Wpływ "ciała" i "ducha" na ludzką wolę
Rozdarta tymi pragnieniami wola zajmuje bardzo naganne miejsce pomiędzy jednym a drugim. Nie ma ona upodobania w grzesznych występkach, ale też nie cieszy się z ofiar ponoszonych dla zdobycia cnoty. Chciałaby powstrzymać się od namiętności ciała, ale chciałaby też uniknąć związanego z tym bolesnego wysiłku, bez którego nie można zrealizować duchowych pragnień. Rada by osiągnąć czystość obyczajów – ale bez powściągliwości, czystość serca – ale bez trudów czuwania. Obfitości duchowych cnót pragnęłaby bez umartwienia ciała, łaski cierpliwości – bez przykrych obelg, Chrystusowej pokory – bez utraty światowej sławy, pobożnej prostoty – nie tracąc zaszczytów tego świata. Chciałaby też służyć Chrystusowi, ciesząc się jednak chwałą i względami u ludzi, oraz głosić surową prawdę, nie dopuszczając się najmniejszej nikogo obrazy. Mówiąc inaczej: pragnęłaby dostąpić przyszłych dóbr, nie tracąc jednak doczesnych.
Taka wola nigdy, oczywiście, nie pozwoliłaby nam dojść do doskonałości; przeciwnie, wnet doprowadziłaby nas do owego najgorszego stanu obojętności ducha, narażając na surową naganę Pana z Apokalipsy: Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust. Przed tym stanem chronią nas jednak wspomniane wcześniej wewnętrzne zmagania.
Weźmy tylko taki przykład: ulegając naszej woli, chcielibyśmy trochę sobie ulżyć i dogodzić, natychmiast jednak odzywają się w nas impulsy naszego ciała. Raniąc swymi namiętnościami i występkami, nie tylko nie pozwalają zachować tego stopnia czystości, którym chcieliśmy się cieszyć, lecz popychają nas na śliską i ciernistą drogę rozkoszy, przed którą przecież się wzdrygamy.
Innym razem, rozpaleni żarem naszego ducha, chcielibyśmy wytępić uczynki cielesne, nie bacząc jednak na naszą ludzką ułomność. Ogarnięci zarozumiałością zaczynamy wtedy przekraczać wszelką miarę w zdobywaniu cnoty. Wówczas daje jednak o sobie znać słabość naszego ciała, która nie dopuszcza do nagannej przesady i powstrzymuje nadmierny zapał ducha.
Tak oto zmagają się ze sobą te dwa przeciwstawne pragnienia, pośród których nasza wola – nie ulegając cielesnym żądzom, ani też nie trudząc się zbytnio zdobywaniem cnoty – zyskuje właściwą sobie miarę. Ponieważ zaś walka między tymi pragnieniami chroni naszą wolę przed nadmiernym lenistwem, to i na „wadze”, która w naszym wnętrzu rozsądza sprawiedliwie „graniczne spory” między duchem i ciałem, nastaje wtedy równowaga. W ten oto sposób rozgrzany duchowym płomieniem umysł nie przeważa na prawo, a pobudzane namiętnościami ciało nie chyli się na lewo.
Dzięki tej codziennej, pożytecznej walce, dochodzimy mimo woli do wspomnianej wcześniej czwartej rzeczy, tzn. do tego, że czynimy coś, niejako wbrew naszej woli. Oto bowiem czystość serca zdobywamy nie lenistwem i bezpiecznym spokojem, ale znojną walką i pokorą; nieskazitelności ciała strzeżemy surowym postem, głodem, pragnieniem i czuwaniem; skupienie serca okupujemy czytaniem, nocnym czuwaniem, nieustanną modlitwą i uciążliwością tej pustyni; cierpliwość chronimy znoszeniem przykrości; naszemu Stworzycielowi pragniemy służyć pośród spadających na nas licznych obelg i złorzeczeń; prawdy chcemy bronić pośród zazdrości, a gdy potrzeba, pośród nieprzyjaźni tego świata.
Te właśnie boje, które toczą się w naszym ciele, wyrywają nas z gnuśnego spokoju i mimowolnie zmuszają do pracy i zdobywania cnoty. Uczą nas także, jak omijając skrajności, kroczyć po najlepszej drodze środka.
Naszą oziębłą wolną wolę z jednej strony rozgrzewa więc płomień ducha, z drugiej zaś ochładza surowe zimno ciała. Pragnienia ducha nie pozwalają, aby nieposkromione namiętności porwały za sobą naszą duszę, ułomność ciała temperuje natomiast nierozumne uniesienia ducha w dążeniu do cnoty. Wszystko to po to, aby brak powściągliwości cielesnej nie rozpalił ogniska wszelkich występków, a nadmierna gorliwość ducha nie wywołała zarozumiałości i grzechu głównego – pychy, raniącego nas dotkliwie swymi strzałami. Z walki obydwu pragnień powinna bowiem wyniknąć stateczna równowaga, która bojownikowi Chrystusowemu ukaże zdrową i wypośrodkowaną ścieżkę cnoty, ucząc go przy okazji, aby zawsze kroczył tą królewską drogą.
W ten sposób, gdyby wskutek oziębłości leniwej woli dusza nasza pochylała się zanadto ku żądzom cielesnym, wnet powstrzymają ją pragnienia ducha, nie mającego upodobania w światowych występkach. Gdyby znowu duch nasz został porwany w nadmiernym zapale i zachwycie serca do rzeczy niemożliwych i nierozważnych, wówczas słabość ciała przywróci mu właściwą równowagę. Tak oto przezwyciężymy nazbyt „letni” stan naszej woli i z właściwym „gorącem” kroczyć będziemy pilnie, choć w znoju, prostą drogą doskonałości.
Coś podobnego sprawił Pan przy budowie owej wieży, o której czytamy w Księdze Rodzaju. Nagłe pomieszanie języków poskromiło wówczas bezbożne i grzeszne zakusy ludzi. Gdyby nie to, dalej trwałaby ich zgubna zgoda, skierowana wprawdzie przeciw Bogu, ale szkodząca również ludziom, którzy zbuntowali się przeciw Jego majestatowi. Zrządzenie Boże sprawiło jednak, że pomieszały się ich języki, co zmusiło ich do zmiany życia na lepsze. Grzeszna zgoda pobudziła ich wprawdzie do własnej zagłady, ale dobra i pożyteczna niezgoda utorowała im z powrotem drogę do zbawienia. Pomieszanie języków sprawiło bowiem, że zaczęli odczuwać ludzką ułomność, której przedtem, gdy szkodliwa jednomyślność pobudzała ich do pychy, w ogóle nie znali.
Taka wola nigdy, oczywiście, nie pozwoliłaby nam dojść do doskonałości; przeciwnie, wnet doprowadziłaby nas do owego najgorszego stanu obojętności ducha, narażając na surową naganę Pana z Apokalipsy: Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust. Przed tym stanem chronią nas jednak wspomniane wcześniej wewnętrzne zmagania.
Weźmy tylko taki przykład: ulegając naszej woli, chcielibyśmy trochę sobie ulżyć i dogodzić, natychmiast jednak odzywają się w nas impulsy naszego ciała. Raniąc swymi namiętnościami i występkami, nie tylko nie pozwalają zachować tego stopnia czystości, którym chcieliśmy się cieszyć, lecz popychają nas na śliską i ciernistą drogę rozkoszy, przed którą przecież się wzdrygamy.
Innym razem, rozpaleni żarem naszego ducha, chcielibyśmy wytępić uczynki cielesne, nie bacząc jednak na naszą ludzką ułomność. Ogarnięci zarozumiałością zaczynamy wtedy przekraczać wszelką miarę w zdobywaniu cnoty. Wówczas daje jednak o sobie znać słabość naszego ciała, która nie dopuszcza do nagannej przesady i powstrzymuje nadmierny zapał ducha.
Tak oto zmagają się ze sobą te dwa przeciwstawne pragnienia, pośród których nasza wola – nie ulegając cielesnym żądzom, ani też nie trudząc się zbytnio zdobywaniem cnoty – zyskuje właściwą sobie miarę. Ponieważ zaś walka między tymi pragnieniami chroni naszą wolę przed nadmiernym lenistwem, to i na „wadze”, która w naszym wnętrzu rozsądza sprawiedliwie „graniczne spory” między duchem i ciałem, nastaje wtedy równowaga. W ten oto sposób rozgrzany duchowym płomieniem umysł nie przeważa na prawo, a pobudzane namiętnościami ciało nie chyli się na lewo.
Dzięki tej codziennej, pożytecznej walce, dochodzimy mimo woli do wspomnianej wcześniej czwartej rzeczy, tzn. do tego, że czynimy coś, niejako wbrew naszej woli. Oto bowiem czystość serca zdobywamy nie lenistwem i bezpiecznym spokojem, ale znojną walką i pokorą; nieskazitelności ciała strzeżemy surowym postem, głodem, pragnieniem i czuwaniem; skupienie serca okupujemy czytaniem, nocnym czuwaniem, nieustanną modlitwą i uciążliwością tej pustyni; cierpliwość chronimy znoszeniem przykrości; naszemu Stworzycielowi pragniemy służyć pośród spadających na nas licznych obelg i złorzeczeń; prawdy chcemy bronić pośród zazdrości, a gdy potrzeba, pośród nieprzyjaźni tego świata.
Te właśnie boje, które toczą się w naszym ciele, wyrywają nas z gnuśnego spokoju i mimowolnie zmuszają do pracy i zdobywania cnoty. Uczą nas także, jak omijając skrajności, kroczyć po najlepszej drodze środka.
Naszą oziębłą wolną wolę z jednej strony rozgrzewa więc płomień ducha, z drugiej zaś ochładza surowe zimno ciała. Pragnienia ducha nie pozwalają, aby nieposkromione namiętności porwały za sobą naszą duszę, ułomność ciała temperuje natomiast nierozumne uniesienia ducha w dążeniu do cnoty. Wszystko to po to, aby brak powściągliwości cielesnej nie rozpalił ogniska wszelkich występków, a nadmierna gorliwość ducha nie wywołała zarozumiałości i grzechu głównego – pychy, raniącego nas dotkliwie swymi strzałami. Z walki obydwu pragnień powinna bowiem wyniknąć stateczna równowaga, która bojownikowi Chrystusowemu ukaże zdrową i wypośrodkowaną ścieżkę cnoty, ucząc go przy okazji, aby zawsze kroczył tą królewską drogą.
W ten sposób, gdyby wskutek oziębłości leniwej woli dusza nasza pochylała się zanadto ku żądzom cielesnym, wnet powstrzymają ją pragnienia ducha, nie mającego upodobania w światowych występkach. Gdyby znowu duch nasz został porwany w nadmiernym zapale i zachwycie serca do rzeczy niemożliwych i nierozważnych, wówczas słabość ciała przywróci mu właściwą równowagę. Tak oto przezwyciężymy nazbyt „letni” stan naszej woli i z właściwym „gorącem” kroczyć będziemy pilnie, choć w znoju, prostą drogą doskonałości.
Coś podobnego sprawił Pan przy budowie owej wieży, o której czytamy w Księdze Rodzaju. Nagłe pomieszanie języków poskromiło wówczas bezbożne i grzeszne zakusy ludzi. Gdyby nie to, dalej trwałaby ich zgubna zgoda, skierowana wprawdzie przeciw Bogu, ale szkodząca również ludziom, którzy zbuntowali się przeciw Jego majestatowi. Zrządzenie Boże sprawiło jednak, że pomieszały się ich języki, co zmusiło ich do zmiany życia na lepsze. Grzeszna zgoda pobudziła ich wprawdzie do własnej zagłady, ale dobra i pożyteczna niezgoda utorowała im z powrotem drogę do zbawienia. Pomieszanie języków sprawiło bowiem, że zaczęli odczuwać ludzką ułomność, której przedtem, gdy szkodliwa jednomyślność pobudzała ich do pychy, w ogóle nie znali.
Czytelnia: