Mayline
– I co powiesz, Max?
– Cóż… Jeśli mam być szczery, ta historia pokazuje mi tylko to, co już od dawna wiedziałem o twoim Bogu.
– Czyli?
– Jeśli On rzeczywiście istnieje, tak jak to utrzymujesz, i mieni się przyjacielem człowieka, to wybacz, ale ja nie chciałbym mieć takiego przyjaciela.
– Ale dlaczego?
– Dlaczego? Naprawdę tego nie widzisz? Moim zdaniem wchodzi tu w rachubę jedno z dwojga. Albo on sobie z człowieka kpi i bawi się nim, wykorzystując jego przywiązanie do siebie, albo jest po prostu okrutny. Nie dość, że swojego Syna posłał na pewną śmierć (choć już to, że Bóg ma Syna, wydaje mi się absurdem), to jeszcze znęca się nad tymi, którzy w Niego wierzą i Mu ufają. Na szczęście to tylko bajki dla kleru i zdewociałych staruszek. Takie rzeczy nie zdarzają się naprawdę.
– A jednak zdarzają się, Max. Nie zapominaj, że ten „okrutny” Bóg uzdrowił moją córkę.
– Na temat uzdrowienia Mayline też mam swoją teorię.
– Wiem, wiem, Max, a jednak ten cud się dokonał i lekarze go potwierdzili.
– Nie przeczę, że był to swego rodzaju cud i bardzo się z niego cieszę, lecz niekoniecznie mieszałbym do niego waszego Boga. Dla mnie był to po prostu cud natury.
– Tak, mówiłeś mi o tym wiele razy. Pamiętaj jednak, że o jego nadnaturalnym charakterze orzekły w pierwszym rzędzie świeckie komisje lekarskie. Ale, ale! – Emmanuel zwrócił się do starszego mężczyzny, który wraz z nim i jego przyjacielem Maxem siedział na kamiennej ławeczce w ogrodzie Loretto. – Czy pan, panie Iwanie, w ogóle słyszał o uzdrowieniu mojej córki?
– Owszem słyszałem, że dokonał się cud za wstawiennictwem Pauliny Jaricot, lecz szczegółów nie znam. Prawdę mówiąc, liczyłem na to, że przy okazji mojego pobytu w Lyonie dowiem się czegoś więcej… A więc to pan jest ojcem uzdrowionej dziewczynki? W takim razie lepiej nie mogłem trafić.
– Tak. Tragiczny wypadek zdarzył się dokładnie 29 maja 2012 r. na przyjęciu rodzinnym w naszym domu, tu w Lyonie. Mayline miała wtedy trzy i pół roku. Siedziała na kanapie i zajadała kiełbaski. Ja siedziałem tuż obok niej, za stołem, podczas gdy Nathalie, moja żona, krzątała się w kuchni. Zupełnie nic nie wskazywało na to, że może się zdarzyć nieszczęście. Mayline była taka wesoła… śmiała się do tych kiełbasek. Nagle ucichła, a po chwili spadła z kanapy na podłogę. Że też od razu mi nie przyszło do głowy, że się zadławiła… Próbowaliśmy ją cucić, lecz bez skutku. Dopiero po jakimś czasie wezwaliśmy karetkę. Niestety było już za późno. Mayline nie oddychała. Po badaniach wstępnych lekarze stwierdzili śmierć mózgową. Podłączono ją do aparatury, dzięki czemu nie nastąpiła śmierć fizyczna. Byliśmy z żoną przerażeni. Zupełnie nie wiedzieliśmy, co robić. Mijały dni, Mayline żyła wprawdzie, lecz każda próba odłączenia jej od aparatury kończyła się źle. I wtedy dyrektor przedszkola, do którego Mayline chodziła, osoba bardzo pobożna, zaproponowała, żeby odmówić nowennę do Pauliny Jaricot w intencji uzdrowienia Mayline. Podjęli ją rodzice wraz z dziećmi. My z żoną również się modliliśmy. Oczekiwaliśmy cudu, lecz nic szczególnego się nie wydarzyło. Nie było nawet najmniejszej poprawy. Lekarze ocenili, że córka umrze w ciągu paru tygodni.
– Dlaczego postanowili się państwo modlić właśnie do Pauliny Jaricot? Jest przecież tylu wielkich, znanych świętych…
– Nie wiem. Może dlatego, że Paulina jest tu, w Lyonie, bardzo dobrze znana. Od dawna lyończycy modlą się o wyniesienie jej na ołtarze. Zwłaszcza pani dyrektor ma do niej wielkie nabożeństwo. Mówiła nam, że otrzymała wiele osobistych łask… A że w tamtym roku, 2012, przypadała 150. rocznica śmierci Pauliny…
– Rozumiem. Więc mówi pan, że nowenna okazała się nieskuteczna…
– Nieskuteczna? Ależ nie, nic takiego nie powiedziałem! – zawołał Emmanuel. – Nowenna zakończyła się 23 czerwca i rzeczywiście nic się wtedy nie wydarzyło, lecz gdy już szykowaliśmy naszej córeczce pogrzeb, nagle na początku lipca jej stan zaczął się poprawiać. Było to zupełnie niewytłumaczalne, bo lekarze nic już nie robili. Wszyscy czekaliśmy tylko na śmierć, gdy nagle nasza córeczka zaczęła wracać do życia. A po paru miesiącach, przed Bożym Narodzeniem, jej stan był już tak dobry, że mogła pójść ze mną po zakupy.
– I wtedy stwierdzono cud?
– Dla nas był to cud, lecz żeby go potwierdzić medycznie, trzeba było wielu procedur i badań. Woziliśmy Mayline do różnych komisji świeckich i kościelnych, lecz proszę mi wierzyć, że nie było to dla nas w ogóle uciążliwe. Przeciwnie, robiliśmy to z wielkim zapałem i radością, pewni, że w ten sposób przyczynimy się do ogłoszenia Pauliny świętą.
– I tak się stało. Hmm, ciekawe, ciekawe… I właśnie w 150. rocznicę… Taki zbieg okoliczności…
– Właśnie – potwierdził Emmanuel. – Dla nas to był znak z nieba. Dzisiaj nasza córka jest już dużą panną. Proszę spojrzeć! – Emmanuel wyjął z teczki zdjęcie i podał je Iwanowi.
– Piękna dziewczynka.
Emmanuel uśmiechnął się z dumą. Jednak po krótkiej chwili po jego twarzy przebiegł jakiś niewyraźny cień.
– Tylko wie pan, Iwanie – powiedział. – Ile razy na nią patrzę, widzę nie tylko to uzdrowienie, lecz również swój grzech. Ja nigdy nie byłem zbyt gorliwym chrześcijaninem…
– Coś o tym wiem… – wtrącił szeptem Max, pochylając się nad uchem Iwana.
– A teraz dzień bez Mszy Świętej i Różańca – ciągnął Emmanuel, spoglądając w dal – jest dla mnie nie tylko stracony, ale w ogóle nie do pomyślenia.
– A zatem dokonały się dwa cuda… I kto wie, czy ten drugi nie jest większy?
– Cóż… Jeśli mam być szczery, ta historia pokazuje mi tylko to, co już od dawna wiedziałem o twoim Bogu.
– Czyli?
– Jeśli On rzeczywiście istnieje, tak jak to utrzymujesz, i mieni się przyjacielem człowieka, to wybacz, ale ja nie chciałbym mieć takiego przyjaciela.
– Ale dlaczego?
– Dlaczego? Naprawdę tego nie widzisz? Moim zdaniem wchodzi tu w rachubę jedno z dwojga. Albo on sobie z człowieka kpi i bawi się nim, wykorzystując jego przywiązanie do siebie, albo jest po prostu okrutny. Nie dość, że swojego Syna posłał na pewną śmierć (choć już to, że Bóg ma Syna, wydaje mi się absurdem), to jeszcze znęca się nad tymi, którzy w Niego wierzą i Mu ufają. Na szczęście to tylko bajki dla kleru i zdewociałych staruszek. Takie rzeczy nie zdarzają się naprawdę.
– A jednak zdarzają się, Max. Nie zapominaj, że ten „okrutny” Bóg uzdrowił moją córkę.
– Na temat uzdrowienia Mayline też mam swoją teorię.
– Wiem, wiem, Max, a jednak ten cud się dokonał i lekarze go potwierdzili.
– Nie przeczę, że był to swego rodzaju cud i bardzo się z niego cieszę, lecz niekoniecznie mieszałbym do niego waszego Boga. Dla mnie był to po prostu cud natury.
– Tak, mówiłeś mi o tym wiele razy. Pamiętaj jednak, że o jego nadnaturalnym charakterze orzekły w pierwszym rzędzie świeckie komisje lekarskie. Ale, ale! – Emmanuel zwrócił się do starszego mężczyzny, który wraz z nim i jego przyjacielem Maxem siedział na kamiennej ławeczce w ogrodzie Loretto. – Czy pan, panie Iwanie, w ogóle słyszał o uzdrowieniu mojej córki?
– Owszem słyszałem, że dokonał się cud za wstawiennictwem Pauliny Jaricot, lecz szczegółów nie znam. Prawdę mówiąc, liczyłem na to, że przy okazji mojego pobytu w Lyonie dowiem się czegoś więcej… A więc to pan jest ojcem uzdrowionej dziewczynki? W takim razie lepiej nie mogłem trafić.
– Tak. Tragiczny wypadek zdarzył się dokładnie 29 maja 2012 r. na przyjęciu rodzinnym w naszym domu, tu w Lyonie. Mayline miała wtedy trzy i pół roku. Siedziała na kanapie i zajadała kiełbaski. Ja siedziałem tuż obok niej, za stołem, podczas gdy Nathalie, moja żona, krzątała się w kuchni. Zupełnie nic nie wskazywało na to, że może się zdarzyć nieszczęście. Mayline była taka wesoła… śmiała się do tych kiełbasek. Nagle ucichła, a po chwili spadła z kanapy na podłogę. Że też od razu mi nie przyszło do głowy, że się zadławiła… Próbowaliśmy ją cucić, lecz bez skutku. Dopiero po jakimś czasie wezwaliśmy karetkę. Niestety było już za późno. Mayline nie oddychała. Po badaniach wstępnych lekarze stwierdzili śmierć mózgową. Podłączono ją do aparatury, dzięki czemu nie nastąpiła śmierć fizyczna. Byliśmy z żoną przerażeni. Zupełnie nie wiedzieliśmy, co robić. Mijały dni, Mayline żyła wprawdzie, lecz każda próba odłączenia jej od aparatury kończyła się źle. I wtedy dyrektor przedszkola, do którego Mayline chodziła, osoba bardzo pobożna, zaproponowała, żeby odmówić nowennę do Pauliny Jaricot w intencji uzdrowienia Mayline. Podjęli ją rodzice wraz z dziećmi. My z żoną również się modliliśmy. Oczekiwaliśmy cudu, lecz nic szczególnego się nie wydarzyło. Nie było nawet najmniejszej poprawy. Lekarze ocenili, że córka umrze w ciągu paru tygodni.
– Dlaczego postanowili się państwo modlić właśnie do Pauliny Jaricot? Jest przecież tylu wielkich, znanych świętych…
– Nie wiem. Może dlatego, że Paulina jest tu, w Lyonie, bardzo dobrze znana. Od dawna lyończycy modlą się o wyniesienie jej na ołtarze. Zwłaszcza pani dyrektor ma do niej wielkie nabożeństwo. Mówiła nam, że otrzymała wiele osobistych łask… A że w tamtym roku, 2012, przypadała 150. rocznica śmierci Pauliny…
– Rozumiem. Więc mówi pan, że nowenna okazała się nieskuteczna…
– Nieskuteczna? Ależ nie, nic takiego nie powiedziałem! – zawołał Emmanuel. – Nowenna zakończyła się 23 czerwca i rzeczywiście nic się wtedy nie wydarzyło, lecz gdy już szykowaliśmy naszej córeczce pogrzeb, nagle na początku lipca jej stan zaczął się poprawiać. Było to zupełnie niewytłumaczalne, bo lekarze nic już nie robili. Wszyscy czekaliśmy tylko na śmierć, gdy nagle nasza córeczka zaczęła wracać do życia. A po paru miesiącach, przed Bożym Narodzeniem, jej stan był już tak dobry, że mogła pójść ze mną po zakupy.
– I wtedy stwierdzono cud?
– Dla nas był to cud, lecz żeby go potwierdzić medycznie, trzeba było wielu procedur i badań. Woziliśmy Mayline do różnych komisji świeckich i kościelnych, lecz proszę mi wierzyć, że nie było to dla nas w ogóle uciążliwe. Przeciwnie, robiliśmy to z wielkim zapałem i radością, pewni, że w ten sposób przyczynimy się do ogłoszenia Pauliny świętą.
– I tak się stało. Hmm, ciekawe, ciekawe… I właśnie w 150. rocznicę… Taki zbieg okoliczności…
– Właśnie – potwierdził Emmanuel. – Dla nas to był znak z nieba. Dzisiaj nasza córka jest już dużą panną. Proszę spojrzeć! – Emmanuel wyjął z teczki zdjęcie i podał je Iwanowi.
– Piękna dziewczynka.
Emmanuel uśmiechnął się z dumą. Jednak po krótkiej chwili po jego twarzy przebiegł jakiś niewyraźny cień.
– Tylko wie pan, Iwanie – powiedział. – Ile razy na nią patrzę, widzę nie tylko to uzdrowienie, lecz również swój grzech. Ja nigdy nie byłem zbyt gorliwym chrześcijaninem…
– Coś o tym wiem… – wtrącił szeptem Max, pochylając się nad uchem Iwana.
– A teraz dzień bez Mszy Świętej i Różańca – ciągnął Emmanuel, spoglądając w dal – jest dla mnie nie tylko stracony, ale w ogóle nie do pomyślenia.
– A zatem dokonały się dwa cuda… I kto wie, czy ten drugi nie jest większy?
Dorota Krawczyk
Czytelnia: