Dwie róże

I
- Dlaczego płaczesz? - zapytała róża
- Czy to ty, różo, pytałaś czy to moje serce na chwilę przestało wybijać smutną melodię?... - chciałem się upewnić
- To ja Sławku, zaufaj mi, popatrz na moje płatki, wiem co to łzy...
- Te łzy nie palą, nie bolą...
- Nie mów Sławku, że bólu kwiat nie czuje, dopóki kwiatem nie jesteś...

II
- Więc co się stało?
- Nic takiego...
- Popatrz mi w oczy...
- W oczy? - zdziwiłem się
- Wystarczy, że twoje popatrzą prosto, bez tego nic się nie skończy, ani nie zacznie...
- Ale tak jest trudniej...
- Nie przesadzaj, jestem tylko kwiatem...

III
- Spróbuję więc opowiedzieć, ale słowa są takie małe...
- Słowo może być rzeczą najmniejszą, ale i największą ogarniającą dużo więcej, niż cały twój świat, Sławku...
I wtedy opowiedziałem róży o śmierci mamy, zagubieniu duchowym i problemach z alkoholem mojego dobrego przyjaciela, oraz o mojej nieuleczalnej chorobie. Teraz już wiem, że nieuleczalnej. A zaczęło się tak niewinnie, jakiś ból pod kolanem... I wreszcie ta noc, kiedy trudno było doczekać poranka.
Później cała seria badań, zabiegów i wreszcie amputacja nogi, a teraz już wiadomo, że są przerzuty i niedługo życie przeminie...
Co na to można powiedzieć, różo?...
- Idź teraz do domu
- Ale przecież... powiedziałaś, że...
- Idź teraz i przyjdź tu jutro.
- Dlaczego?
- Widzisz, zanim dorosną słowa, musi dojrzeć cisza...

IV
Tej nocy słyszałem wszystkie pieśni ptaków i świerszczy. Wiedziałem, że nic nie może się zmienić, a jednak czekałem na świt z niecierpliwością. Rano, najszybciej jak umiałem, przyszedłem do ogrodu.
Kwiaty właśnie kończyły pić rosę na śniadanie.
- O, jesteś - ucieszyła się róża.
- Dzień dobry - odpowiedziałem.
- Czy dobrze spałeś? - zapytała
- Czekałem...
- Ja też nie zmrużyłam oka, ale dzięki temu mam coś dla ciebie... Przytul się mocno do płatków i wciągnij powietrze, cokolwiek się stanie, bądź spokojny i uważny... Czy ufasz mi?
- Przecież już ci zaufałem, gdy uwierzyłem, że mówisz.
- A więc nie traćmy czasu.
Pochyliłem się nad pąsową różą. Wydała mi się nieco bledsza niż wczoraj, ale jej zapach był bardzo mocny...

V
Nagle spostrzegłem, że jestem w jakimś nieznanym miejscu. Z ciekawością rozejrzałem się wokoło. Znajdowałem się na kamienistej ścieżce, dość stromo wspinającej się do góry. Po obu stronach wysokie drzewa tworzyły zielone ściany, ziemia była dokładnie przykryta ciemnozielonym dywanem roślin o dziwnych kształtach. Tak szybko na ile pozwalała proteza, zacząłem iść do góry. Cudowny śpiew ptaków sprawił, że zapomniałem na chwilę o swoim smutku...
Wtem, wśród zielonych liści, błysnęła biała plama. Drgnąłem i chyba nawet przyśpieszyłem wędrówkę, by niedługo potem stanąć pod dziwacznym murem. Cały był zbudowany z białych kamieni, zdawałoby się, bezładnie rzuconych jeden na drugi, a jednak trzymał się mocno.
Między kamieniami zadomowiły się większe i mniejsze rośliny. Zielony gąszcz ustąpił teraz miejsca błękitnemu niebu. Idąc wzdłuż muru zacząłem odczuwać jakiś niezrozumiały, radosny niepokój...

VI
Z wahaniem patrzyłem na potężną drewnianą bramę w grubym murze. Nigdzie nie mogłem dostrzec dzwonka ani nawet klamki, ale po chwili zauważyłem jakąś metalową rączkę, kończącą długi drut, ginący wewnątrz muru. Delikatnie pociągnąłem za nią... Odpowiedzią była głęboka cisza... Szarpnąłem mocniej i wtedy rozległ się dźwięczny głos małego dzwonu jakim - zapewne - był zakończony drut.
Niedługo potem otwarło się z trzaskiem małe okienko w murze, którego do tej pory zupełnie nie zauważyłem. Pojawiła się w niej łysa głowa z białą brodą. Serce zaczęło mi mocniej bić...

VII
- Czego chcesz? - zapytał starzec.
- Chcę żyć - odpowiedziałem.
- Tu wchodzą ci, którzy życia nie żałują.
- Przysyła mnie róża - powiedziałem szybko, bo poczułem, że szansa wymyka mi się z rąk.
- Róża... - starzec popatrzył na mnie uważniej - więc ty chcesz żyć naprawdę...
- I brama się otwarła...

VIII
Szedłem dziwnie spokojny mrocznymi korytarzami, których wilgotne omszałe ściany odpowiadały echem na każdy stuk mojej protezy, na każdy szept starca.
Szedł on drobnymi kroczkami przede mną, ze świecą, jego czerwona szata majaczyła dziwnie w tym nikłym oświetleniu. Patrzyłem na smugę dymu ginącą w mroku sklepienia - układała się w jakieś słowo... Próbowałem odczytać:... śmierć? życie?...
Nagle starzec odwrócił się i patrząc na mnie swoimi niesamowitymi, przenikliwymi, zielonymi oczami, powiedział:
- Nie patrz na dym, korzystaj ze światła!

IX
Stanęliśmy w kamiennej sali, łuki sufitu wspierały się na drewnianych kolumnach, panowała -przejmująca kosmiczna cisza...
- Teraz cię zostawiam - powiedział starzec - bądź uważny.
- Ale tu przecież nic nie ma!?
- Bądź uważny - powtórzył i odszedł.

X
Byłem już bardzo zmęczony. Usiadłem na jakiejś kamiennej ławie. I nagle... zauważyłem coś dziwnego w posadzce. Pochyliłem się nisko. W małym zagłębieniu siedziało nasionko. Płakało.
- Dlaczego płaczesz? - zapytałem.
- Mam trudny wybór - odpowiedziało.
- Dobrze, że możesz wybierać - próbowałem je pocieszyć...
- Muszę albo cierpieć - żaliło się - i po długich męczarniach - gdy umrę - ma wyrosnąć ze mnie kwiat, albo pozostać w tych murach... Co robić?
- Przecież i tak w końcu się rozsypiesz (widziałem kiedyś zgniłe całe tony ziarna - okropność), a w kwiecie będziesz znowu żyło - odpowiedziałem, próbując myśleć logicznie - będziesz wartościowe, tyle dobra się przez ciebie dokona, będziesz szczęśliwe - umrzesz, aby żyć - dodałem.
- Jesteś tego pewien? - zapytało
-Tak...
- To dlaczego, wtedy, w ogrodzie, płakałeś?...
Nagły błysk światła rozjaśnił mój umysł, gdy odpowiadałem nasionku:
- bo widzisz, nie rozumiałem jeszcze, że samo cierpienie zabija, ale cierpienie i miłość - rodzą życie. I im ich jest więcej, tym więcej jest życia...
Ale nasionka już nie było...

XI
- Szybko, idziemy! - starzec wszedł pośpiesznie do sali.
- Ale ja nie dam rady z tą nogą...
- Noga nie jest ważna - odpowiedział - liczy się serce...

XII
Staliśmy na urwistej górze, morze z hukiem rozbijało się o jej brzegi. Słońce rozmywało swój czerwony blask w wodzie, mewy i albatrosy z krzykiem kapały się w krwawym oceanie i zielonym niebie...
Nagle zauważyłem, że purpurowego starca nie ma przy mnie. Zostałem sam... Z mozołem zacząłem wspinać się pod górę. Na twarzy osadzały się słone krople wody, nad głową wirowały oszalałe mewy... I nagle zobaczyłem Krzyż...

XIII
Tego nie da się opisać!
Zobaczyłem Pana Jezusa na Krzyżu. Uczyłem się o Nim na religii, ale nie wiedziałem, że to aż tak... Cały zsiniały, dusił się, z rozdartego ciała płynęła krew - tak dużo krwi - kapała na krzak róży z małymi szkarłatnymi pączkami.
- Czy nie można inaczej? - zapytałem przez łzy.
- Miłość nie pytała ile wystarczy - odpowiedział Chrystus - dlatego daje życie.
- Ale to takie trudne! - zawołałem.
- I róża rodzi się w płaczu - powiedział Jezus -zaufaj miłości.
- Spróbuję - obiecałem cicho - choć nie wiem czy dam radę...
- Róża będzie ci znakiem - wyszeptał Pan...

XIV
Uklęknąłem i od mocnego zapachu pączków róży zakręciło mi się w głowie...

* * *

Gdy się ocknąłem, leżałem w łóżku, a wokół wszyscy płakali.
A ja już nie płakałem. Wiedziałem, że jeszcze coś muszę zrobić. Gorąco modliłem się za przyjaciela, by ziarno nie zostało samo...
I wtedy zobaczyłem we flakonie, obok łóżka czerwoną różę...

XV
Przy zmarłym Sławku tak bardzo wszyscy płakali. Tylko twarz zmarłego była pogodna jak spokojne morze, obok siedział trzeźwy i zamyślony przyjaciel, a szkarłatna róża tajemniczo się uśmiechała...

brat Wenanty Krzysztof
Rozważania i opowiadania: