To tylko życie...
zwyczajnie
bez znieczulenia...
Jeszcze kilka rewirów
zakoli, pochyłości
nim czas rozdrapie
naszą narowistość
zanim pogodzą się róźnice...
Wybiegnijmy do siebie
po przywiędłych słowach
jak kiedyś zielonym zboczem -
przecież kwitnie w nas jeszcze
tamten sad różowy
i śnią się po nocach
matczyne oczy...
***
Pewnie z ironią patrzy na mnie z boku myśli:
- w jakie słowa mnie złowi?
(tymczasem w sadach dojrzewają wiśnie
bo lato już w połowie).
Matka odchodzi...
Lipy kwitną
zakłocenia w przyrodzie.
Ideały runęły
maki krzyczą!
(Kogo to zresztą obchodzi?...)
Wiersz spuścił głowę
zamyślił się -
Matka odchodzi...
***
Oto jestem Marko, jak Ty -
cicha, srebrna i niepogodzona...
Cóż, nie udało się serca okiełznać
choć cichną w nas żyły
jak zimowe rzeki...
Świat daleko odbiegł
od baśni Andersena
i nie ma już nadziei
nic już nie ma...
Oto jestem, Matko
wciąż niepogodzona
że tak miodnie
zakwitną sady po nas...