Siostra Beatrycze
Żyła kiedyś w jednym klasztorze mniszka imieniem Beatrycze, którą Bóg obdarzył wszystkimi swoimi laskami. Jej cnoty służyły za przykład wszystkim w klasztorze i poza nim, a jej uroda przyciągała ku dobru tych, którzy ją podziwiali. Pewien kleryk, który dzięki swoim sukniom miał swobodny dostęp do klasztoru, zaczął nadskakiwać siostrze Beatrycze w sposób, który miał uchodzić za nabożny, lecz nabożnym zgoła nie był.
Chociaż mniszka była cnotliwa i całkowicie oddana Najświętszej Pannie, u której stóp modliła się i śpiewała przez wiele godzin dziennie, w końcu zaczęła dawać ucho podszeptom uwodziciela i znajdować upodobanie w jego zalotach.
Wytrwałość kleryka była tak wielka i tak długo trwały jego zabiegi, że pewnego dnia Beatrycze uległa i zapominając, do kogo należy, obiecała zaspokoić żądze młodzieńca. Obowiązki ogrodniczki i furtianki, jakie pełniła w klasztorze, sprzyjały ich planom. Furta stała przed nią otworem, gdyż przecież to Beatrycze miała pieczę nad kluczami, i niby głupi motyl rzuciła się w płomień miłości.
Jednakże mniszka nie zaparła się swojego oddania dla Maryi. Kiedy już postanowiła popełnić świętokradczy grzech, ale zanim przekroczyła próg klauzury, wzięta klucze, które zostały jej powierzone, i poszła, by paść na kolana przed ołtarzem Matki Boskiej , mówiąc wśród łez:
- Pani moja i Królowo, przez cały ten czas służyłam Ci z całym oddaniem i miłością, do jakiej byłam zdolna, nikt więc nie mógł mi w niczym przyganić. Stałam się strażniczką klasztoru i starałam się spełniać mój obowiązek uważnie i sumiennie. Dzisiaj zagubiłam się w szaleńczym pożądaniu i nie starczyło mi sił, by je przemóc. Weź więc klucze od swojego domu. Powierzam je Tobie, gdyż odchodzę i czuję, żem zgubiona.
Położywszy klucze na ołtarzu Najświętszej Panny, Beatrycze przekroczyła próg klasztoru, gdzie czekał na nią złodziej jej duszy, który zaprowadził ją z sobą i wykorzystał jak chciał.
Po kilku dniach jednak, znudzony już, gdyż zaspokoił swą zachciankę, lubieżny kleryk porzucił uwiedzioną na środku ulicy.
Zatrwożona Beatrycze nie wiedziała, dokąd uciec. Od krewnych czekałoby ją nie wsparcie, ale pogarda i przygana. Gdyby wróciła do klasztoru, musiałaby znieść urągania i szyderstwa ze strony innych sióstr. Wreszcie wybrała wyjście najgorsze i sprzedawała swoją urodę każdemu chętnemu. Miała wspaniały dom, żyła wśród uczt i klejnotów, i nikt nie poznałby w tej wszetecznicy mniszki tak niegdyś pobożnej i cnotliwej.
Minęło piętnaście lat. Zdawało się, że zapomniała o wszystkich swoich obowiązkach, ale dawne nabożeństwo do Matki Boskiej nie zgasło w jej sercu. Tliło się gdzieś pod spodem niby ogień i często wracały jej na myśl minione czasy spędzone na służbie Maryi Dziewicy. Wtenczas Matka Boska sprawiła, że Beatrycze zapragnęła powrócić do klasztoru, by dowiedzieć się, co też o niej mówią. Ta ciekawość była haczykiem, który Matce grzeszników posłużył, by swoją dawną służebnicę doprowadzić do bramy łaski.
Poszła więc Beatrycze do klasztoru ubrana w bezwstydny strój z koronek i wstążek, pod którym nikt nie mógłby jej poznać. Wezwała odźwiernego i zapytała, czy znał niejaką siostrę Beatrycze, może nie żyje, a może jest wśród żywych, i jakie wspomnienie o niej zachowano w klasztorze.
- Siostrę, o której mówisz - odparł odźwierny - znam dobrze, bo od wielu lat ma pieczę nad kluczami do klasztoru. Jest bardzo cnotliwa, prawdziwa święta, świeci przykładem dla innych mniszek. Wcale się nie zmieniła od dnia, kiedy jako dziewczę wstąpiła do zakonu, i wszystkie inne szanują ją i kochają.
Wstrząśnięta tymi słowami Beatrycze snuła tysiące przypuszczeń. Może to żart? Może jej ucieczka została zatajona przed wszystkimi, żeby zachować dobre imię klasztoru? Może jakaś inna Beatrycze zajęła jej miejsce?
Odźwierny odszedł i Beatrycze już miała sobie pójść, kiedy stanęła przed nią Najświętsza Panna w postaci, jaką Beatrycze doskonale znała, to jest podobną do figury ustawionej na ołtarzu, przed którym siostra modliła się.
- Beatrycze - rzekła Najświętsza Panna - ponieważ służyłaś mi z takim oddaniem i taką miłością, przez piętnaście lat zajmowałam twoje miejsce, wykonując twoją pracę, przybrawszy twoją powierzchowność, dbając o ogród i kościół, jak przystoi zacnej siostrzyczce. Nikt więc nie dowiedział się o twojej nieobecności, nikt nie wie, co się stało. Idź zatem do swojej celi, weź klucze, bądź znów tą, którą byłaś, i odpokutuj za grzechy!
Matka Boska zniknęła.
Rozradowana Beatrycze weszła przez otwartą furtę klasztorną, wśliznęła się tak, że nikt jej nie widział, zamknęła się w celi, by zmienić strój, i wmieszała się między inne siostry. Zaraz spostrzegła, że jej obecność żadnej nie zdziwiła, jakby naprawdę przez cały czas nie opuszczała klasztoru.
Widząc tak przedziwny cud, Beatrycze podziękowała Najświętszej Pannie z największym żarem, leżąc krzyżem u Jej stóp i płacząc palącymi łzami. Potem odbyła wielką pokutę z włosiennicą i dyscypliną nie po to, żeby tak wielki cud nie pozostał nie- znany, lecz by świat dowiedział się, jak Najświętsza Panna pomaga tym, którzy są Jej oddani, opowiedziała swojemu spowiednikowi wszystko, co się wydarzyło.
Chociaż mniszka była cnotliwa i całkowicie oddana Najświętszej Pannie, u której stóp modliła się i śpiewała przez wiele godzin dziennie, w końcu zaczęła dawać ucho podszeptom uwodziciela i znajdować upodobanie w jego zalotach.
Wytrwałość kleryka była tak wielka i tak długo trwały jego zabiegi, że pewnego dnia Beatrycze uległa i zapominając, do kogo należy, obiecała zaspokoić żądze młodzieńca. Obowiązki ogrodniczki i furtianki, jakie pełniła w klasztorze, sprzyjały ich planom. Furta stała przed nią otworem, gdyż przecież to Beatrycze miała pieczę nad kluczami, i niby głupi motyl rzuciła się w płomień miłości.
Jednakże mniszka nie zaparła się swojego oddania dla Maryi. Kiedy już postanowiła popełnić świętokradczy grzech, ale zanim przekroczyła próg klauzury, wzięta klucze, które zostały jej powierzone, i poszła, by paść na kolana przed ołtarzem Matki Boskiej , mówiąc wśród łez:
- Pani moja i Królowo, przez cały ten czas służyłam Ci z całym oddaniem i miłością, do jakiej byłam zdolna, nikt więc nie mógł mi w niczym przyganić. Stałam się strażniczką klasztoru i starałam się spełniać mój obowiązek uważnie i sumiennie. Dzisiaj zagubiłam się w szaleńczym pożądaniu i nie starczyło mi sił, by je przemóc. Weź więc klucze od swojego domu. Powierzam je Tobie, gdyż odchodzę i czuję, żem zgubiona.
Położywszy klucze na ołtarzu Najświętszej Panny, Beatrycze przekroczyła próg klasztoru, gdzie czekał na nią złodziej jej duszy, który zaprowadził ją z sobą i wykorzystał jak chciał.
Po kilku dniach jednak, znudzony już, gdyż zaspokoił swą zachciankę, lubieżny kleryk porzucił uwiedzioną na środku ulicy.
Zatrwożona Beatrycze nie wiedziała, dokąd uciec. Od krewnych czekałoby ją nie wsparcie, ale pogarda i przygana. Gdyby wróciła do klasztoru, musiałaby znieść urągania i szyderstwa ze strony innych sióstr. Wreszcie wybrała wyjście najgorsze i sprzedawała swoją urodę każdemu chętnemu. Miała wspaniały dom, żyła wśród uczt i klejnotów, i nikt nie poznałby w tej wszetecznicy mniszki tak niegdyś pobożnej i cnotliwej.
Minęło piętnaście lat. Zdawało się, że zapomniała o wszystkich swoich obowiązkach, ale dawne nabożeństwo do Matki Boskiej nie zgasło w jej sercu. Tliło się gdzieś pod spodem niby ogień i często wracały jej na myśl minione czasy spędzone na służbie Maryi Dziewicy. Wtenczas Matka Boska sprawiła, że Beatrycze zapragnęła powrócić do klasztoru, by dowiedzieć się, co też o niej mówią. Ta ciekawość była haczykiem, który Matce grzeszników posłużył, by swoją dawną służebnicę doprowadzić do bramy łaski.
Poszła więc Beatrycze do klasztoru ubrana w bezwstydny strój z koronek i wstążek, pod którym nikt nie mógłby jej poznać. Wezwała odźwiernego i zapytała, czy znał niejaką siostrę Beatrycze, może nie żyje, a może jest wśród żywych, i jakie wspomnienie o niej zachowano w klasztorze.
- Siostrę, o której mówisz - odparł odźwierny - znam dobrze, bo od wielu lat ma pieczę nad kluczami do klasztoru. Jest bardzo cnotliwa, prawdziwa święta, świeci przykładem dla innych mniszek. Wcale się nie zmieniła od dnia, kiedy jako dziewczę wstąpiła do zakonu, i wszystkie inne szanują ją i kochają.
Wstrząśnięta tymi słowami Beatrycze snuła tysiące przypuszczeń. Może to żart? Może jej ucieczka została zatajona przed wszystkimi, żeby zachować dobre imię klasztoru? Może jakaś inna Beatrycze zajęła jej miejsce?
Odźwierny odszedł i Beatrycze już miała sobie pójść, kiedy stanęła przed nią Najświętsza Panna w postaci, jaką Beatrycze doskonale znała, to jest podobną do figury ustawionej na ołtarzu, przed którym siostra modliła się.
- Beatrycze - rzekła Najświętsza Panna - ponieważ służyłaś mi z takim oddaniem i taką miłością, przez piętnaście lat zajmowałam twoje miejsce, wykonując twoją pracę, przybrawszy twoją powierzchowność, dbając o ogród i kościół, jak przystoi zacnej siostrzyczce. Nikt więc nie dowiedział się o twojej nieobecności, nikt nie wie, co się stało. Idź zatem do swojej celi, weź klucze, bądź znów tą, którą byłaś, i odpokutuj za grzechy!
Matka Boska zniknęła.
Rozradowana Beatrycze weszła przez otwartą furtę klasztorną, wśliznęła się tak, że nikt jej nie widział, zamknęła się w celi, by zmienić strój, i wmieszała się między inne siostry. Zaraz spostrzegła, że jej obecność żadnej nie zdziwiła, jakby naprawdę przez cały czas nie opuszczała klasztoru.
Widząc tak przedziwny cud, Beatrycze podziękowała Najświętszej Pannie z największym żarem, leżąc krzyżem u Jej stóp i płacząc palącymi łzami. Potem odbyła wielką pokutę z włosiennicą i dyscypliną nie po to, żeby tak wielki cud nie pozostał nie- znany, lecz by świat dowiedział się, jak Najświętsza Panna pomaga tym, którzy są Jej oddani, opowiedziała swojemu spowiednikowi wszystko, co się wydarzyło.
Cristobal Lozano, Leggende cristiane, Milano 1963, s. 432/434
Czytelnia: