Adwent to czas pustyni

Rozmowa z Barbarą i Dariuszem Kowalskimi
– Na początek bardzo proszę powiedzieć parę słów o sobie – jak się Państwo poznali, jak wygląda Wasze życie?
Dariusz: Nasze drogi zeszły się w Łodzi, dokąd trafiłem po studiach aktorskich. Basia ukończyła łódzką PWSSP (obecnie ASP), jest grafikiem i scenografem. Poznaliśmy się w mieszkaniu teatralnym w starej kamienicy, gdzie pomagaliśmy w przeprowadzce naszej wspólnej koleżance aktorce. Mijaliśmy się na schodach, nosząc różne przedmioty, a wieczorem tego samego dnia spotkaliśmy się na premierze w teatrze.
Barbara: Byłam tuż po powrocie ze Stanów, wróciłam po dłuższym pobycie, na wieść o chorobie nowotworowej mamy. Był to bardzo bolesny czas dla całej mojej rodziny – okres walki o życie najbliższej nam osoby i doświadczania kompletnej bezsilności. W tak dramatycznym okresie wyjątkowo boleśnie odczuwałam brak tzw. „bratniej duszy”, wsparcia od kogoś bliskiego. Pamiętam, że właśnie wtedy z moich ust, a właściwie z mojego serca, popłynęła niezwykła modlitwa – prośba, by Bóg, jeśli taka jest Jego wola, postawił na mojej drodze człowieka, z którym mogłabym Go wielbić. Następnego dnia poznałam Darka.
Dariusz: Czyli nasze wspólne życie zaczęło się od cudu… I od tamtej pory codziennie zdarzają się kolejne.

– Czy Adwent w tym pomaga?
Dariusz: Pomaga dostrzec te cuda. Choćby fakt, że żyjemy, że świat istnieje… Bo w tym szczególnym okresie otwieramy się na Boga, a wtedy dostrzegamy Jego działanie.

– Czym zatem jest dla Państwa ten czas?
Dariusz: To czas potrzebny do zatrzymania się, nakierowania myśli na to, co najważniejsze. Dzisiaj Boże Narodzenie to często jeszcze jeden „długi weekend”, święto zakupów i jedzenia. Już od początku Adwentu można usłyszeć w supermarketach kolędy! A przecież Adwent to czas przygotowania, oczekiwania, radosnego, ale w skupieniu, w zamyśleniu nad tym, na Kogo właściwie czekamy… To jest swoisty czas rekolekcji, nawrócenia, zwrócenia się znów do Boga… „Dlatego zwabię ją i wyprowadzę na pustynię, i przemówię do jej serca” – mówi Pan do proroka Ozeasza o tym, jak będzie nawracał niewierny lud Izraela – swoją oblubienicę (Oz 2, 16). To ja jestem Jego ludem, Jego oblubienicą. Jeśli nie zostawię tego wszystkiego, co mnie na co dzień zniewala i nie pójdę za Jego głosem na pustynię, to Go nie usłyszę. On – łagodny i delikatny – nie będzie do mnie krzyczał, bo szanuje moją wolność. Będzie na mnie czekał. Na pustyni, w odosobnieniu, w ciszy, zawsze tak samo cierpliwy. Jeżeli się pogrążę w hałasie i zakupach, to nie usłyszę Jego głosu. Nie ma szans. Dlatego Adwent jest tak potrzebny, żebyśmy nie zapomnieli, kim jesteśmy, nie dali się zredukować do roli konsumentów.

– Jak wygląda ten przedświąteczny czas w Waszym domu?
Barbara: Staramy się tak go zaplanować, żeby uniknąć gonitwy, silnego napięcia, zostawiania wszystkiego na ostatnią chwilę. Taki jest też sens powstrzymywania się w tym czasie od hucznych zabaw, imprez, przyjęć i rozrywek – żeby Adwent miał w sobie przestrzeń ciszy i swoisty wymiar skupienia.
Dariusz: To jeszcze nie święta, to czas na przygotowanie do nich – na przygotowanie miejsca Przychodzącemu. Ma to pomóc nam odzyskać czujność, przypomnieć o konieczności bycia gotowym już od świtu, bo On do nas przychodzi w różnych sytuacjach, w ludziach i zdarzeniach. Przychodzi do nas często, tylko że my na Niego nie czekamy… Pan Bóg daje mi drugiego człowieka, żebym miał szansę się uświęcić. Tak rzadko z niej korzystam… A droga uświęcenia to droga krzyża, a więc zapomnienia o sobie i uniżenia.
Barbara: Tak, trudno nam zrozumieć słowa Chrystusa: „Kto chce iść za Mną, a nie bierze swego krzyża na każdy dzień, nie jest Mnie godzien” (por.
Mt 10, 38). A codzienny krzyż nas nie minie, ale podjęty świadomie z Chrystusem przyniesie wspaniałe owoce – na tym polega droga do świętości. Odrzucony, sprowokuje lawinę innych krzyży – nie do udźwignięcia!
Dariusz: Ta droga nie jest łatwa, ale pewna. Pragnienie, aby nią podążać, jest łaską. Trzeba o nią prosić Boga. Świat popycha nas nieustannie w przeciwnym kierunku, każe wpatrywać się w siebie, nie w drugiego człowieka.
Barbara: Chrześcijanin w dzisiejszym świecie powinien być znakiem sprzeciwu. Znalazłam kiedyś w gazecie fragment wypowiedzi bł. Jana Pawła II na temat świętowania niedzieli. Ojciec Święty wyraźnie przestrzegał przed kompromisem, ukazując konieczność radykalizmu, absolutnej wierności Bogu i Jego przykazaniom.
Dariusz: Niedziela to dzień święty, poświęcony Bogu i rodzinie. Ci, którzy pracują w sklepach, też nie mają czasu dla swoich bliskich, bo całe tłumy idą w niedzielę po zakupy! Jeżeli jesteśmy chrześcijanami, to obowiązuje nas dziesięć przykazań, nie dziewięć. To trzecie też.

– To piękne, co Pan powiedział o tych chwilach ciszy, które są szczególnie ważne w czasie Adwentu. W jaki sposób udaje się znaleźć taki czas w życiu aktorskim?
Dariusz: Staram się zaczynać dzień od modlitwy, od kilku chwil spędzonych w skupieniu przed Bogiem, zanim zacznie się codzienna „wirówka”. Zanim włączę radio i porwie mnie fala codzienności. Można powiedzieć – takie kilkanaście minut Adwentu… Oddaję Bogu cały dzień, dziękuję z góry za wszystko, co dla mnie przygotował. Jeśli pierwsze kroki skieruję pod krzyż, owocuje to pokojem w ciągu dnia. Wystarczy wstać kilkanaście minut wcześniej. Nie zawsze mi się to udaje, ale próbuję. A najważniejszy jest stały kontakt z żywym Słowem Bożym, przez które On do mnie mówi! Nie ma dnia bez Pisma Świętego! Codziennie inaczej, zawsze aktualnie, zawsze w porę. W Słowie spotykam żywego Boga. W Słowie i w Eucharystii – ona jest życiodajnym źródłem. Poza tym – z internetu można teraz pobrać ciekawe konferencje, homilie, słucham ich często w samochodzie, autobusie, na ulicy. Tworzę w ten sposób w sobie, nawet wokół siebie, przestrzeń dla Słowa, w której może ono we mnie działać; ta Boża przestrzeń jest wtedy we mnie, wokół mnie, niezależnie od tego, co robię. A w domu nie mamy telewizora, staramy się za to wspólnie modlić.
Barbara: Codziennie w intencji córki odmawiamy dziesiątek różańca.
Dariusz: Udało nam się nawet kiedyś odmówić Nowennę Pompejańską! Czas się znajdzie, jeśli tylko są chęci…
Barbara: Odmówiłam pierwszą nowennę w intencji córki dwa czy trzy lata temu. To była modlitwa o usunięcie skutków grzechów pokoleniowych. I w dziecku zaczęły zachodzić takie zmiany, że oboje byliśmy zaskoczeni.
Dariusz: Kiedyś, po raz pierwszy właśnie w Adwencie, zdecydowałem się pojechać na rekolekcje ignacjańskie. To jest prawdziwa pustynia, gdzie Bóg mówi do serca. Przeżyłem wówczas najwspanialszy w swoim życiu Adwent. Zresztą – całe nasze życie jest oczekiwaniem, czasem nadziei. „Jeśli jednak mamy nadzieję na to, czego nie widzimy, to wytrwale tego oczekujmy” – mówi św. Paweł (por. Rz 8, 25).
Barbara: Latem 2007 r. pojechaliśmy na rekolekcje do Misjonarzy Świętej Rodziny, do Bąblina. Te rekolekcje były dla nas ogromną łaską. Usłyszeliśmy tam pieśni Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej, m.in. Drzewo Krzyża. I pojawiła się w nas przestrzeń, w której te słowa mogły wybrzmieć; ta pieśń zaprowadziła nas na Święty Krzyż. W Warszawie udało nam się odnaleźć tę wspólnotę, zaczęliśmy przychodzić na otwarte spotkania.
Dariusz: Pamiętam – to też było w Adwencie!
Barbara: Po raz pierwszy spotkałam ludzi, którzy przeżywali okres Adwentu w tak świadomy i głęboki sposób.
Dariusz: Pan Jezus nie przyszedł na świat w pałacu Heroda, wśród przepychu i blasku, ale w ciszy i pośród nocy, w ubóstwie i uniżeniu. Co oni tam mieli, w tej ciemnej, zimnej grocie… czy w ogóle mieli światło? Św. Józef pewnie stał z pochodnią albo jakąś lampką oliwną… Jak wielka to musi być Miłość, skoro On, Pan całego świata, tak się uniżył. W hałasie, tłumie i blasku świateł nie zobaczymy tej jedynej Gwiazdy, świecącej w ciemności, nie podążymy za nią razem z Mędrcami, nie usłyszymy aniołów, śpiewających Gloria, miniemy tę grotę. Po to jest Adwent, żeby w sobie rozpalić pragnienie spotkania, żeby było ono naprawdę czymś ważnym, wielką nagrodą, że mogę trzymać to Dziecię na rękach. Ale muszę podjąć pewien trud. Po to jest Adwent, żeby stworzyć ten klimat wędrówki, szukania groty betlejemskiej, w swoim sercu. Kiedy ofiaruję Panu moją biedę – materialną czy duchową – to On przyjdzie tam, gdzie jest moja grota, tam, gdzie jest najciemniej. I właśnie tam się narodzi.
Był taki czas, gdzieś podczas studiów, kiedy próbowałem układać sobie życie po swojemu; pojawił się jakiś rodzaj buntu wobec tradycji, której chyba po prostu nie rozumiałem. Przyjeżdżałem do domu i nawet nie szedłem na pasterkę, gdzieś zatraciło się poczucie sensu tych świąt, który jest między innymi właśnie w tej pasterce. To przecież na nią idziemy zaśpiewać z aniołami Gloria Temu, który przychodzi jako Dziecko. Wszyscy razem, we wspólnocie Kościoła, chcemy być przy Nim pierwsi, jak ci pasterze – wybrani. A ja sam się wykluczałem z tego grona. On jest taki bliski – przez to, że jest bezbronny, że każdemu, kto chce, pozwala się wziąć na ręce.

– I Pan Jezus rodzi się codziennie, prawda?
Dariusz: Jeśli codziennie na Niego czekamy, przychodzi i daje radość, taką, jaką daje nowo narodzone dziecko. Pamiętam naszą pierwszą wigilię z malutką Weroniką. Położyliśmy ją w koszyku pod choinką – najwspanialszy prezent… Siedziałem do wieczora w kuchni, w teatralnym mieszkaniu, przygotowywałem kolację, dzwoniąc do mamy po porady. Żona jeszcze sprzątała i zajmowała się córką. Do wieczerzy usiedliśmy około godz. 22.00, nieprzytomni ze zmęczenia, ale szczęśliwi. Świętowaliśmy Jego przyjście w naszym dziecku…
Barbara: W dzieciństwie, w młodości, święta zawsze pozostawiały we mnie jakiś niedosyt. Najpierw pragnęło się czegoś, oczekiwało na coś, a potem przychodziło rozczarowanie. Tak jakby to, na co się czekało, nie następowało… Teraz wiem, że była to tęsknota za żywym Bogiem. Przygotowania zagłuszały sens i cel misterium, którego uczczeniu miały służyć. We Wspólnocie Miłości Ukrzyżowanej odnalazłam tę wspaniałą postawę, której tak brakowało mi w dzieciństwie. Poznałam też ludzi, którzy naprawdę tęsknią za Jezusem i oczekują Jego przyjścia.
Dariusz: A dobrze przeżyty Adwent to dobrze przeżyte święta! Dziś telewizor często pełni rolę kolejnej osoby przy stole. W domach przez to mniej ze sobą rozmawiamy, rzadziej śpiewamy kolędy. Polskie kolędy są przepiękne, to nieraz całe traktaty teologiczne. Dzięki kolędowaniu wzmacniamy więzi. Ze sobą wzajemnie, z Bogiem. Temu też mają służyć święta, niedziele – tworzeniu wspólnoty. Dziś dzieci często nie rozmawiają z rodzicami o swoich problemach. Od tego mają grupę rówieśniczą, w której poszukują potwierdzenia własnej wartości. A przecież na wspólnocie rodzinnej, na przekazywanych w niej wartościach opiera się nasza wspólnota narodowa. Jeżeli fundament, jakim jest rodzina, będzie mocny, to cały ten dom będzie się trzymał. A dziecka, które się wychowa w dobrej rodzinie, żadna przeciwność losu łatwo nie pokona, byle kto i co go nie zwiedzie.
Barbara: Dla jedności rodziny bardzo ważna jest wspólna modlitwa, błogosławienie dzieci i siebie nawzajem. Modlitwa rodziców za dziecko jest dla niego wielką ochroną przed atakami złego ducha.
Dariusz: Nie wiadomo, co by było z nami, gdyby nie modlitwa.
Barbara: Przede wszystkim musi nastąpić ten moment, w którym człowiek odważy się wezwać Boga całym swoim sercem, całą swoją bezsilnością, ogołoceniem. Wtedy On może zacząć uzdrawiać nasze życie.
Dariusz: Bo kiedy wyznaję Bogu moją bezsilność, wtedy On może zacząć działać.
Barbara: Owocem modlitwy jest pokój. Nie jest to łatwe, bo w małżeństwie charaktery się ścierają. Kiedy się wspólnie modlimy, to ten pokój wraca.
Dariusz: To jest cud! Cud modlitwy. Nieprzyjaciel zniechęca: tyle nabroiłeś, nie uda ci się tego naprawić. A Jezus czeka. Bo tak naprawdę to On czeka na nas, na nasze zaproszenie. Kiedy Go zapraszamy – przychodzi. Przyszedł do celników i grzeszników. Pocieszam się, że do aktorów też (śmiech).
– Bardzo dziękuję Państwu za rozmowę.

Rozmawiała s. Wioletta Ostrowska CSL