Elegia o ojcu i synu
ojcze
jak odłamki szkła
zasnute półcieniem powiek
nabrzmiałe
niecierpliwie bezsennym
oczekiwaniem
na ranek
dłonie
jak miecz obosieczny
a skrawki palców
jak ostrza
poznaczone
wstydliwie ukrywaną
kruchością spojrzenia
zabrakło ci ojcze
bezgranicznego upojenia
i chwil radości
tych z dnia na dzień
brak ci nadziei
gdy chylisz wzrok
a płatki kwiatów
nielitościwie
miażdżysz oburącz
to nie czas
jeszcze
obumierania
ni opuszczenia
dlaczego ojcze
raduje cię myśl
że śmierć wyzwala
błądzisz tak często
jak oślepiony
zamknięty w całunie
i w poniżeniu
szukaj mnie wszędzie
gdziekolwiek się znajdziesz
na korze drzew
tyłach ceglanych budynków
i oknach wieżowców
odnajdziesz mą duszę
łkającą deszczem
i strugą wody
płynącą z ziemi
i nie wierz
już więcej
zdradzieckim przechodniom
iż twój syn umarł
śmierć jest niewielką
cząstką milczenia
chwilą słabości
i pozorem pustki
nie ufaj wierze
bo żyć będziesz ze mną
kiedy odejdziesz