O wierze
Wiara jest darem Bożym i zadaniem. Jest podstawą naszego życia religijnego, życia z Bogiem, życia monastycznego. Na tym polega dzieło Boga — powiedział Jezus — abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał (J 6,29). Wiara jest Bożym darem i zadaniem.
Jezus mówi w bardzo mocnych słowach, że kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie (…) i niech Mnie naśladuje (por. Łk 9,23). Wszystkie nasze obowiązki, wszystkie przykazania Boże są objawieniami daru Bożego. Pokazują, cośmy otrzymali i że można tego od nas wymagać. Podstawowym naszym zadaniem jest więc wiara w Boga i Syna Jego, Jezusa Chrystusa. Niektórzy dzisiaj chcą ograniczyć wymagania. Piszą: „Wystarczy, żeby być dobrym człowiekiem”. Czytałem nawet, że „Bóg nie będzie od ciebie wymagał wiary, nie będzie cię pytał, czy jesteś wierzącym, czy niewierzącym, bylebyś był dobrym człowiekiem”. Ale objawienie Boże mówi inaczej.
Święty Jan mówi o dwóch wielkich wymaganiach Bożych: abyśmy wierzyli w Tego, którego On posłał (por. J 6,29) i abyśmy się miłowali nawzajem (por. J 13,34). Źródłem wiary jest zaangażowanie Boga w historię człowieka. I w Starym Testamencie słuchać Boga to przede wszystkim wierzyć w Niego, wierzyć Jego słowom. Wiara człowieka jest AMEN na to, co Pan Bóg mówi. Nasze życie ma być AMEN wiary na to, co Pan Bóg objawił — odpowiedzią człowieka na Boga.
Wiara w Izraelu była bardzo mocna, może nie u wszystkich, ale mamy wspaniałe świadectwa wiary. Święty Paweł mówi w Liście do Rzymian o wierze Abrahama, który uwierzył wbrew nadziei, że on, już starzec u schyłku lat, wbrew naturze będzie ojcem wielu, wielu potomków, że będzie miał potomstwo jak piasek morski, jak gwiazdy na niebie. To mu Bóg powiedział i on uwierzył (por. Rz 4,16–21). Ale to nie wystarczyło. Pan Bóg zażądał ofiary z tego syna, do którego odnosiły się obietnice. I Abraham z wielką prostotą tego syna oddawał. Bo Bóg powiedział. On nie dyskutował: „Jak to, przecież Bóg mi obiecał, że w Izaaku będę miał potomstwo”. Nic. Żadnej dyskusji. Po prostu Bóg powiedział, a on uwierzył, usłuchał. Nie racji, nie krzyku serca, ale tylko Boga.
Jak wspaniała jest wiara Judyty. Miasto oblężone, nie ma już wody i ten, wydawałoby się bohaterski, przywódca miasta, gdy ludność domagała się poddania go, powiedział: „Nie”. „Jeżeli przez pięć dni nie otrzymamy pomocy od Boga, to dopiero wtedy poddamy miasto” (por. Jdt 7,31–31). A Judyta powiedziała do starszych z jej miasta: „Co wy robicie? Stawiacie Bogu warunki, terminy? Tylko obrażacie Pana w ten sposób. Bogu trzeba zawierzyć absolutnie, bez żadnych warunków, bez żadnych terminów. Trzeba zdać się na Niego całkowicie” (por. Jdt 8,11–20). Piękna jest ta jej odpowiedź. A Gedeon? Ten mały człowiek, który zostaje powołany na bohatera? Trochę się broni, ale jednak idzie. Idzie i dokonuje dzieła Bożego (por. Sdz 6).
Wspaniały jest rozdział jedenasty Listu do Hebrajczyków, który mówi o wierze ludzi w Starym Testamencie. Kiedy się go czyta, można odnieść wrażenie, że są oni jakby nad światem. Wszystko widzą w innym świetle, rozumieją myśl Bożą i nie przejmują się tym, co się dzieje, bo są jakby zahaczeni gdzieś wyżej. I taka właśnie jest wiara. Ciekawa rzecz, że często się spotyka u ludzi świeckich ufność w Opatrzność Bożą, która nieraz przewyższa wiarę osób duchownych czy zakonnych dzięki swojej prostocie. Oni wierzą, mimo że mają nieraz bardzo trudne warunki życiowe. Ufają w działanie Boże, w Opatrzność, w Bożą opiekę. I Bóg odpowiada cudami swojej wszechmocy, ale często również tę wiarę poddaje próbie.
Próba, jaką naród izraelski musiał przejść, była straszliwa, bo przecież znakiem Przymierza była świątynia jerozolimska, miasto Jeruzalem i Ziemia Obiecana dana im na własność. I wszystko to musieli stracić. Spalona świątynia, zburzone miasto, wygnani z ziemi. Wydawało się, że całe przymierze się zawaliło. Jak wielka i ciężka to próba! Trudno nam to zrozumieć, wczuć się w to, ale była straszliwa. A jednak ci biedni Izraelici, prości ludzie, w największym ucisku zachowali wiarę w wierność Boga, w Jego obietnice. Nie załamali się. Człowiek nieraz zostaje poddany takim próbom, musi wytrzymać działanie Boga i przyjąć Jego niezrozumiałe drogi. Musi przyjąć, nie uciekać, nie buntować się.
Święty Benedykt wspomina, pisząc o czwartym stopniu pokory (por. RB 7,35–43), o różnych próbach. Mówi, że mnich musi wtedy wyciszyć się, uspokoić, wytrzymać. Może często nie doceniamy znaczenia w naszym życiu tego wytrwania w wierze i cierpliwości w różnych sytuacjach. Nieraz jest to jedyna mądrość, na jaką człowiek może się zdobyć. Nic innego, mądrzejszego nie wymyśli.
Piękna jest postać Sługi Jahwe u Jeremiasza, który tak mówi: Pan Bóg otworzył mi ucho, a ja się nie oparłem, ani się cofnąłem. Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi. Dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam (Iz 50,5–7). To jest próba wiary, próba zawierzenia Bogu.
Na początku Nowego Testamentu spotykamy się z najdoskonalszą wiarą. Beata qui credidisti — Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła (Łk 1,45). Uwierzyłaś w niepojęte, niezrozumiałe. Przyjęłaś na siebie działanie Boże, tajemnicze i niezrozumiałe, którego miałaś stać się narzędziem. Nie wszyscy tak uwierzyli. Zachariasz zwątpił i został ukarany. Apostołowie musieli być wychowani do wiary. Wreszcie św. Piotr wypowiedział słowa, na których się wiara Kościoła wzoruje: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego (Mt 16,16). To jest odpowiedź wierzących, odpowiedź Kościoła na wszystko. Ojciec Święty w dniu inauguracji swego pontyfikatu cytował właśnie te słowa i wołał do ludzi z całego świata, by je przyjęli.
Zauważmy, że w Nowym Testamencie Chrystus szuka wiary, jest niesłychanie wrażliwy na jej przejawy, cieszy się nią i smuci się, gdy jej nie zastaje. Jest wtedy jakby sparaliżowany w swoim działaniu, ale gdy spotyka zawierzenie, czyni wielkie cuda. Wszystkie choroby w Ewangelii, wszystkie nędze ludzkie, które Chrystus spotyka, są nieuleczalne, beznadziejne. Nie wiadomo tylko, jak było z chorobą teściowej św. Piotra, czy była nieuleczalna. Ale wszystkie inne, aż do śmierci włącznie (paralitycy, ślepi…) to były beznadziejne sytuacje. Ewangelia nas uczy, że Pan Jezus interweniuje w takich sytuacjach, żeby człowiek zrozumiał, że może być zbawiony tylko cudem. I dlatego ty możesz liczyć w swoim życiu na cud. I nie tylko możesz, ale powinieneś. Chrystus tak chce i przyjmuje tych wszystkich ludzi, ucząc, że powinni liczyć na cud, na Jego cudowną interwencję. Wyjście także z naszych problemów życiowych nie prowadzi drogą rozwiązania, ale drogą odkupienia, na której człowiek, przez łaskę zbawienia, jest podniesiony ponad całą tę plątaninę, w której siedzi.
Piękny jest ten obrazek z Ewangelii (por. Mt 9,23–26 i par.): kobieta, która dwanaście lat jest cierpiąca. Próbowała się leczyć wszystkimi ludzkimi środkami, ale nic nie mogło jej uwolnić od nieładu, który w niej był. I wtedy pomyślała: „Żebym tylko dotknęła rąbka Jego szaty” (por. Mt 9,21). I w tym jednym momencie wszystko w niej zostało uzdrowione, przez dotknięcie rąbka Jego szaty! Choć było to zastarzałe zło. I to uczy człowieka, że i w nim może być zastarzałe zło i różne komplikacje, z których on absolutnie nie może wyjść. Wtedy trzeba dotknąć rąbka Jego szaty. Ale jak? Zawierzając, bo wiara jest cudowną zdolnością dotknięcia Bóstwa. A przecież tylu ludzi dotykało Chrystusa, gniotło Go w tamtym momencie tak, że apostołowie dziwili się, gdy Pan Jezus się rozglądał, pytając: „Kto Mnie dotknął?” (por. Łk 8,45). Przecież wszyscy Go ściskali, nawet popychali! Było jak na procesji Bożego Ciała, kiedy idzie kapłan z Najświętszym Sakramentem i tłumy ludzi. Można się zastanawiać, kto dotknie Chrystusa w tak wielkim tłumie?
Pan Jezus mówi do Piotra: „Jesteś błogosławiony, bo nie ciało i krew objawiły tobie, ale Ojciec Mój” (por. Mt 16,17) . Wiara to pouczenie od Ojca. Dlatego jesteś opoką, na której inni mogą się opierać. Ciało i krew nie mogą być żadnym oparciem, ale Ojciec ciebie pouczył. Dzięki temu wewnętrznemu pouczeniu od Niego masz prawdziwą, mocną wiarę i możesz być fundamentem, bo na Nim się przez tę wiarę opierasz.
Drodzy bracia! Życie zakonne jest w sposób szczególny związane z wiarą. Bez niej nie ma żadnego sensu. Bo jeśli wierzący, świecki katolik nie będzie dobrym katolikiem, nie będzie pobożny, wiara się w nim zachwieje, to nie wszystko stracone, bo może mieć rodzinę, być ojcem, mieć porządny zawód, stanowisko społeczne. Tymczasem mnich, który nie ma wiary, traci wszystko, nie zostaje nawet elementarny sens takiego życia.
Widzicie, jeśli jadę samochodem, to opieram się na twardej jezdni i mogę jechać nawet na pierwszym, drugim biegu, jak mi się podoba. Nie muszę jechać szybko, bo jezdnia mnie trzyma. Ale jeśli samolotem oderwę się od ziemi, to już nie mogę powoli lecieć, bo sam pęd jest siłą nośną. Podobnie życie zakonne, które jest odejściem od świata, postanowieniem życia wiarą i rzeczywistościami nadprzyrodzonymi. Jeśli to życie straci swoją gorliwość, stanie się z nim to, co z samolotem, kiedy traci szybkość. Życie zakonne musi być nadprzyrodzone, bo nie ma innego fundamentu. Bez wiary i gorliwości to nonsens pod względem czysto naturalnym, dlatego trzeba koniecznie rozwijać wiarę żywą i głęboką, żeby to życie było naprawdę życiem.
Cała Reguła św. Benedykta opiera się na wierze. Wszystkie relacje między mnichami a przełożonymi, między braćmi nawzajem, a także wszystkie środki używane w klasztorze dla zbawienia mają sens tylko nadprzyrodzony. Owszem, są rzeczy mające też sens przyrodzony: praca, studia zakonne i inne, ale sam sposób życia nie ma takiego sensu. I to jest zawierzenie. Życie zakonne nie opiera się na kalkulacji naszych sił i możliwości. My musimy uwierzyć Chrystusowi, Jemu się oddać, a to trochę jakby ktoś skakał z samolotu bez spadochronu. Nie ma go, bo człowiek rzuca się w ramiona Boże. I tak należy życie zakonne brać. Wiara w życiu zakonnym musi być żywa! Ona jest jego główną sprężyną.
W zakonie i w ogóle w życiu duchowym bywają próby wiary: kiedy modlitwa nam nie idzie, kiedy jest ciężko, kiedy jakoś do Boga nie możemy się dostać, nie możemy Go wyczuć, wydaje nam się daleki, a niebo zdaje się jak ze spiżu. Wtedy skłonni bylibyśmy sobie trochę pofolgować. Kiedy od strony ducha nie mamy nic, to chcielibyśmy dostać jakąś rekompensatę z innej sfery, bo jest nam ciężko. I może wtedy w życiu nastąpić upadek w ciało i krew, czyli inaczej w naturalizm. Czasami tak bywa.
Są ludzie, którzy długo byli w zakonie i „mają doświadczenie”. Czasem mogą nawet pouczać młodych, żeby nie byli zbytnimi idealistami, mówić: „My mamy doświadczenie, a wy nie macie”. Tylko często problem w tym, że właśnie ci „doświadczeni” nie doświadczyli tego, czego właśnie powinni byli doświadczyć, mianowicie nie doświadczyli Boga. Tym swoim „doświadczeniem” podkopują nieraz prostotę wiary innych. My jesteśmy w zakonie powołani do tego, żeby zdobywać coraz większe doświadczenie życiowe, ale nie tylko czysto ludzkie, które też jest ważne i ma swoje znaczenie, tylko wspaniałości Boga, Jego cudowności i wierności. Właśnie tego kontaktu z Bogiem ma człowiek doświadczać w życiu zakonnym.
Wszystko woła dziś o wiarę, drodzy bracia, bo bardzo silne są tendencje do usunięcia wszelkiej nadprzyrodzoności. Zauważmy, co dzieje się na płaszczyźnie teologii i nauk z nią związanych. Usiłuje się wyeliminować cuda Pana Jezusa, proroctwa, wszystko co jest nadprzyrodzone. Na przykład Eucharystia: „Chleb to chleb, on ma znaczenie i pewien sens, ale to tylko chleb. Przeistoczenie to jest cud, a cudów nie ma”. Dalej, dziewicze macierzyństwo Matki Bożej: „No nie. Pan Jezus był synem Maryi i Józefa”. I tak wszystko, co jest nadprzyrodzone i cudowne, usuwa się i zwalcza. A przecież Tu es Deus qui facis mirabilia — Ty jesteś Bogiem działającym cuda (Ps 77,15). To właśnie one są legitymacją i dowodem działania Bożego.
Kiedyś byłem u kard. Garrone w Rzymie. Moi współbracia, jak wyjeżdżałem, mówili: „Zapytaj tam w Rzymie, powiedz, że jesteśmy bardzo niespokojni, bo w seminariach i na uniwersytetach katolickich nauczają różni profesorowie, którzy nie wykładają doktryny katolickiej, ale uczą zupełnie inaczej”. Tak więc poszedłem do wspomnianego kardynała, nie wiedząc, jak mnie przyjmie. Na szczęście ze schodów mnie nie zrzucił. Mówił, że ma wolne pięć minut, ale ostatecznie poświęcił mi pięćdziesiąt. Powiedział, że Kościół ma teraz z tym wielkie trudności, a Stolica Święta jest zdana wyłącznie na siebie. Problem w tym, że jeżeli interweniuje i zwraca komuś uwagę, kogoś skarci, to tym samym przysparza mu popularności. Bronią go uniwersytety, broni młodzież, wydawnictwa wydają jego dzieła z opaską reklamową, że musiał tłumaczyć się w Rzymie i jego kontrowersyjne poglądy szerzą się jeszcze bardziej. Natomiast biskupi, którzy otrzymali od Soboru sporą władzę (mówił dalej kardynał) nie uświadamiają sobie, że to zobowiązuje ich do obrony wiary i w sytuacjach problemowych odsyłają do Stolicy Apostolskiej.
Kościół ma wielkie trudności z wiarą w doktrynę i trzeba ją w nim wspierać przez prostotę i moc naszej wiary. Prawdziwie mówi Pismo święte, że jest ona zwycięstwem, które zwycięża świat (por. 1 J 5,4). Nasza wiara ma oświecać. Musimy ją więc czerpać ze tego szczególnego źródła, jakim jest Pismo święte. Zawiera ono potężną moc Bożą, która działa na naszego ducha. Musimy mieć gotowość do dostosowywania i poprawiania siebie według tego, czego uczy nas Pismo święte, to wielkie źródło, z którego ciągle czerpiemy umocnienie dla naszej wiary. Musimy uczynić wszystko, aby mocno uwierzyć w Boga i w Jego Syna, Jezusa Chrystusa, który mówi w Apokalipsie: Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków (Ap 1,18).
Jezus mówi w bardzo mocnych słowach, że kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie (…) i niech Mnie naśladuje (por. Łk 9,23). Wszystkie nasze obowiązki, wszystkie przykazania Boże są objawieniami daru Bożego. Pokazują, cośmy otrzymali i że można tego od nas wymagać. Podstawowym naszym zadaniem jest więc wiara w Boga i Syna Jego, Jezusa Chrystusa. Niektórzy dzisiaj chcą ograniczyć wymagania. Piszą: „Wystarczy, żeby być dobrym człowiekiem”. Czytałem nawet, że „Bóg nie będzie od ciebie wymagał wiary, nie będzie cię pytał, czy jesteś wierzącym, czy niewierzącym, bylebyś był dobrym człowiekiem”. Ale objawienie Boże mówi inaczej.
Święty Jan mówi o dwóch wielkich wymaganiach Bożych: abyśmy wierzyli w Tego, którego On posłał (por. J 6,29) i abyśmy się miłowali nawzajem (por. J 13,34). Źródłem wiary jest zaangażowanie Boga w historię człowieka. I w Starym Testamencie słuchać Boga to przede wszystkim wierzyć w Niego, wierzyć Jego słowom. Wiara człowieka jest AMEN na to, co Pan Bóg mówi. Nasze życie ma być AMEN wiary na to, co Pan Bóg objawił — odpowiedzią człowieka na Boga.
Wiara w Izraelu była bardzo mocna, może nie u wszystkich, ale mamy wspaniałe świadectwa wiary. Święty Paweł mówi w Liście do Rzymian o wierze Abrahama, który uwierzył wbrew nadziei, że on, już starzec u schyłku lat, wbrew naturze będzie ojcem wielu, wielu potomków, że będzie miał potomstwo jak piasek morski, jak gwiazdy na niebie. To mu Bóg powiedział i on uwierzył (por. Rz 4,16–21). Ale to nie wystarczyło. Pan Bóg zażądał ofiary z tego syna, do którego odnosiły się obietnice. I Abraham z wielką prostotą tego syna oddawał. Bo Bóg powiedział. On nie dyskutował: „Jak to, przecież Bóg mi obiecał, że w Izaaku będę miał potomstwo”. Nic. Żadnej dyskusji. Po prostu Bóg powiedział, a on uwierzył, usłuchał. Nie racji, nie krzyku serca, ale tylko Boga.
Jak wspaniała jest wiara Judyty. Miasto oblężone, nie ma już wody i ten, wydawałoby się bohaterski, przywódca miasta, gdy ludność domagała się poddania go, powiedział: „Nie”. „Jeżeli przez pięć dni nie otrzymamy pomocy od Boga, to dopiero wtedy poddamy miasto” (por. Jdt 7,31–31). A Judyta powiedziała do starszych z jej miasta: „Co wy robicie? Stawiacie Bogu warunki, terminy? Tylko obrażacie Pana w ten sposób. Bogu trzeba zawierzyć absolutnie, bez żadnych warunków, bez żadnych terminów. Trzeba zdać się na Niego całkowicie” (por. Jdt 8,11–20). Piękna jest ta jej odpowiedź. A Gedeon? Ten mały człowiek, który zostaje powołany na bohatera? Trochę się broni, ale jednak idzie. Idzie i dokonuje dzieła Bożego (por. Sdz 6).
Wspaniały jest rozdział jedenasty Listu do Hebrajczyków, który mówi o wierze ludzi w Starym Testamencie. Kiedy się go czyta, można odnieść wrażenie, że są oni jakby nad światem. Wszystko widzą w innym świetle, rozumieją myśl Bożą i nie przejmują się tym, co się dzieje, bo są jakby zahaczeni gdzieś wyżej. I taka właśnie jest wiara. Ciekawa rzecz, że często się spotyka u ludzi świeckich ufność w Opatrzność Bożą, która nieraz przewyższa wiarę osób duchownych czy zakonnych dzięki swojej prostocie. Oni wierzą, mimo że mają nieraz bardzo trudne warunki życiowe. Ufają w działanie Boże, w Opatrzność, w Bożą opiekę. I Bóg odpowiada cudami swojej wszechmocy, ale często również tę wiarę poddaje próbie.
Próba, jaką naród izraelski musiał przejść, była straszliwa, bo przecież znakiem Przymierza była świątynia jerozolimska, miasto Jeruzalem i Ziemia Obiecana dana im na własność. I wszystko to musieli stracić. Spalona świątynia, zburzone miasto, wygnani z ziemi. Wydawało się, że całe przymierze się zawaliło. Jak wielka i ciężka to próba! Trudno nam to zrozumieć, wczuć się w to, ale była straszliwa. A jednak ci biedni Izraelici, prości ludzie, w największym ucisku zachowali wiarę w wierność Boga, w Jego obietnice. Nie załamali się. Człowiek nieraz zostaje poddany takim próbom, musi wytrzymać działanie Boga i przyjąć Jego niezrozumiałe drogi. Musi przyjąć, nie uciekać, nie buntować się.
Święty Benedykt wspomina, pisząc o czwartym stopniu pokory (por. RB 7,35–43), o różnych próbach. Mówi, że mnich musi wtedy wyciszyć się, uspokoić, wytrzymać. Może często nie doceniamy znaczenia w naszym życiu tego wytrwania w wierze i cierpliwości w różnych sytuacjach. Nieraz jest to jedyna mądrość, na jaką człowiek może się zdobyć. Nic innego, mądrzejszego nie wymyśli.
Piękna jest postać Sługi Jahwe u Jeremiasza, który tak mówi: Pan Bóg otworzył mi ucho, a ja się nie oparłem, ani się cofnąłem. Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi. Dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam (Iz 50,5–7). To jest próba wiary, próba zawierzenia Bogu.
Na początku Nowego Testamentu spotykamy się z najdoskonalszą wiarą. Beata qui credidisti — Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła (Łk 1,45). Uwierzyłaś w niepojęte, niezrozumiałe. Przyjęłaś na siebie działanie Boże, tajemnicze i niezrozumiałe, którego miałaś stać się narzędziem. Nie wszyscy tak uwierzyli. Zachariasz zwątpił i został ukarany. Apostołowie musieli być wychowani do wiary. Wreszcie św. Piotr wypowiedział słowa, na których się wiara Kościoła wzoruje: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego (Mt 16,16). To jest odpowiedź wierzących, odpowiedź Kościoła na wszystko. Ojciec Święty w dniu inauguracji swego pontyfikatu cytował właśnie te słowa i wołał do ludzi z całego świata, by je przyjęli.
Zauważmy, że w Nowym Testamencie Chrystus szuka wiary, jest niesłychanie wrażliwy na jej przejawy, cieszy się nią i smuci się, gdy jej nie zastaje. Jest wtedy jakby sparaliżowany w swoim działaniu, ale gdy spotyka zawierzenie, czyni wielkie cuda. Wszystkie choroby w Ewangelii, wszystkie nędze ludzkie, które Chrystus spotyka, są nieuleczalne, beznadziejne. Nie wiadomo tylko, jak było z chorobą teściowej św. Piotra, czy była nieuleczalna. Ale wszystkie inne, aż do śmierci włącznie (paralitycy, ślepi…) to były beznadziejne sytuacje. Ewangelia nas uczy, że Pan Jezus interweniuje w takich sytuacjach, żeby człowiek zrozumiał, że może być zbawiony tylko cudem. I dlatego ty możesz liczyć w swoim życiu na cud. I nie tylko możesz, ale powinieneś. Chrystus tak chce i przyjmuje tych wszystkich ludzi, ucząc, że powinni liczyć na cud, na Jego cudowną interwencję. Wyjście także z naszych problemów życiowych nie prowadzi drogą rozwiązania, ale drogą odkupienia, na której człowiek, przez łaskę zbawienia, jest podniesiony ponad całą tę plątaninę, w której siedzi.
Piękny jest ten obrazek z Ewangelii (por. Mt 9,23–26 i par.): kobieta, która dwanaście lat jest cierpiąca. Próbowała się leczyć wszystkimi ludzkimi środkami, ale nic nie mogło jej uwolnić od nieładu, który w niej był. I wtedy pomyślała: „Żebym tylko dotknęła rąbka Jego szaty” (por. Mt 9,21). I w tym jednym momencie wszystko w niej zostało uzdrowione, przez dotknięcie rąbka Jego szaty! Choć było to zastarzałe zło. I to uczy człowieka, że i w nim może być zastarzałe zło i różne komplikacje, z których on absolutnie nie może wyjść. Wtedy trzeba dotknąć rąbka Jego szaty. Ale jak? Zawierzając, bo wiara jest cudowną zdolnością dotknięcia Bóstwa. A przecież tylu ludzi dotykało Chrystusa, gniotło Go w tamtym momencie tak, że apostołowie dziwili się, gdy Pan Jezus się rozglądał, pytając: „Kto Mnie dotknął?” (por. Łk 8,45). Przecież wszyscy Go ściskali, nawet popychali! Było jak na procesji Bożego Ciała, kiedy idzie kapłan z Najświętszym Sakramentem i tłumy ludzi. Można się zastanawiać, kto dotknie Chrystusa w tak wielkim tłumie?
Pan Jezus mówi do Piotra: „Jesteś błogosławiony, bo nie ciało i krew objawiły tobie, ale Ojciec Mój” (por. Mt 16,17) . Wiara to pouczenie od Ojca. Dlatego jesteś opoką, na której inni mogą się opierać. Ciało i krew nie mogą być żadnym oparciem, ale Ojciec ciebie pouczył. Dzięki temu wewnętrznemu pouczeniu od Niego masz prawdziwą, mocną wiarę i możesz być fundamentem, bo na Nim się przez tę wiarę opierasz.
Drodzy bracia! Życie zakonne jest w sposób szczególny związane z wiarą. Bez niej nie ma żadnego sensu. Bo jeśli wierzący, świecki katolik nie będzie dobrym katolikiem, nie będzie pobożny, wiara się w nim zachwieje, to nie wszystko stracone, bo może mieć rodzinę, być ojcem, mieć porządny zawód, stanowisko społeczne. Tymczasem mnich, który nie ma wiary, traci wszystko, nie zostaje nawet elementarny sens takiego życia.
Widzicie, jeśli jadę samochodem, to opieram się na twardej jezdni i mogę jechać nawet na pierwszym, drugim biegu, jak mi się podoba. Nie muszę jechać szybko, bo jezdnia mnie trzyma. Ale jeśli samolotem oderwę się od ziemi, to już nie mogę powoli lecieć, bo sam pęd jest siłą nośną. Podobnie życie zakonne, które jest odejściem od świata, postanowieniem życia wiarą i rzeczywistościami nadprzyrodzonymi. Jeśli to życie straci swoją gorliwość, stanie się z nim to, co z samolotem, kiedy traci szybkość. Życie zakonne musi być nadprzyrodzone, bo nie ma innego fundamentu. Bez wiary i gorliwości to nonsens pod względem czysto naturalnym, dlatego trzeba koniecznie rozwijać wiarę żywą i głęboką, żeby to życie było naprawdę życiem.
Cała Reguła św. Benedykta opiera się na wierze. Wszystkie relacje między mnichami a przełożonymi, między braćmi nawzajem, a także wszystkie środki używane w klasztorze dla zbawienia mają sens tylko nadprzyrodzony. Owszem, są rzeczy mające też sens przyrodzony: praca, studia zakonne i inne, ale sam sposób życia nie ma takiego sensu. I to jest zawierzenie. Życie zakonne nie opiera się na kalkulacji naszych sił i możliwości. My musimy uwierzyć Chrystusowi, Jemu się oddać, a to trochę jakby ktoś skakał z samolotu bez spadochronu. Nie ma go, bo człowiek rzuca się w ramiona Boże. I tak należy życie zakonne brać. Wiara w życiu zakonnym musi być żywa! Ona jest jego główną sprężyną.
W zakonie i w ogóle w życiu duchowym bywają próby wiary: kiedy modlitwa nam nie idzie, kiedy jest ciężko, kiedy jakoś do Boga nie możemy się dostać, nie możemy Go wyczuć, wydaje nam się daleki, a niebo zdaje się jak ze spiżu. Wtedy skłonni bylibyśmy sobie trochę pofolgować. Kiedy od strony ducha nie mamy nic, to chcielibyśmy dostać jakąś rekompensatę z innej sfery, bo jest nam ciężko. I może wtedy w życiu nastąpić upadek w ciało i krew, czyli inaczej w naturalizm. Czasami tak bywa.
Są ludzie, którzy długo byli w zakonie i „mają doświadczenie”. Czasem mogą nawet pouczać młodych, żeby nie byli zbytnimi idealistami, mówić: „My mamy doświadczenie, a wy nie macie”. Tylko często problem w tym, że właśnie ci „doświadczeni” nie doświadczyli tego, czego właśnie powinni byli doświadczyć, mianowicie nie doświadczyli Boga. Tym swoim „doświadczeniem” podkopują nieraz prostotę wiary innych. My jesteśmy w zakonie powołani do tego, żeby zdobywać coraz większe doświadczenie życiowe, ale nie tylko czysto ludzkie, które też jest ważne i ma swoje znaczenie, tylko wspaniałości Boga, Jego cudowności i wierności. Właśnie tego kontaktu z Bogiem ma człowiek doświadczać w życiu zakonnym.
Wszystko woła dziś o wiarę, drodzy bracia, bo bardzo silne są tendencje do usunięcia wszelkiej nadprzyrodzoności. Zauważmy, co dzieje się na płaszczyźnie teologii i nauk z nią związanych. Usiłuje się wyeliminować cuda Pana Jezusa, proroctwa, wszystko co jest nadprzyrodzone. Na przykład Eucharystia: „Chleb to chleb, on ma znaczenie i pewien sens, ale to tylko chleb. Przeistoczenie to jest cud, a cudów nie ma”. Dalej, dziewicze macierzyństwo Matki Bożej: „No nie. Pan Jezus był synem Maryi i Józefa”. I tak wszystko, co jest nadprzyrodzone i cudowne, usuwa się i zwalcza. A przecież Tu es Deus qui facis mirabilia — Ty jesteś Bogiem działającym cuda (Ps 77,15). To właśnie one są legitymacją i dowodem działania Bożego.
Kiedyś byłem u kard. Garrone w Rzymie. Moi współbracia, jak wyjeżdżałem, mówili: „Zapytaj tam w Rzymie, powiedz, że jesteśmy bardzo niespokojni, bo w seminariach i na uniwersytetach katolickich nauczają różni profesorowie, którzy nie wykładają doktryny katolickiej, ale uczą zupełnie inaczej”. Tak więc poszedłem do wspomnianego kardynała, nie wiedząc, jak mnie przyjmie. Na szczęście ze schodów mnie nie zrzucił. Mówił, że ma wolne pięć minut, ale ostatecznie poświęcił mi pięćdziesiąt. Powiedział, że Kościół ma teraz z tym wielkie trudności, a Stolica Święta jest zdana wyłącznie na siebie. Problem w tym, że jeżeli interweniuje i zwraca komuś uwagę, kogoś skarci, to tym samym przysparza mu popularności. Bronią go uniwersytety, broni młodzież, wydawnictwa wydają jego dzieła z opaską reklamową, że musiał tłumaczyć się w Rzymie i jego kontrowersyjne poglądy szerzą się jeszcze bardziej. Natomiast biskupi, którzy otrzymali od Soboru sporą władzę (mówił dalej kardynał) nie uświadamiają sobie, że to zobowiązuje ich do obrony wiary i w sytuacjach problemowych odsyłają do Stolicy Apostolskiej.
Kościół ma wielkie trudności z wiarą w doktrynę i trzeba ją w nim wspierać przez prostotę i moc naszej wiary. Prawdziwie mówi Pismo święte, że jest ona zwycięstwem, które zwycięża świat (por. 1 J 5,4). Nasza wiara ma oświecać. Musimy ją więc czerpać ze tego szczególnego źródła, jakim jest Pismo święte. Zawiera ono potężną moc Bożą, która działa na naszego ducha. Musimy mieć gotowość do dostosowywania i poprawiania siebie według tego, czego uczy nas Pismo święte, to wielkie źródło, z którego ciągle czerpiemy umocnienie dla naszej wiary. Musimy uczynić wszystko, aby mocno uwierzyć w Boga i w Jego Syna, Jezusa Chrystusa, który mówi w Apokalipsie: Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków (Ap 1,18).
Piotr Rostworowski OSB
Wytrwale kochaj Boga
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
Wytrwale kochaj Boga
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
Czytelnia: