Chwile z oczekiwania na spotkanie
wpatruję się w przytulność miejsca naprzeciw mnie -
jest jeszcze puste, ale ja czuję już ciepło twej dłoni,
którą podasz mi na powitanie,
szepniesz: jak miło cię zobaczyć...
i będę mógł spoglądać w twą twarz
otuloną półmrokiem drżącej ze wzruszenia świecy
wrócą wszystkie radości, bóle, nadzieje niespełnione
opadłe na moje oblicze jak jesienny woal liści,
który tak naprawdę tylko ty potrafisz unieść...
wiesz, dobrze, że bliskość nie posiada przestrzeni -
można wtedy dotykać koniuszkiem palców natury
natrętnego czasu; odrzucać coraz to inne chwile
w perspektywę nierealności i przybliżać się
powolutku, cichuteńko ku spełnieniu...
wiem - nie trzeba słów,
one zubożą subtelny błękit twych oczu
i dyskretność uśmiechu, który mi podarujesz
zaparzyłem już herbatę, tę którą lubisz -
przecież znam cię trochę; znów będziemy więc
odczytywać siebie z bezładu fusów na dnie
ślicznych, chińskich filiżanek
lubię, kiedy wspólnie pochylamy się nad dylematem
poetów, filozofów, teologów - nad naszym bytem
nie tak całkiem chyba przygodnym
wyobrażam sobie tę chwilę, kiedy weźmiesz mnie za rękę,
by spacerować po wrzosowiskach naszych myśli
i tylko róża dumna ze swej purpury
będzie spoglądać na nas wyniośle z wysokości flakonu
pewna, że pobłądzimy pośród tajemnic istnienia
podnoszę powieki, razi blask świecy, teraz rozumiem -
trudno jest tak trwać w oczekiwaniu,
wyobraźnia się zagęszcza, szumią słowa św. Augustyna
o najwyższej kategorii spotkania
nie widać, że krople czasu spływają po szybie spowitej mrokiem
pozornie nic się nie zmienia, tylko herbata jest trochę chłodniejsza
i róża skłania się nieco ziewając wolniutko
oczywiście św. Jakub ma rację:
"bracie cierpliwy bądź w oczekiwaniu..."
Wiem, że przyjdziesz,
by zapełnić tę przytulność miejsca naprzeciw mnie...
jest jeszcze puste, ale ja czuję już ciepło twej dłoni,
którą podasz mi na powitanie,
szepniesz: jak miło cię zobaczyć...
i będę mógł spoglądać w twą twarz
otuloną półmrokiem drżącej ze wzruszenia świecy
wrócą wszystkie radości, bóle, nadzieje niespełnione
opadłe na moje oblicze jak jesienny woal liści,
który tak naprawdę tylko ty potrafisz unieść...
wiesz, dobrze, że bliskość nie posiada przestrzeni -
można wtedy dotykać koniuszkiem palców natury
natrętnego czasu; odrzucać coraz to inne chwile
w perspektywę nierealności i przybliżać się
powolutku, cichuteńko ku spełnieniu...
wiem - nie trzeba słów,
one zubożą subtelny błękit twych oczu
i dyskretność uśmiechu, który mi podarujesz
zaparzyłem już herbatę, tę którą lubisz -
przecież znam cię trochę; znów będziemy więc
odczytywać siebie z bezładu fusów na dnie
ślicznych, chińskich filiżanek
lubię, kiedy wspólnie pochylamy się nad dylematem
poetów, filozofów, teologów - nad naszym bytem
nie tak całkiem chyba przygodnym
wyobrażam sobie tę chwilę, kiedy weźmiesz mnie za rękę,
by spacerować po wrzosowiskach naszych myśli
i tylko róża dumna ze swej purpury
będzie spoglądać na nas wyniośle z wysokości flakonu
pewna, że pobłądzimy pośród tajemnic istnienia
podnoszę powieki, razi blask świecy, teraz rozumiem -
trudno jest tak trwać w oczekiwaniu,
wyobraźnia się zagęszcza, szumią słowa św. Augustyna
o najwyższej kategorii spotkania
nie widać, że krople czasu spływają po szybie spowitej mrokiem
pozornie nic się nie zmienia, tylko herbata jest trochę chłodniejsza
i róża skłania się nieco ziewając wolniutko
oczywiście św. Jakub ma rację:
"bracie cierpliwy bądź w oczekiwaniu..."
Wiem, że przyjdziesz,
by zapełnić tę przytulność miejsca naprzeciw mnie...
Miłość: