Mój ojciec
Dziś Zofia Pilecka-Optułowicz, mając już ponad osiemdziesiąt lat, wspomina swojego ojca takiego, jakiego znała. Witold Pilecki był nie tylko bohaterem narodowym. Był przede wszystkim człowiekiem, którego szanowano za to, jaki jest.
Jakim człowiekiem był Witold Pilecki?
Cechowała go niezwykła wrażliwość. To właśnie pragnę powiedzieć tym wszystkim, którzy chcieliby bliżej poznać Witolda Pileckiego, i tym, którzy znają go tylko od strony wojskowej – jako niezłomnego żołnierza. Kochał przyrodę i każde stworzenie. Był wielkim humanistą. Każde istnienie było dla niego ważne. Dla mnie to niebywałe, że przy tak ogromnej wrażliwości na piękno i wyjątkowej ocenie wszystkiego, co go otaczało, ojciec zdołał przetrwać piekło, jakim był obóz koncentracyjny, do którego przecież poszedł dobrowolnie, by tam działać dla dobra innych. Według mnie ta cecha jego osobowości jest kluczem do zrozumienia jego wyjątkowej misji.
Jakim był ojcem?
Był wspaniałym ojcem! Zastanawiam się, czy wiedział, że ma tak mało czasu… Zawsze dbał o to, by mówić nam o wartościach, o tym, co w życiu cenne. Nawet zwykły spacer z ojcem po polu był okazją do nauki. (…) Często podkreślał, że ziemi nie wolno niszczyć, bo to, co w niej żyje, jest święte i jego istnienie ma sens (…). Mówił: „Jeśli zerwiesz łańcuszek z medalikiem Matki Bożej, który nosisz na szyi, to znaczy, że nie ma on już dla ciebie żadnej wartości. Tak samo jest z przyrodą: kiedy ją niszczysz, okazujesz brak szacunku dla tego, co stworzył Bóg”.
Jak wyglądały Pani kontakty z ojcem po wybuchu wojny?
Przez ten krótki czas, do 19 września 1940 r., kiedy ojciec dobrowolnie zgłosił się do obozu koncentracyjnego Auschwitz, byłam bardzo szczęśliwa, bo mogłam często się z nim widywać. (…) W tym czasie ojciec zabierał mnie na spacery po Warszawie, podczas których uczył mnie konspiracji. (…) ja szłam pierwsza, tata kilkadziesiąt kroków za mną. Byliśmy umówieni, że jeśli zobaczę niemieckiego strażnika, skręcę i zatrzymam się przed wystawą sklepową albo wejdę w bramę – to będzie dla taty sygnał, że może mu grozić niebezpieczeństwo. W ten sposób ojciec uczył nas też troski o mamę. Prawdopodobnie przypuszczał, że jego zabraknie, a mama zostanie sama. Uczył nas także, że beztroska ma swoje konsekwencje.
Pani ojciec nie został zwolniony z obozu. Żeby wypełnić swoją misję i złożyć relację, musiał uciec.
Głównym powodem ucieczki ojca z obozu nie była chęć wydostania się z oświęcimskiego piekła. Ojciec do obozu poszedł dobrowolnie, miał tam zorganizować konspirację i przygotować więźniów do walki zbrojnej. Kiedy udało mu się tego dokonać, czekał już tylko na sygnał i pomoc z zewnątrz. Niestety, pomimo przynagleń sygnału do walki nie było, a czas działał na niekorzyść, groziła mu dekonspiracja i cały wysiłek poszedłby na marne. Dlatego ojciec w 1943 r. podjął decyzję o ucieczce, by osobiście interweniować u gen. „Grota” w sprawie podjęcia walki zbrojnej przez więźniów obozu.