Kto straci swe życie z powodu mnie i Ewangelii, zachowa je
W bieżącym cyklu katechez staramy się wydobyć z Ewangelii to wszystko, co odsłania przed nami prawdę, iż Chrystus był świadomy swojej Boskości. W katechezie poprzedniej zwróciliśmy uwagę na fakt, że Chrystus stawia swym uczniom wymaganie wiary: „Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie!” (J 14,1). Tylko Bóg może stawiać takie wymaganie wiary. Chrystus wymaga wiary, kiedy ma okazać moc Bożą, przekraczającą wszelkie siły natury, jak na przykład przy wskrzeszeniu Łazarza (por. J 11,38-44). Wymaga wiary w zbawczą moc swojego krzyża już w rozmowie z Nikodemem (por. J 3,14-15). Wymaga wiary w swoje Bóstwo: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9).
Wiara odnosi się do tego, co niewidzialne, co ponadzmysłowe i ponaddoświadczalne, co przekracza również granice samego rozumu, jest „dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (argumentum non apparentium, Hbr 11,1); do tego wszystkiego, czego — jak mówi św. Paweł — „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, a co Bóg sam zgotował ludziom, którzy Go miłują” (por. 1 Kor 2,9). Takiej wiary wymaga Chrystus, gdy w przeddzień swej hańbiącej po ludzku śmierci krzyżowej mówi Apostołom, iż idzie „przygotować im miejsce w domu Ojca” (por. J 14,2).
Te tajemnicze sprawy, ta niewidzialna rzeczywistość utożsamia się z nieskończonym Dobrem Boga, który jest odwieczną Miłością godną umiłowania ponad wszystko. Dlatego wraz z wymogiem wiary Jezus ogłasza sformułowane w nowym, mocniejszym ujęciu, znane już ze Starego Testamentu przykazanie miłości Boga „nade wszystko”. Kiedy Jezus odpowiada na pytanie: „które przykazanie w Prawie jest największe?”, przytacza słowa, jakie znajdowały się już w Prawie Mojżeszowym: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” (Mt 22,37; por. Pwt 6,5). Ale pełny sens tego przykazania w ustach Jezusa należy odczytywać, odwołując się do całego kontekstu Jego życia i nauczania. Chrystus stara się wpoić w ludzi przekonanie, że tylko Boga można i trzeba miłować ponad wszystko, co stworzone; tylko Bóg może stawiać człowiekowi wymaganie takiej miłości, która jest „ponad wszystko”; tylko też Bóg, na mocy owego wymagania radykalnej i totalnej miłości, może wzywać człowieka, aby „szedł za Nim” bez zastrzeżeń i ograniczeń, w sposób niepodzielny, jak czytamy już w Starym Testamencie: „Za Panem, Bogiem swoim, pójdziesz […] przestrzegając Jego poleceń. […] Jemu będziesz służył i przylgniesz do Niego” (Pwt 13,5). Tylko bowiem Bóg „jest dobry” w znaczeniu bezwzględnym (por. Mk 10,18; również Mt 19,17). Tylko On jeden „jest Miłością” (1 J 4,16) ze względu na swą istotę i z definicji. Jednakże w życiu i nauczaniu Chrystusa pojawia się nowy, zaskakujący element.
Chrystus wzywa, by iść za Nim samym. Otóż to właśnie wezwanie znajduje się poniekąd w samym centrum Ewangelii. Z jednej strony Chrystus wypowiada to wezwanie, z drugiej strony słyszymy od Ewangelistów o ludziach, którzy idą za Nim. Co więcej, wszystko zostawiają — i idą za Chrystusem.
Odczytajmy teksty Ewangelii, w których mowa jest o owym wezwaniu Chrystusa. „Ktoś inny spośród uczniów rzekł do Niego: «Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca!» Lecz Jezus mu odpowiedział: «Pójdź za Mną, a zostaw umarłym grzebanie ich umarłych!»” (Mt 8,21-22). To drastyczne sformułowanie znaczy: dla mnie masz natychmiast wszystko zostawić. Tak według redakcji Mateusza. Łukasz dodaje element apostolski: „idź i głoś królestwo Boże!” (Łk 9,60). Kiedy indziej, przechodząc obok komory celnej, Jezus niemal nakazał Mateuszowi: „«Pójdź za Mną!» On wstał i poszedł za Nim”. Sam Mateusz daje o tym świadectwo (Mt 9,9; por. Mk 2,13-14).
Pójście za Jezusem oznacza często nie tylko pozostawienie zajęć i zerwanie dotychczasowych więzi ze światem, ale także rezygnację z dogodnej sytuacji materialnej, co więcej, rozdanie własnych dóbr ubogim. Nie wszystkich stać na dokonanie tego radykalnego kroku. Tak dzieje się w przypadku bogatego młodzieńca, który choć zawsze przestrzegał Prawa i poważnie szukał drogi doskonałości, „gdy […] usłyszał te słowa — to znaczy wezwanie Jezusa — odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (Mt 19,22; por. Mk 10,22). Są też tacy, którzy nie tylko przyjmują do siebie owo „pójdź za Mną”, ale — tak jak Filip z Betsaidy — odczuwają potrzebę głoszenia innym własnego przekonania o tym, że spotkali Mesjasza (por. J 1,43 n.). Szymon już przy pierwszym spotkaniu słyszy: „«ty będziesz nazywał się Kefas» — to znaczy: Piotr” (J 1,42). Jezus „wejrzał na niego”, czytamy w Ewangelii Janowej, a w tym przenikliwym spojrzeniu można było odczytać owo „pójdź za Mną” mocniejsze i bardziej przekonujące niż kiedykolwiek. Wydaje się jednak, że Jezus, biorąc pod uwagę specyficzne powołanie Piotra (a może także jego wrodzony temperament), pragnął, by zdolność oceny i decyzja o przyjęciu wezwania dojrzewały w nim stopniowo. Konkretne „pójdź za Mną” Piotr usłyszy przecież dopiero po obmyciu nóg podczas Ostatniej Wieczerzy (por. J 13,36), a w sposób ostateczny — po zmartwychwstaniu, nad Morzem Tyberiadzkim (por. J 21,19).
Piotr i inni Apostołowie — z wyjątkiem Judasza — rozumieją i przyjmują wezwanie Jezusa jako całkowite wyrzeczenie się siebie i mienia na rzecz głoszenia królestwa Bożego. Oni sami przypomną Jezusowi ustami Piotra: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą” (Mt 19,27). Łukasz dodaje: „swoją własność” (Łk 18,28); zaś Jezus odpowiadając Piotrowi, jak gdyby precyzuje, o jaką to „własność” chodzi: „Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu albo żony, braci, rodziców albo dzieci dla królestwa Bożego, żeby nie otrzymał daleko więcej w tym czasie, a w wieku przyszłym — życia wiecznego” (Łk 18,29-30).
Według Mateusza, Jezus mówi także o opuszczeniu sióstr, matki i pola „dla Mego imienia”; kto to uczyni — obiecuje — „stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt 19,29).
Tekst Ewangelii Markowej dodaje dalsze uściślenia. Jezus mówi tu o opuszczeniu wszystkich tych rzeczy „z powodu Mnie i z powodu Ewangelii”, i o nagrodzie: nikt nie opuszcza tego wszystkiego, „żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym” (Mk 10,29-30).
Pozostawmy na razie metaforyczny język Jezusa i zastanówmy się, kim jest Ten, który wzywa do pójścia za sobą, obiecując za to wielkie nagrody, a nawet „życie wieczne”? Czy zwykły syn człowieczy może obiecywać tak wiele, czy może być kimś, komu uwierzą i za którym pójdą, czy może z taką mocą oddziaływać nie tylko na owych szczęśliwych uczniów, ale na miliony ludzi wszystkich czasów?
Uczniowie pamiętają przecież, z jak wielkim autorytetem Chrystus wezwał ich do pójścia za sobą. Nie zawahał się zażądać od nich radykalnego oddania, które określał, wydawałoby się, w paradoksalny sposób, kiedy na przykład mówiąc, że przyszedł, aby „przynieść nie pokój, ale miecz” (por. Mt 10,34), to znaczy, by swoim „pójdź za Mną” wprowadzić podziały i rozdarcie nawet do rodzin, stwierdził: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną nie jest Mnie godzien” (Mt 10,37-38). Jeszcze bardziej gwałtownie i stanowczo brzmią te słowa w wersji Łukasza: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści (hebraizm oznaczający „nie odrywa się od”) swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14,26).
W obliczu owych sformułowań Jezusa trudno nie myśleć o tym, jak wzniosłe i trudne jest chrześcijańskie powołanie. Niewątpliwie, Chrystus wprowadza pewną gradację konkretnych form odpowiedzi na swoje wezwanie, w zależności od właściwych poszczególnym ludziom i grupom sytuacji, możliwości, misji i charyzmatów. Sam mówi, że Jego słowa „są duchem i są życiem” (J 6,63), i że nie można wymagać, by wszyscy realizowali je w jednakowy sposób. Niemniej, według św. Tomasza z Akwinu, głoszone przez Ewangelię wymaganie heroicznych wyrzeczeń — mowa tu na przykład o przylgnięciu do ewangelicznych rad ubóstwa i czystości oraz wyrzeczeniu się samego siebie, by pójść za Chrystusem, albo o ofierze męczeństwa składanej na wzór Chrystusa, by nie zdradzić wiary — dotyczy wszystkich secundum praeparationem animi, czyli zależnie od tego, na ile dusza jest gotowa spełnić wszystko, co pociąga za sobą Chrystusowe wezwanie. Do wszystkich więc jest skierowane wymaganie oderwania, ofiary, oddania się Chrystusowi, bez tego bowiem nie może być mowy o prawdziwym duchu ewangelicznym.
Z Ewangelii wynika również, że istnieją powołania specyficzne, które zależą od wyboru samego Chrystusa, jak wybór Apostołów i wielu uczniów, o czym pisze wyraźnie św. Marek: „Potem wyszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli” (Mk 3,13-14). Zaś podczas mowy pożegnalnej, zapisanej przez św. Jana, Jezus mówi: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem” (J 15,16).
Nie wynika z tego, by Chrystus definitywnie potępił kogoś za to, że nie poszedł za Nim drogą całkowitego oddania się sprawie Ewangelii (por. przypadek bogatego młodzieńca, Mk 10,17-27). Co więcej, odwoływał się do wolnego, wspaniałomyślnego wyboru jednostki. Na pewno jednak powołanie do wiary i do chrześcijańskiej miłości jest powszechne i zobowiązujące: do wiary w słowo Jezusa, do miłowania Boga nade wszystko, a bliźniego jak siebie samego, bowiem „kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4,20).
Chrystus nie ukrywa przed nikim, że z odpowiedzią, której wymaga na swoje wezwanie, wiąże się ofiara, czasem ofiara najwyższa. Mówi bowiem do swoich uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16,24-25).
Marek podkreśla, że razem z uczniami Jezus przywołał do siebie tłum i do wszystkich mówił, że kto chce pójść za Nim, musi się zaprzeć samego siebie, wziąć krzyż swój i być gotów na utratę życia „z powodu Mnie i Ewangelii” (por. Mk 8,34-35). Mówi to bezpośrednio po zapowiedzi bliskiej męki i śmierci (por. Mk 8,31-32).
Równocześnie ci właśnie, którzy cierpią prześladowanie „z powodu Syna Człowieczego” (Łk 6,22), są w szczególny sposób błogosławieni: „Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” (Mt 5,12).
Raz jeszcze postawmy sobie pytanie: kim jest Ten, który autorytatywnie wzywa do pójścia za sobą, który przepowiada nienawiść, drwiny i prześladowania (por. Łk 6,22), a obiecuje „nagrodę w niebie” (por. Łk 6,23). Tak mówić może tylko Syn Człowieczy, świadomy, że jest Synem Bożym. W ten sposób rozumieli to Apostołowie i uczniowie, którzy przekazali nam Jego objawienie i Jego orędzie. I my pragniemy rozumieć to w ten sposób, powtarzając za Tomaszem apostołem: „Pan mój i Bóg mój!”.
Wiara odnosi się do tego, co niewidzialne, co ponadzmysłowe i ponaddoświadczalne, co przekracza również granice samego rozumu, jest „dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (argumentum non apparentium, Hbr 11,1); do tego wszystkiego, czego — jak mówi św. Paweł — „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, a co Bóg sam zgotował ludziom, którzy Go miłują” (por. 1 Kor 2,9). Takiej wiary wymaga Chrystus, gdy w przeddzień swej hańbiącej po ludzku śmierci krzyżowej mówi Apostołom, iż idzie „przygotować im miejsce w domu Ojca” (por. J 14,2).
Te tajemnicze sprawy, ta niewidzialna rzeczywistość utożsamia się z nieskończonym Dobrem Boga, który jest odwieczną Miłością godną umiłowania ponad wszystko. Dlatego wraz z wymogiem wiary Jezus ogłasza sformułowane w nowym, mocniejszym ujęciu, znane już ze Starego Testamentu przykazanie miłości Boga „nade wszystko”. Kiedy Jezus odpowiada na pytanie: „które przykazanie w Prawie jest największe?”, przytacza słowa, jakie znajdowały się już w Prawie Mojżeszowym: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” (Mt 22,37; por. Pwt 6,5). Ale pełny sens tego przykazania w ustach Jezusa należy odczytywać, odwołując się do całego kontekstu Jego życia i nauczania. Chrystus stara się wpoić w ludzi przekonanie, że tylko Boga można i trzeba miłować ponad wszystko, co stworzone; tylko Bóg może stawiać człowiekowi wymaganie takiej miłości, która jest „ponad wszystko”; tylko też Bóg, na mocy owego wymagania radykalnej i totalnej miłości, może wzywać człowieka, aby „szedł za Nim” bez zastrzeżeń i ograniczeń, w sposób niepodzielny, jak czytamy już w Starym Testamencie: „Za Panem, Bogiem swoim, pójdziesz […] przestrzegając Jego poleceń. […] Jemu będziesz służył i przylgniesz do Niego” (Pwt 13,5). Tylko bowiem Bóg „jest dobry” w znaczeniu bezwzględnym (por. Mk 10,18; również Mt 19,17). Tylko On jeden „jest Miłością” (1 J 4,16) ze względu na swą istotę i z definicji. Jednakże w życiu i nauczaniu Chrystusa pojawia się nowy, zaskakujący element.
Chrystus wzywa, by iść za Nim samym. Otóż to właśnie wezwanie znajduje się poniekąd w samym centrum Ewangelii. Z jednej strony Chrystus wypowiada to wezwanie, z drugiej strony słyszymy od Ewangelistów o ludziach, którzy idą za Nim. Co więcej, wszystko zostawiają — i idą za Chrystusem.
Odczytajmy teksty Ewangelii, w których mowa jest o owym wezwaniu Chrystusa. „Ktoś inny spośród uczniów rzekł do Niego: «Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca!» Lecz Jezus mu odpowiedział: «Pójdź za Mną, a zostaw umarłym grzebanie ich umarłych!»” (Mt 8,21-22). To drastyczne sformułowanie znaczy: dla mnie masz natychmiast wszystko zostawić. Tak według redakcji Mateusza. Łukasz dodaje element apostolski: „idź i głoś królestwo Boże!” (Łk 9,60). Kiedy indziej, przechodząc obok komory celnej, Jezus niemal nakazał Mateuszowi: „«Pójdź za Mną!» On wstał i poszedł za Nim”. Sam Mateusz daje o tym świadectwo (Mt 9,9; por. Mk 2,13-14).
Pójście za Jezusem oznacza często nie tylko pozostawienie zajęć i zerwanie dotychczasowych więzi ze światem, ale także rezygnację z dogodnej sytuacji materialnej, co więcej, rozdanie własnych dóbr ubogim. Nie wszystkich stać na dokonanie tego radykalnego kroku. Tak dzieje się w przypadku bogatego młodzieńca, który choć zawsze przestrzegał Prawa i poważnie szukał drogi doskonałości, „gdy […] usłyszał te słowa — to znaczy wezwanie Jezusa — odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (Mt 19,22; por. Mk 10,22). Są też tacy, którzy nie tylko przyjmują do siebie owo „pójdź za Mną”, ale — tak jak Filip z Betsaidy — odczuwają potrzebę głoszenia innym własnego przekonania o tym, że spotkali Mesjasza (por. J 1,43 n.). Szymon już przy pierwszym spotkaniu słyszy: „«ty będziesz nazywał się Kefas» — to znaczy: Piotr” (J 1,42). Jezus „wejrzał na niego”, czytamy w Ewangelii Janowej, a w tym przenikliwym spojrzeniu można było odczytać owo „pójdź za Mną” mocniejsze i bardziej przekonujące niż kiedykolwiek. Wydaje się jednak, że Jezus, biorąc pod uwagę specyficzne powołanie Piotra (a może także jego wrodzony temperament), pragnął, by zdolność oceny i decyzja o przyjęciu wezwania dojrzewały w nim stopniowo. Konkretne „pójdź za Mną” Piotr usłyszy przecież dopiero po obmyciu nóg podczas Ostatniej Wieczerzy (por. J 13,36), a w sposób ostateczny — po zmartwychwstaniu, nad Morzem Tyberiadzkim (por. J 21,19).
Piotr i inni Apostołowie — z wyjątkiem Judasza — rozumieją i przyjmują wezwanie Jezusa jako całkowite wyrzeczenie się siebie i mienia na rzecz głoszenia królestwa Bożego. Oni sami przypomną Jezusowi ustami Piotra: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą” (Mt 19,27). Łukasz dodaje: „swoją własność” (Łk 18,28); zaś Jezus odpowiadając Piotrowi, jak gdyby precyzuje, o jaką to „własność” chodzi: „Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu albo żony, braci, rodziców albo dzieci dla królestwa Bożego, żeby nie otrzymał daleko więcej w tym czasie, a w wieku przyszłym — życia wiecznego” (Łk 18,29-30).
Według Mateusza, Jezus mówi także o opuszczeniu sióstr, matki i pola „dla Mego imienia”; kto to uczyni — obiecuje — „stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt 19,29).
Tekst Ewangelii Markowej dodaje dalsze uściślenia. Jezus mówi tu o opuszczeniu wszystkich tych rzeczy „z powodu Mnie i z powodu Ewangelii”, i o nagrodzie: nikt nie opuszcza tego wszystkiego, „żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym” (Mk 10,29-30).
Pozostawmy na razie metaforyczny język Jezusa i zastanówmy się, kim jest Ten, który wzywa do pójścia za sobą, obiecując za to wielkie nagrody, a nawet „życie wieczne”? Czy zwykły syn człowieczy może obiecywać tak wiele, czy może być kimś, komu uwierzą i za którym pójdą, czy może z taką mocą oddziaływać nie tylko na owych szczęśliwych uczniów, ale na miliony ludzi wszystkich czasów?
Uczniowie pamiętają przecież, z jak wielkim autorytetem Chrystus wezwał ich do pójścia za sobą. Nie zawahał się zażądać od nich radykalnego oddania, które określał, wydawałoby się, w paradoksalny sposób, kiedy na przykład mówiąc, że przyszedł, aby „przynieść nie pokój, ale miecz” (por. Mt 10,34), to znaczy, by swoim „pójdź za Mną” wprowadzić podziały i rozdarcie nawet do rodzin, stwierdził: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną nie jest Mnie godzien” (Mt 10,37-38). Jeszcze bardziej gwałtownie i stanowczo brzmią te słowa w wersji Łukasza: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści (hebraizm oznaczający „nie odrywa się od”) swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14,26).
W obliczu owych sformułowań Jezusa trudno nie myśleć o tym, jak wzniosłe i trudne jest chrześcijańskie powołanie. Niewątpliwie, Chrystus wprowadza pewną gradację konkretnych form odpowiedzi na swoje wezwanie, w zależności od właściwych poszczególnym ludziom i grupom sytuacji, możliwości, misji i charyzmatów. Sam mówi, że Jego słowa „są duchem i są życiem” (J 6,63), i że nie można wymagać, by wszyscy realizowali je w jednakowy sposób. Niemniej, według św. Tomasza z Akwinu, głoszone przez Ewangelię wymaganie heroicznych wyrzeczeń — mowa tu na przykład o przylgnięciu do ewangelicznych rad ubóstwa i czystości oraz wyrzeczeniu się samego siebie, by pójść za Chrystusem, albo o ofierze męczeństwa składanej na wzór Chrystusa, by nie zdradzić wiary — dotyczy wszystkich secundum praeparationem animi, czyli zależnie od tego, na ile dusza jest gotowa spełnić wszystko, co pociąga za sobą Chrystusowe wezwanie. Do wszystkich więc jest skierowane wymaganie oderwania, ofiary, oddania się Chrystusowi, bez tego bowiem nie może być mowy o prawdziwym duchu ewangelicznym.
Z Ewangelii wynika również, że istnieją powołania specyficzne, które zależą od wyboru samego Chrystusa, jak wybór Apostołów i wielu uczniów, o czym pisze wyraźnie św. Marek: „Potem wyszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli” (Mk 3,13-14). Zaś podczas mowy pożegnalnej, zapisanej przez św. Jana, Jezus mówi: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem” (J 15,16).
Nie wynika z tego, by Chrystus definitywnie potępił kogoś za to, że nie poszedł za Nim drogą całkowitego oddania się sprawie Ewangelii (por. przypadek bogatego młodzieńca, Mk 10,17-27). Co więcej, odwoływał się do wolnego, wspaniałomyślnego wyboru jednostki. Na pewno jednak powołanie do wiary i do chrześcijańskiej miłości jest powszechne i zobowiązujące: do wiary w słowo Jezusa, do miłowania Boga nade wszystko, a bliźniego jak siebie samego, bowiem „kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4,20).
Chrystus nie ukrywa przed nikim, że z odpowiedzią, której wymaga na swoje wezwanie, wiąże się ofiara, czasem ofiara najwyższa. Mówi bowiem do swoich uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16,24-25).
Marek podkreśla, że razem z uczniami Jezus przywołał do siebie tłum i do wszystkich mówił, że kto chce pójść za Nim, musi się zaprzeć samego siebie, wziąć krzyż swój i być gotów na utratę życia „z powodu Mnie i Ewangelii” (por. Mk 8,34-35). Mówi to bezpośrednio po zapowiedzi bliskiej męki i śmierci (por. Mk 8,31-32).
Równocześnie ci właśnie, którzy cierpią prześladowanie „z powodu Syna Człowieczego” (Łk 6,22), są w szczególny sposób błogosławieni: „Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” (Mt 5,12).
Raz jeszcze postawmy sobie pytanie: kim jest Ten, który autorytatywnie wzywa do pójścia za sobą, który przepowiada nienawiść, drwiny i prześladowania (por. Łk 6,22), a obiecuje „nagrodę w niebie” (por. Łk 6,23). Tak mówić może tylko Syn Człowieczy, świadomy, że jest Synem Bożym. W ten sposób rozumieli to Apostołowie i uczniowie, którzy przekazali nam Jego objawienie i Jego orędzie. I my pragniemy rozumieć to w ten sposób, powtarzając za Tomaszem apostołem: „Pan mój i Bóg mój!”.
Jan Paweł II
28.10.1987
28.10.1987
Czytelnia:
Jan Paweł II: