Znak na niebie

Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami...

Elżbieta upadła, uderzając wyrwanym gwałtownie z równowagi ciałem w róg hebanowego stołu. Przerywany oddech uzmysławiał jej, że czuła po raz kolejny śmierć...

...a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu...

Z rozciętej wargi popłynęła krew. Zrozumiała naraz, że umierała po raz kolejny. Zebrani ponad dzikim hebanem ławy goście podnieśli się ze swych siedzeń i jęli krzyczeć w przerażeniu, widząc jej zamykające się nieuchronnie oczy...

...I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć rogów i siedem głów, a na jej rogach dziesięć diademów, a na jej głowach imiona bluźniercze...

Elżbieta umarła, a powietrze oplotło ją niczym antychryst dziwnie nieprzenikalną aurą ciemności...

1
Minął tydzień od ostatniej śmierci Elżbiety i trzy miesiące od pierwszej z nich. Zapadał zmierzch... Przebudzona hałasem Elżbieta zerwała się z popołudniowego snu i ruszyła w kierunku schodów. Gdy nic nie zdołała dostrzec ponad srebrzystą kulą poręczy, wróciła do mieszkania, by założyć na siebie cieplejsze ubranie...

Przyjdź!

Dziecko, które okrywało twarz polnymi kwiatami pojawiło się pomiędzy wejściem do kuchni, a łazienką. Gorący oddech roztapiał łodygi, lecz kwiaty nie opadały, a jedynie obrastały coraz mocniej policzki chłopca, sięgając skroni...

A imię siedzącego na nim Śmierć,
i Otchłań mu towarzyszyła...

Elżbieta nie pozwoliła, by kolejne fale strachu przeistoczyły ją w bezbronnego i wciąż szarpiącego się owada, którego wszechwładna dłoń wbiła na bieloną igłę niczym na pal obrosły zniekształcającym ból szkłem...
Przeszła obok chłopca, a gdy chwycił się jej pleców, ona poczuła silną woń roślin i płodzącej swój nieśmiertelny owoc ziemi rolnej. Dziecko stoczyło się na dywan i uderzyło tyłem głowy o drzwi. Elżbieta podniosła ręce ku sufitowi, a chłopiec zawył i poruszył się ponad otaczające jego kruche ciało kwiaty...
- Odszedł - wyszeptała, gdy widzenie zakryto przed jej oczami...

2
Pierwsza śmierć Elżbiety wstrząsnęła nią najbardziej, gdyż przypominała nagłe i brutalne zstępowanie ku dołowi, tak jak zstępuję się do piekła i krain ciemności. Kolejne śmierci sprawiały, że odsuwała od siebie ostrza bólu, a zapamiętywała silniej świat, który ja otaczał - ułożenie owadów na gałęziach drzew; chmury, słońce i znaki na niebie widoczne jedynie nocą, rośliny i wiatr, który zewsząd otaczał jej powieki. Gdy czuła, że nadchodzi konanie, zbiegała na pole i kładła się na trawie, wśród kołyszących trzcin, by nie przerazić nikogo swym martwym i opuszczonym ciałem. Ukryta, w chwili zamykania powiek, oglądała słońce, które zachodząc podpalało rośliny wokół niej. Umierała w ognistym kręgu, lecz nigdy nie mogła dostrzec, czy po śmierci tenże ogień palił jej zwłoki, czy raczej pozostawiał je w nadpalonych i skurczonych dymem trzcinach. Przebudzenie następowało powoli, tak jakby toczący ją otępieńczy cień nagle cichnął, a ku powierzchni wydostawała się materia, która na powrót nakazywała otworzyć się ustom i wessać z oddechem zapachy pola...
Tylko jej ostatniej śmierci nic nie zapowiadało... Umarła nie przeczuwając tego na oczach biesiadników świętujących jej trzydzieste drugie urodziny... Spłoszeni nie usunęli ciała, lecz ona nie odczuła przebudzenia. Niczym na kształt w niebo wstępowania uniosła się w powietrze, a ono pozwoliło jej dotknąć brązowawej kurzem podłogi dopiero, gdy zaskoczeni nagłym zniknięciem zwłok gościem rozeszli się ku swoim domom, nakazując sobie wzajemnie milczenie...
Widzenia pojawiły się wraz z trzecią śmiercią. Teofania chłopca, którego twarz obrosła była polnymi kwiatami była czwartą z uczynionych jej nieznaną siłą teofanii. Poprzedzały ją wizje, które toczyły się na krawędzi utopii i rzeczywistości, nigdy nie będąc tak silnymi jak widzenie kwiatów polnych i dziecka.
Nigdy nie zastanawiała się nad istotą swego powołania. Wraz z ostatnimi dniami czuła jedynie, że czas nadchodzi i czas się wypełnia... Było to przeczucie tak napawające strachem i niepewnością, że oddalała od siebie tą myśl tak intensywnie, na ile tylko pozwalał jej na to umysł i sumienie. Jednocześnie wiedziała, iż to jej własny czas ma nadejść, a ona ma się w nim wypełnić, najobficiej jak tylko była na to przygotowana...

3
Nabrzmiałe potem i rozdętymi strumieni żył dłonie Wiktora objęły twarz Elżbiety i subtelnym ruchem przytuliły ją do siebie.
- Czuję, że nadchodzi już ostatnia ze śmierci, najcięższa... - Elżbieta szeptała, lecz jej głos załamywał się wysoko ponad liniami istniejącego dźwięku przypominając wycie chłopca z polnymi kwiatami - po niej nie zdołam się więcej przebudzić...
Wiktor pozostawał przy niej od początku. Towarzyszył nie tylko jej pierwszej śmierci, lecz również jej narodzinom. Miał czterdzieści lat i łączyła go z Elżbietą nieprzemijająca przyjaźń. Znali się, będąc dziećmi... Nie odchodzili od siebie przez lata młodości, by w końcu poczęło ich łączyć uczucie o wiele silniejsze od dotychczasowego. Elżbieta pozostawała w pewności, że Wiktor jej nie opuści i zrozumie, co się z nią stało za pośrednictwem niezrozumiałej dla niej siły...
- Nie umrzesz po raz kolejny... - wyszeptał równie cicho jak ona Wiktor - obiecuję ci, że nic się tobie nie stanie.
- Nie wymawiaj dalekosiężnych słów, jeżeli nie masz w sobie siły zdolnej je samoczynnie spełnić, Wiktorze - jak tylko wypowiedziała te słowa, nie rozumiejąc, czy to sen, czy niespodziewana utrata przytomności spoczęła na jego ramionach...

4
I spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia, a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód.

Elżbieta rzuciła się z łoża, gdy sen wyrwał jej zamknięte oczy z odwiecznego porządku nocy...

A imię gwiazdy zowie się Piołun.

Z jej spieczonych warg wymknął się jęk, gdy stanęła na parapecie i rzuciła się z okna...

I trzecia część wód stała się piołunem...

Uniosła się na łokciach, choć zaplamiona krwią i piaskiem koszula zasłoniła dłonie. Straciła równowagę i runęła w piasek po raz kolejny. Wciąż żyła, lecz miała widzenie...

I wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie...

Ogarnęły ją niczym niezmożony atak epilepsji paroksyzmy, a w ustach poczuła gorycz roztartego na płyn zioła... Poznała imię chłopca...

I została rażona trzecia część słońca.

- Na imię mu Piołun - wyrzuciła w zapadłym grozą krzyku...

5
Legła pod trzcinami, gdy poczuła wypływającą z ust krew. Ogarnęły ją drgawki, a ona sama rozumiała tym mocniej, że nadchodzi decydująca ze śmierci...

Stało się wielkie trzęsienie ziemi...

Księżyc zesłał płomienie ognia które pojawiając się, stawały jednocześnie w kręgu coraz ściślej otaczającym umierającą Elżbietę...

I słońce stało się czarne jak włosienny wór...

Olbrzymi i nadnaturalny niczym staczające się gwiazdy cios wzniósł Elżbietę w powietrze, wyrywając jej twarz do góry i naprężając jej okryte koniczynami gardło. Zrozumiała, że w tym momencie przeżywa śmierć...

A cały księżyc stał się jak krew...

Uderzyła z impetem o ziemię, a pogruchotane żebra, przebijając płuca pozbawiły ją uzdrawiającego oddechu. Ceremoniał umierania zakończył się...

I gwiazdy spadły z nieba na ziemię...

To była jej ostatnia śmierć. Zrozumiała to, w chwili, gdy jej oczy nie zamknęły się w konającym omdleniu, choć umarła już kilka minut temu. Wciąż była świadoma... Zawyła, gdy zbliżający się, księżycowy ogień zajął się od jej obnażonych kolan...

6
Piołun zjawił się na polu, gdy ogień gwałtownie zgasł, a z nieba runął deszcz, obdarzając ostatnią ulgą spalone ogniem i martwe na wieki ciało Elżbiety. Jął zrywać zwęglone trzciny, a gdy zbliżył się do kobiety, zdarł z siebie gwałtownie polne kwiaty. Dziecięcy tułów dźwigał starczą i pooraną troską o ukochaną twarz Wiktora. Oczy jego były zamknięte. Roślinami porastającymi głowę Piołun okrył szczątki Elżbiety. Gdy ciało tkwiło pomiędzy nagimi kikutami trzcin gotowe na nieznane, on przywołał na powrót ogień, które otoczyło ich błyskawicznie swym gorącym splotem....

Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało...

Piołun błagał księżyc, aby wybaczono mu niezłomną potrzebę śmierci przy wskrzeszanej...