Mały wysiłek

     Pochodzę z katolickiej rodziny, dlatego udział w nabożeństwach w kościele jest dla mnie czymś oczywistym. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze przynajmniej w niedzielę przychodziłem na Mszę Świętą. W pewnym momencie spostrzegłem, że każda Eucharystia jest powtórzeniem poprzedniej i powoli zaczęło się we mnie rodzić przekonanie, że w gruncie rzeczy są to spotkania dosyć nudne. Poza tym zadawałem sobie pytanie, z kim ja się spotykam w świątyni. Czyżby ze znajomymi, z rodziną, z księdzem? Bo na pewno nie z tymi ludźmi, których w ogóle nie znam. Jednak nie byłem znudzony do tego stopnia, by całkowicie z zrezygnować z chodzenia do kościoła.
     Przez długi czas moje uczestnictwo we Mszach Świętych ograniczało się do minimum. Z zewnątrz wszystko było w porządku, ale od strony wewnętrznej sprawiało wrażenie biernego wypełniania religijnego obowiązku. Długo pozostawałem na tym etapie pojmowania znaczenia Mszy Świętej.
     Mój bardzo mały wysiłek, jakim było – mimo wszystko – systematyczne uczestniczenie w Eucharystii, w pewnym momencie zaowocował. Zrozumiałem, że Msza Święta ma cudowną moc przenoszenia w czasie i przestrzeni. Na jednym spotkaniu przemierza się tysiące kilometrów i tysiące lat. Podczas czytania Pisma Świętego raz staje się u boku Abrahama, by z nim przebyć drogę wiary, innym razem czuje się człowiekiem Kościoła, do którego swoje pouczenia kieruje św. Paweł Apostoł. Cel tych wędrówek stanowi wydarzenie z Wieczernika – łamanie chleba i zaproszenie do spożywania Ciała i Krwi Jezusa. To jest ten moment, w którym czas przestaje istnieć, a oczom wiary ukazuje się sam Chrystus, który zaprasza do ucztowania wraz z Nim. I na raz przenoszę się na Golgotę, tam gdzie każde życie nabiera sensu przez śmierć Pana. Śmierć, która została pokonana w pełen nadziei i radości poranek wielkanocny.
     To, co kiedyś wydawało mi się tylko schematem, który należy zrealizować, aby uznać Mszę Świętą za ważną, dzisiaj stanowi dla mnie środek do spotkania się z żywą, realną Osobą. Z Jezusem z Nazaretu, który urodził się w Betlejem, mieszkał w Nazarecie i około 30 roku ery chrześcijaństwa umarł na krzyżu w Jerozolimie. Z Jezusem, który po trzech dniach zmartwychwstał i do dzisiaj żyje. Alleluja!
Jacek
Czytelnia: