"Akcja" i "kontemplacja"

      Rozróżnienie miedzy życiem „praktycznym” (albo „aktywnym”) a „teoretycznym” (albo „kontemplacyjnym”) jest bardzo stare; ma przedchrześcijańskie korzenie. Święci Ojcowie przejęli je, wypełniając oba pojęcia nową, specyficznie chrześcijańską treścią. Odtąd tworzą one dwa filary duchowego życia, a tym samym modlitwy. Jak to często bywa, również w tym wypadku, szczególnie na Zachodzie wkradły się pewne rozbieżności znaczeniowe. Poucza o tym wgląd w nasz codzienny język.
      „Teoria” i „praktyka” – w tej kolejności! – stanowią w nim dwie zupełnie różne rzeczywistości. „Teoretykowi” zza biurka chętnie przeciwstawia się człowieka „praktycznego i życiowego”. Wiele rzeczy odrzuca się jako czyste „teoretyzowanie”, które w starciu z „praktycznym doświadczeniem” traci rację bytu. W naszym potocznym języku „teoria” i „praktyka” mają się do siebie – mówiąc z grubsza – jak niepewne przypuszczenie do pewnej wiedzy.
      Ojcowie z pewnością nie mogliby się dość nadziwić temu przewartościowaniu, to znaczy zupełnemu zapoznaniu tego, czym „praktyka” i „teoria” – w tej kolejności! – są w swej istocie i w swym wzajemnym odniesieniu. Pan umiłował bramy Syjonu bardziej niż wszystkie namioty Jakuba: Kocha Pan zarówno praktyka, jak i kontemplatyka. Bardziej jednak niż pierwszego kocha tego drugiego. „Jakub” bowiem [który jest symbolem ascetycznej praktyki] tłumaczy się przez „zapaśnik” (Rdz 25,26), natomiast „Syjon” [który tutaj symbolizuje umysł kontemplatywny] – przez „miejsce oglądania”.
      Nie dużo lepiej powiodło się łacińskim odpowiednikom wymienionych greckich pojęć: akcji i kontemplacji. Zmiany w znaczeniu i wartościowaniu, które tutaj zaszły, mogłyby ostatecznie odpowiadać za przewartościowanie i odwrócenie „praktyki” i „teorii”. Dotykają one korzeni naszego współczesnego samozrozumienia i tym samym bezpośrednio naszego rozumienia duchowego życia.
      Przez „aktywne życie” – w duchowym sensie – większość ludzi rozumie dzisiaj życie czynne, wypływające z miłości bliźniego. Jeżeli zaniknie przy tym pierwotnie religijna motywacja, przybiera ono postać „społecznego zaangażowania”.
      W powszechnym rozumieniu owemu „aktywnemu życiu” przeciwstawia się zastrzeżone jedynie dla nielicznych „życie kontemplacyjne”. Jest ono pielęgnowane przez tak zwane „zakony kontemplacyjne” w izolacji ich klauzury. Chodzi więc o życie w „oglądzie” (contemplatio) boskich rzeczy. Za podstawowe zajęcie tych kontemplacyjnych zakonów uważa się modlitwę.
      O ile w pierwszym z wymienionych przypadków działanie kieruje się na zewnątrz, ku bliźnim, to w drugim – wyraźnie ku wnętrzu. Stąd też można zrozumieć, że oceny, jakie dzisiaj przyznaje się tym formom życia, różnią się ewidentnie od cytowanego powyżej tekstu Ewagriusza, który jednoznacznie daje pierwszeństwo „teoretykowi” (kontemplatykowi). Większość ludzi sądzi, że tak zwane „zakony czynne” są daleko „użyteczniejsze” od czysto „kontemplacyjnych”. W przedsięwzięciach wymierzonych przeciw Kościołowi te pierwsze często się oszczędza, podczas gdy zakony kontemplacyjne, jako (społecznie) „bezużyteczne” są bez skrupułów uciskane.
      Ostatnio wszakże daje się zauważyć pewne przewartościowanie obu stylów życia. Ponieważ aktywność łatwo przemienia się w „aktywizm”, który ostatecznie czyni człowieka pustym, coraz więcej świeckich i zakonników zwraca się ku różnym formom „medytacji”, a niekiedy cały swój wolny czas poświęcają „kontemplacji”.
      Jak już powiedzieliśmy, Ojcowie byliby z pewnością bardzo zdumieni, gdyby w ten sposób opowiedziano im o „teorii” i „praktyce”, życiu „aktywnym” i „kontemplacyjnym”. Faktem jest, że również oni rozróżniali pomiędzy „praktykiem” (praktikos) i „teoretykiem” (theoretikos). Mówili na przykład, że są oni narażeni na zupełnie różne pokusy i muszą stoczyć inne „walki”. O ile pierwszy ma do czynienia przede wszystkim z namiętnościami, to drugi głównie z błędami w dziedzinie poznania. Stąd też pierwszy zwalcza nieprzyjaciela za pomocą cnót, a drugi „posługując się nauką prawdy niszczy ową wyniosłość przeciwną poznaniu Boga”. Bóg kocha tego drugiego mocniej od pierwszego, bowiem, jak widzieliśmy, mieszka on już w samym domu Bożym, podczas gdy pierwszy przebywa dopiero w jego przedsionkach.
      Jednak niezależnie od tego Kościół składa się i z „praktyków”, i „teoretyków”. Właściwie nie chodzi tutaj o dwa zupełnie różne podmioty i tym samym nie o dwie rozmaite „drogi”, między którymi można by wybierać według upodobania bądź zdolności. Chodzi tu o jedną i tę samą osobę, tyle że znajdującą się na różnych stopniach jednej i tej samej duchowej drogi. „Praktikos” i „theoretikos” mają się do siebie jak Jakub i Izrael, którzy są przecież jedną osobą. Jakub, „praktikos”, po walce stoczonej z aniołem i po tym jak oglądał Boga twarzą w twarz (Rdz 32), staje się Izraelem, „theoretikos” (widzącym).
      Podobnie ma się rzecz naturalnie z modlitwą. Jak wszystko, ma ona dwie strony czy też dwa aspekty. Naprzeciw „praktycznego sposobu” stoi „teoretyczny” (kontemplacyjny). Mają się one do siebie jak „litera” i „duch”, przy czym oczywiście duch wyprzedza literę i nadaje jej „sens”. Oba sposoby są więc nierozdzielne! Istnieje bowiem jeden i ten sam „Jakub”, który służy najpierw siedem lat, by pozyskać niekochaną „Leę”, symbol mozolnej „praktyki”, a potem następnych siedem lat poświęca dla utęsknionej „Racheli”, symbolu kontemplacji.
      Jeżeli „teoretyczny sposób” modlitwy, nazywany również „theologike” i „physike”, polega na kontemplacji (czyli poznaniu) Trójjedynego Boga i Jego stworzenia, to jak należy rozumieć „praktyczny sposób”? Otóż stanowi on część tego, co Ewagriusz nazywa „praktyką” i co definiuje następująco: Praktyka [ascetyczna] jest duchową metodą, która oczyszcza namiętną część duszy.
      Ta „duchowa metoda” polega w istocie na „zachowywaniu przykazań”, czemu z pomocą przychodzi praktykowanie tego wszystkiego, co rozumiemy przez „ascezę” w jej szerokim znaczeniu. Celem ascezy jest przywrócenie duszy, z Bożą pomocą, jej naturalnego „zdrowia”, które zasadza się na „apathei”, wolności od alienujących chorób (czyli namiętności). Bez tej stopniowo zdobywanej beznamiętności życie duchowe, a więc również modlitwa, przemienia się w samooszukiwanie, które jeszcze bardziej oddala człowieka od Boga. Jak temu, kto choruje na oczy, nie pomoże uporczywe oglądanie bez zasłony słońca w samo południe i kiedy ono świeci najsilniej, tak i próba naśladowania budzącej grozę i niezwykłej modlitwy spełnianej w duchu i w prawdzie na nic nie przyda się umysłowi wzburzonemu i nieczystemu; wprost przeciwnie – takie postępowanie doprowadzi Boga do gniewu przeciwko niemu.
      Niektórzy ludzie do tego stopnia są „oszołomieni” i „zaślepieni” przez swe namiętności, że popadają w niebezpieczeństwo, iż staną się „głową kłamliwych nauk i poglądów” i w ten sposób nie tylko siebie będą oszukiwać, lecz także innych wprowadzać w błąd.
      „Aktywne życie” w rozumieniu Ojców jak najbardziej zawiera więc czyn („praktykę”), który nie jest jednak po prostu skierowany na zewnątrz. Nie ma w nim w ogóle różnicy między „wewnątrz” i „zewnątrz”. „Praktyka” obejmuje raczej cały obszar relacji człowieka do siebie samego, do swoich bliźnich oraz do rzeczy; dlatego bywa również nazywana „etyką”.
      „Praktyka” i „teoria” nie są dwiema niezależnymi od siebie drogami, lecz stanowią dwa wielkie etapy jednej i tej samej drogi. „Theoria” (kontemplacja) stanowi naturalny „horyzont” „praktyki”, która stopniowo prowadzi do tego celu, na jaki jest ukierunkowana i od jakiego otrzymuje całą rację bytu. A oto słowa, które Ojcowie ciągle powtarzają mnichom: Dzieci, wiarę umacnia bojaźń Boża, a tę z kolei – wstrzemięźliwość. Wstrzemięźliwość natomiast czynią niezłomną cierpliwość i nadzieja, z których rodzi się beznamiętność, a jej córką jest miłość. Miłość zaś to brama poznania natury, po którym następuje teologia i ostatecznie szczęście.
      Wszystkie te pozornie „powierzchowne” aspekty modlitwy, do których jednak w dalszym ciągu będziemy przywiązywać tak wielkie znaczenie, należą bez wyjątku do „praktycznego sposobu modlitwy”, aczkolwiek dzięki swej specyfice zawierają już w sobie, jako swój naturalny horyzont, własny cel, „kontemplacyjny sposób”. Są one, jak w ogóle praktyka, związane z wysiłkiem, podobnie jak obfite w wyrzeczenia życie Jakuba podczas jego wieloletnich zabiegów o umiłowaną Rachelę. I nie chodzi tu o jakiekolwiek „samozbawienie”! Cel bowiem praktyki, „czystość serca”, która jako jedyna czyni człowieka „widzącym Boga” (Mt 5,8), jest zawsze owocem współpracy „boskiej łaski i ludzkiej gorliwości” – w tej kolejności! Sam „kontemplacyjny sposób modlitwy” jest potem, tak jak „theoria” w ogólności, czystym „charyzmatem”, „darem” Ojca dla tych, których uznał jego godnymi.
Czytelnia: