Architekt szuka własnej drogi do Boga

     Pochodzę z parafii prowadzonej przez księży misjonarzy św. Wincentego a Paulo w Tarnowie. Już od najmłodszych lat słuchałem – niemal baśniowych w realiach komunistycznej szarzyzny – opowieści misjonarzy pracujących w dalekich krajach.
     Chciałem być misjonarzem, służąc przy tym praktycznymi umiejętnościami. W liceum myślałem o Wydziale Budownictwa Politechniki Krakowskiej, lecz na przeszkodzie stała marna znajomość fizyki, którą zdawało się na egzaminach wstępnych. Nieoczekiwanie pojawiła się wtedy perspektywa studiów z architektury łączącej technikę budowlaną ze sztuką. Przede wszystkim na egzaminie wstępnym nie było fizyki…
     Widząc olbrzymią liczbę kandydatów na jedno miejsce uznałem, że jeśli nie dostanę się na architekturę, to będzie znak Opatrzności, abym wstąpił do seminarium.
     Jakimś cudem dostałem się na studia i był to w moim życiu okres przełomowy. Obejmował bardzo trudne dla Polski lata 1984-89, podczas których światełkami w tunelu były m.in. wsparcie rodziny, a także czwartkowe mistrzejowickie Msze św. za Ojczyznę, sierpniowe piesze pielgrzymki z Tarnowa do Częstochowy, niepodległościowe audycje akademickiego radiowęzła na Czyżynach (Mistrzejowice i Czyżyny to dzielnica Krakowa – przyp. red.) i fascynujące wykłady profesorów (m.in. śp. Wiktora Zina w krakowskich kościołach).
     Na III roku studiów prosiłem o przyjęcie mnie do księży misjonarzy. Kapłan, który wówczas ze mną rozmawiał, poradził mi, abym skończył studia, bo „przydałby się architekt”. Posłuchałem jego rady…
     Przed obroną dyplomu miałem urlop dziekański, który poświęciłem lepszemu rozeznaniu. Aktywnie pomagałem wtedy Solidarności przed czerwcowymi wyborami ’89 (np. z kolegą wiele tygodni malowaliśmy transparenty i plakaty wyborcze). Pracowałem na budowach w kraju i za granicą. Działałem w Dyskusyjnych Klubach Filmowych – i to był na mnie Boży haczyk.
     Pod koniec urlopu otrzymałem od rodziców kalendarz ówczesnej Edycji Paulińskiej (dziś Edycja Świętego Pawła), w którym na odwrocie każdej strony znajdowały się informacje o dziesięciu instytutach Rodziny św. Pawła. W prezentacji Towarzystwa św. Pawła przytoczono słowa założyciela, bł. Jakuba Alberionego, że „film i ekran są naszą amboną, a sala kinowa świątynią”. Film był zatem pretekstem, aby nawiązać kontakt z paulistami w Częstochowie. Po kilku spotkaniach postanowiłem wstąpić do tego właśnie zgromadzenia.
     I tak moja paulińska przygoda trwa od 1991 r. aż do dziś. Chwała Bogu, pokój ludziom!
br. Zbigniew Gawron, paulista