Św. Ojciec Kolbe i marszałek Piłsudzki

Państwa polskiego nie było na mapach świata, gdy w 1912 roku
18-letni Maksymilian Kolbe wyjeżdżał na studia do Rzymu.
Kiedy wrócił po siedmiu latach, Rzeczpospolita była już po pierwszych
wyborach do parlamentu, posiadała własny rząd i walczyła
o kształt swych granic na kilku frontach.
     Podczas pobytu nad Tybrem młody kleryk, a później franciszkański kapłan często modlił się w intencji odzyskania przez Ojczyznę niepodległości. Powtarzał słowa modlitwy włożonej w usta bohaterów powieści Henryka Sienkiewicza: „Matko Syna Jednorodzonego, dozwól nam dożyć chwili, by na własne oczy ujrzeć i usłyszeć, jak cały naród polski wyśpiewuje Bogu chwalebne Magnificat”.
     14 listopada 1918 roku – w dniu, kiedy w Warszawie rozwiązała się Rada Regencyjna, przekazując pełnię władzy Naczelnemu Dowódcy Wojska Polskiego Józefowi Piłsudskiemu – w dalekim Rzymie przy grobie św. Stanisława Kostki (patrona Polski) 24-letni zakonnik odprawił Mszę dziękczynną za wyzwolenie Ojczyzny. Osiem miesięcy później wrócił do kraju. Jednym z pierwszych miejsc, które odwiedził, było sanktuarium jasnogórskie, gdzie modlił się 18 sierpnia 1919 roku.
     Rok później świeżo odzyskana niepodległość znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Od wschodu do Warszawy zbliżała się Armia Czerwona pod wodzą marszałka Michaiła Tuchaczewskiego. Lenin głosił, że po trupie Polski poniesie ona żagiew rewolucji komunistycznej na zachód – najpierw do Niemiec, a później do reszty Europy. Cały korpus dyplomatyczny uciekł w popłochu ze stolicy Rzeczypospolitej za wyjątkiem dwóch osób. Pierwszą był ambasador Turcji, a drugą – nuncjusz abp arcybiskup Achille Ratti, który błogosławił wojska polskie idące na front. Watykański dostojnik zdawał sobie sprawę, że jest to wojna nie tylko polityczna, lecz także religijna. Że jej stawką jest nie tylko ocalenie niepodległości kraju, lecz także obrona cywilizacji chrześcijańskiej. Tego samego świadomy był również Ojciec Maksymilian Kolbe, który jedynego ratunku upatrywał w Niepokalanej.
     27 lipca 1920 roku na Jasnej Górze zebrał się Episkopat, który ponowił akt króla Jana Kazimierza, ogłaszając Maryję Królową Polski i w obliczu śmiertelnego zagrożenia oddał kraj pod Jej opiekę. 7 sierpnia pod wałami paulińskiego sanktuarium rozpoczęto nowennę błagalno-pokutną w intencji ocalenia Polski przed najazdem. Jej zakończenie przewidziano 15 sierpnia – w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
     13 sierpnia bolszewików dzieliło od Warszawy zaledwie 14 km. Byli tak pewni zwycięstwa, że 15 sierpnia w okupowanym przez nich Wilnie ukazały się gazety z wiadomością o zdobyciu Warszawy. A jednak w dniu maryjnego święta Polacy przeszli do kontrofensywy
     i pokonali Sowietów, a wkrótce potem Armia Czerwona została odepchnięta daleko na wschód. Z tego powodu zwycięstwo określono „cudem nad Wisłą“, wiążąc je powszechnie z orędownictwem Jasnogórskiej Królowej Polski.
     Co ciekawe, tego samego zdania był Józef Piłsudski, który również uważał, że wiktoria warszawska dokonała się za wstawiennictwem Maryi. Szczególną czcią darzył on Matkę Bożą Ostrobramską, z której obrazkiem nigdy się nie rozstawał. Do dziś w kaplicy w Ostrej Bramie oglądać można na ścianie wotum dziękczynne marszałka Piłsudskiego z napisem „Dzięki Ci, Matko, za Wilno”.
     Dla wielu było to o tyle dziwne, że Piłsudski przez większą część swojego życia pozostawał obojętny religijnie. Choć wychowany został po katolicku, to jednak w młodości stracił wiarę
     i nigdy więcej nie wykazywał głębszego zainteresowania chrześcijaństwem. Określał się zresztą jako bezwyznaniowiec. W 1899 roku przeszedł na luteranizm tylko po to, by zawrzeć związek małżeński z rozwódką. Na łono Kościoła powrócił oficjalnie w roku 1916, ale nie na skutek nawrócenia, lecz po to, by podczas wojny poczuć bliższą wspólnotę ze swoimi żołnierzami, z których większość wyznawała katolicyzm. W testamencie ani słowem nie wspomniał o życiu pozagrobowym. Uważał, że po śmierci człowiek pozostaje jedynie w pamięci potomnych.
     A jednak mimo to niezwykłym kultem otaczał Maryję. Kard. Aleksander Kakowski pisał o nim: „Piłsudski to typowy Polak (lub polski inteligent). Co do istnienia Boga ma poważne wątpliwości, a jednocześnie do Matki Bożej bardzo gorące nabożeństwo”.
     Być może to właśnie żarliwa i szczera pobożność maryjna Piłsudskiego, przejęta od swej matki, była tym, co ujęło św. Ojca Maksymiliana Kolbego w osobie Marszałka. Młody franciszkanin również nie miał wątpliwości, że zwycięstwo nad bolszewikami było dziełem Niepokalanej. Wierzył, że to Maryja wybrała Piłsudskiego jako swoje narzędzie w walce z demonicznym systemem. Jak pisał: „Matka Boża dała Mu złamać hordy bolszewickie w dzień swego Wniebowzięcia”.
     Z tego powodu żywił zawsze wielki szacunek do Marszałka, mimo że wielokrotnie nie zgadzał się z jego polityką, np. z zamachem majowym w 1926 roku. Ktoś, kogo wybrała Maryja do tak wielkiego dzieła, jak obrona cywilizacji chrześcijańskiej, nie mógł być przecież złym człowiekiem. Św. Ojciec Kolbe swoim poglądom na temat Piłsudskiego dał wyraz zwłaszcza po śmierci Marszałka, publikując o nim dwa teksty wspomnieniowe – jeden w „Rycerzu Niepokalanej”, a drugi w japońskim czasopiśmie „Rycerz”. Znamienny był zwłaszcza tytuł pierwszego z artykułów: „Jak marszałek Piłsudski kochał Niepokalaną”.
     Św. Ojciec Maksymilian Kolbe pisał, że Przywódca Rzeczypospolitej codziennie modlił się przed zawieszonym nad swym łóżkiem wizerunkiem Ostrobramskiej Pani. Przypomniał, że pierwsze kroki po zdobyciu Berdyczowa Naczelnik polskiego wojska skierował do sanktuarium, gdzie „odsłonięto obraz Matki Boskiej i odmówiono Litanię Loretańską”. W Moszczenicy z kolei, gdy otrzymał w podarunku wyhaftowany wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej, powiedział: MATKA NAJŚWIĘTSZA WZIĘŁA NA SIEBIE JAKBY MINISTERIUM DOBROCI, BO KIEDY CZŁOWIEK CHOCIAŻBY NA JEJ OBRAZ TYLKO POPATRZY, TO CZUJE SIĘ LEPSZYM. Podobnych przykładów dokumentujących jego maryjność można podać więcej.
     12 maja 1935 roku – w dniu, w którym umierał Józef Piłsudski – w Wilnie s. Faustyna Kowalska miała wizję, podczas której widziała pewną duszę, która się rozłączała od ciała w straszliwych męczarniach. W swym Dzienniczku Zakonnica nie napisała, czyja to była dusza, ale wspominała, że chodziło o osobę znaną na całym świecie. Wizja ta nie miała w sobie nic z pogodnego opisu niebiańskich uniesień. Mistyczka widziała dusze małych dzieci, podobne do rozkładających się trupów i przerażających potworów, które wychodziły z jakiejś błotnistej otchłani i głośno oskarżały umierającą postać. Oprócz tych monstrów pojawiła się także kobieta trzymająca fartuch pełen łez i również obwiniająca konającą duszę. Faustyna drżała na całym ciele, widząc tę niesamowitą scenę. Zrozumiała, jak straszna może być godzina sądu dla kogoś, kto podąża drogą grzechu. W tym momencie ujawniają się bowiem wszystkie czyny człowieka i każdy z nich będzie niczym świadek na sądzie Bożym. Zakonnica widziała, jak występowały one przeciw umierającej osobie.
     Jej zdaniem dusza ta nie zostanie jednak potępiona, lecz będzie musiała odpokutować za swe uczynki, cierpiąc męki czyśćcowe – z tą tylko różnicą, że jej boleści w pewnym momencie się skończą.
     Następnego dnia Zakonnica opowiedziała swojemu spowiednikowi, bł. ks. Michałowi Sopoćce, że widziała konanie marszałka Piłsudskiego, który uniknie potępienia jedynie dzięki wstawiennictwu Matki Bożej Miłosierdzia. Podobnie wydawał się myśleć Ojciec Maksymilian Kolbe. Według niego każdy, kto przylgnie całym sercem do Maryi, nie zostanie potępiony, a kimś takim był niewątpliwie Józef Piłsudski. Skoro Marszałek kochał Niepokalaną – jak zauważał w tytule swojego tekstu Redaktor naczelny „Rycerza Niepokalanej” – to Ona również musiała kochać jego. W tym kontekście szczególnego znaczenia nabiera fakt, że do trumny Piłsudskiego włożono obrazek, ryngraf oraz urnę z wizerunkami Matki Bożej Ostrobramskiej.
     Jako podsumowanie niech posłużą słowa, którymi Ojciec Maksymilian Kolbe skomentował maryjne wątki przewijające się nieustannie w biografii Józefa Piłsudskiego: NIECHAJBY TE KILKA KWIATKÓW USZCZKNIĘTYCH Z ŻYCIA WIELKIEGO BUDOWNICZEGO POLSKI POCIĄGNĘŁO SWĄ WONIĄ LICZNYCH NAŚLADOWCÓW.
Grzegorz Górny