który zdawał się muzyką. - Obiecałeś, musisz dotrzymać. Ale ponieważ nie umiesz pisać, podpisz na swój sposób.
     Szymon pojął w lot. Jeden z pokutników niósł wiaderko poświęconej wody, która miała posłużyć do błogosławienia pól. Szymon zanurzył w niej palec i podpisał pergamin. Podpisał na swój sposób, na sposób wszystkich niepiśmiennych na tym świecie: nakreślił znak krzyża.
     Pergamin zapłonął, jakby tknął go ogień. Szymon usłyszał wybuch i obrócił się. Zza głazu, gdzie skrył się diabeł, wzbijała się lekka chmura dymu, a po polach rozszedł się zapach siarki.
     Młynarz rozejrzał się dokoła. Po diable nie został nawet ślad. Jednocześnie zerwał się lekki wiatr i skrzydła starego wiatraka zaczęły się obracać.
Oczy Szymona napełniły się łzami. Padł na kolana.
- Matko Przenajświętsza, chciałem wytargować wiatrak za moją duszę, a Ty wyrwałaś mnie ze szponów diabła. Od tej chwili mój młyn na zawsze już będzie się nazywał młynem Matki Boskiej.
Leggende cristiane, Milano 1963, s. 424-427