Panie
- Moralny niepokój... - trudno określić co miał na myśli Mateusz, mówiąc te słowa, lecz przebrzmiewała z nich w pewien sposób nieetyczna wzgarda dla ponętnej małomiasteczkowości...
- Zabrzmiało to dekadencko, Mat - Konrad, który kierował samochód odwrócił się w stronę Mateusza i podniósł znacząco brwi, prawdopodobnie udając zaskoczenie.
Akacje mijane między chatami i domami bogatszych przywoływały na myśl osowiałe mgły, które, tańcząc przed oczami Konrada nastrajały go do pewnego smutku. Nie mógł przytoczyć, jaki mógł być powód tej wczesnojesiennej melancholii, skupił się na jeździe furgonetką, w której przewozili taśmy filmowe obrazu, który miał uczestniczyć w konfrontacjach...
Te akacje tak zdawały się być złaknione bycia podziwianymi... Konrad zastanawiał się, ile jeszcze czasu minie, zanim pokonają niekończący się tor opadających liści i dotrą do podupadającego i grożącego zawaleniem kina, gdzie miał się odbyć pokaz...
***
- Moralny niepokój... Zdaje mi się, że winny jestem Państwu wytłumaczenie tego enigmatycznego dwusłowia.. - Ksawery Parnicki przemawiał na obklejonej świąteczną bibułą katedrze i sprawiał na Mateuszu wrażenie osoby, która pragnie z całej siły wyjaśnić pokrętną definicję w formie wyczerpującego słuchaczy wykładu, lecz nieludzkie ograniczenia czasu i powodującego cierpkość oddechów wieczornego chłodu kategorycznie nie pozwala mu przedłużyć przedsłowia - obrazy, które tu przedstawimy zgodną wolą Państwa traktować będą o istnieniu... - Ksawery zawiesił głos, a zza kurtyny wybiegła Helena, jego małżonka - ... życiu i śmierci - dokończył przerwane zdanie i pocałował przytuloną do siebie Helenę w czoło; rozległy się gromkie prawa, a szczęśliwa para inicjatorów konkursu zeszła do ubogich i prostych kulisów...
***
Film Mateusza i Konrada miał być w założeniu przerażającym obrazem rzeczywistości obozowej okresu II wojny światowej. Okazał się makabrycznie opowiedzianą historią o dziejach zniewolenia człowieka. Pojawiające się na podziurawionym płótnie ekranu napisy końcowe na tle wygłodzonych i umierających matek z dziećmi czy rozstrzeliwanych, obnażonych oficerów schwytanych w pułapki nie do ominięcia...
- K a i n i A b e l... - znad na poły wszechwładnego ekranu mówił nagrany głos Mateusza - Pierwsze zabójstwo... Tymczasem Kain wcale nie chciał mordować Abla. Bóg przyjął pierwociny jego brata, zatem on chciał jedynie sprawić mu ból, wyrazić ogrom krzywdy, jaka go dotknęła... - w tej chwili na tle słów Mata pojawił się kadr martwego niemowlęcia, które otoczyło stado owadów - Abel w zamyśle Kaina, miał poczuć tylko taki sam ból, jaki w chwili wzgardy ofiarą czuł Kain. Na nieszczęście dla Abla ten ból stał się dla niego zbyt silny... - zagasły światła i owianą zimnem salę kinową spowiła ciemnośc, a z ekranu rozległy się ostatnie, pełne grozy słowa, które w nagraniu wypowiadał Konrad - ZAISTE, RÓŻNIMY SIĘ ODPORNOŚCIĄ NA ZADAWANY BÓL, TAK JAK RÓŻNIMY SIĘ MOCĄ ZADAWANYCH BLIŹNIEMU CIOSÓW...
Na sali zaległo milczenie wzmocnione szokiem drastycznych scen, jakie pokazał obraz, po czym rozległy się tysiące gromkich okrzyków i huczne oklaski...
***
- Perfekcyjnie zrealizowany obraz - z czysto udawanym podziwem zwrócił się ku Konradowi mężczyzna ubrany w niezwykle odbiegającą od stereotypu granatową marynarkę z jasnymi pasami haftowanych wypustów na piersiach i ramionach.
Konrad dopiero teraz zauważył odcinającego się od stłamszonej w szatni ludzkiej ciżby człowieka obejmującego namiętnie otuloną łzawo błękitnym pióropuszem kobietę, która w stonowanej gracji udawanego ruchu i elegancji przypominała podstarzałą aktorkę estradową lub śpiewaczkę okolicznych kabaretów...
- Mam na imię Julian... Julian Dmochowski... A to moja żona, sławna niegdyś skandalistka wokalna - tu kobieta spojrzała ze sztucznym wyrzutem na męża, uśmiechając się niczym przygotowana na wszystko szansonistka - Małgorzata! Wybacz, kochanie tak budzące farsę słowa - zjadliwe przeprosiny Juliana nie zdeprymowały Małgorzaty jakkolwiek, a jedynie sprowokowały wybuch na poły serdecznego, a na poły grubiańskiego śmiechu...
- Miło mi, że takie jest Pana zdanie - Konrad nie pragnął kontynuować dalszej rozmowy, gdy w oddali pojawił się Ksawery obejmujący w pasie Helenę. Ucałował przyjaźnie w ramach powitania przekwitłą już Małgorzatę i przywitał się z wylewającym pochwały na temat organizacji konkursu Julianem.
- Oto i nasza najmłodsza, utalentowana uczestniczka tegorocznej konfrontacji... Lidia... - przerwał, by dać chwilę młodej dziewczynie, która wynurzyła się zza pleców Ksawerego i uśmiechnęła nieśmiało w kierunku przyjmującej jej obecność z niesmakiem Małgorzaty i reszty. Konrad był urzeczony dziewiczą pięknością i skromną postawą tej, którą przedstawiono mu imieniem Lidii. Złotobarwny bukiet włosów rozsypywał się z fantazyjnego koku, delikatnie podkreślona ciemność rzęs zsyłała spokój nocy na powieki tego anielskiego zjawiska. Na moment spojrzenia Konrada i Lidii spotkały się, ona się uśmiechnęła, a Konrad wybąkał zagubiony o zaproszeniu do ich stolika. Lidia przyjęła propozycję i podążyła wraz z nim w kierunku bankietu, gdzie afektowany Mateusz rozprawiał zapewne o filozoficznych traktatach i egzystencjalnym sensie istnienia, z tymi którzy godni byli jego słuchać...
Lidia przygotowała obraz na temat tragicznych upadków z wysokości. Tyle dowiedział się Konrad, zanim na widok rozjaśniającej się blaskiem twarzy dziewczyny Mateusz nie porwał jej do osobistej rozmowy...
***
Reflektory świateł samochodu Juliana rozbłyskiwały na tle coraz silniej gęstniejącej ciemności. Około północy pojawił się nieznośny i palący mróz, a szyby zaparowały uwidocznionym zimnem oddechem. Małgorzata zdała sobie sprawę, że minęło wpół do drugiej. Wyjechali z Polan około dwudziestej drugiej żegnani przez gospodarzy, po części rozochoconych coraz cieplejszą atmosferą, po części smutnawych wieczorną melancholią. Przed jej oczami stanęła świetlista postać Lidii i tajemnicza postać urokliwego i skrytego Konrada. Odczuwała cichą radość z powodu, że zdecydowała się przewodniczyć obradom konfrontacji...
Na kierownicy pojawiły się rozrzedzone cieki spływające z jej obicia. Krew poczęła zalewać jej oczy, a ona sama uderzyła twarzą o obitą obręcz samochodu. Uderzenie zszokowało ją i spowodowało, że pod powiekami pojawiły się pierwsze zmącone żywym autentyzmem kryształy łez. Splamiony posoką tiul poszybował w kierunku sufitu pojazdu i opadł na jej ramiona, na których znajdował się kilka minut temu pióropusz, lecz teraz znikł przyduszony obitymi butami Juliana do dywanika samochodu.
Zdawało się, że Julianowi nic się nie stało. Konwulsyjnymi ruchami przechylił głowę i dostrzegł delikatne języki ognia łechcące bagażnik. Małgorzata zaczęła wzywać go upiornie rozpaczliwym okrzykami, lecz on wyskoczył przez okienko zatrzaśniętych drzwi samochodu i ruszył w ciemność, przeskakując leśne poszycie i krzaki i wołając o pomoc.
Wtedy dopiero Małgorzata zrozumiała, że żelazny i do połowy zerwany wraz z potrzaskanym lusterkiem panel uwięził jej nogi i jął coraz to mocniej miażdżyć w bolesnych chwytach przeszywającego cierpienia. Poczęła wyć, próbując wyłamać ujście wentylacji i dobyć w ściśnięte strachem płuca nocnego powietrza, lecz jedynie opadła po drugiej próbie na zaplamiony wilgotnym listowiem dywanik i zaprzestała walki z dręczącą ją od chwili wypadku chęcią snu...
Samochód Juliana uderzył w drzewo stojące pośrodku drogi. Julian nie jechał zbyt szybko, lecz pęd i śliski, obrastający dookoła mech pod kołami uczynił powrót do domu niemożliwym... Małgorzata znajdowała się w lesie, do którego Julian skręcił po dojściu do wniosku, że minąwszy pochopnie i przez pomyłkę drogę główną, należy powrócić krótszą drogą do Polan i prosić o nocleg w okolicy kina, gdzie odbyła się dzisiaj tegoroczna konfrontacja obrazów filmowych kina moralnego niepokoju - ubóstwiana przez Małgorzatę, która każdego roku śledziła bacznie obrazy w coraz to zręczniejszy sposób opowiadające o niekończącym się wachlarzu barw zła...
***
Finał konfrontacji filmowej odbył się 2 miesiące później. Werdykt ogłosiła mająca poruszać się do końca życia na wózku inwalidzkim Małgorzata Dmochowska... Miała zwyciężyć Lidia...
***
Mateusz dostrzegł tylko kątem oka Juliana, który popychał Lidię w kierunku pokoiku na strychu kina. Julian od chwili wypadku podupadł znacznie na zdrowiu. Jął obwiniać siebie za kalectwo Małgorzaty i za swoją ucieczkę z płonącego pojazdu. Sprawiał wrażenie nękanego fobiami i popadającego po trosze w bezkresne otchłanie choroby umysłu...
Małgorzata oddaliła się od męża już w końcowych tygodniach kuracji do tego stopnia, że dziś przy każdym stykającym się nieświadomie ich spojrzeniu odwracała się z zawiścią i zaciskała oczy.
- Julian pozostał sam - wyszeptał do siebie nieświadomy, że wypowiedział te słowa szeptem Mateusz.
Konrad prowadził zażyłą już rozmowę z Ksawerym i Heleną, którzy przytakiwali mu ze zrozumieniem. Obok Konrada znajdowała się Małgorzata, lecz on prawdopodobnie skrępowany, starał się jej nie dostrzegać i unikać swym delikatnym i dziwnie napełnionym od chwili przyjazdu do Polan machinalną elegancją obcowaniem...
Mateusz, Małgorzata oraz po dłuższej chwili dostrzegania i rozumienia reszta biesiadników zwróciła się do wpół otwartych drzwiczek strychu, skąd wybiegł przerażony, ociekający potem i gorączkowo rozluźniający przywarty do grdyki krawat Julian...
***
Sala napełniła się zatrważającym milczeniem, a otwarte pomieszczenie nad piętrem rozwarło się, wpuszczając mrożący oddech paraliżującego, zimowego chłodu. Julian krzyczał i wył. Wymówił słowa, które uczyniły ze statecznej publiczności rozpychający się w panice tygiel chaosu i płaczliwego pląsania.
- L i d i a n i e ż y j e! R z u c i ł a s i ę z o k n a n a s t r y c h u !!!
Małgorzata przechyliła głowę w kierunku gumowej poręczy wózka i, przegryzając białą słomkę, zaciśniętymi zębami wyszeptała z niezłomną wiarą, że to Julian zabił...
***
Brama wjazdowa rozwarta została przez odprowadzających furgonetkę Mateusza i Konrada kilkunastoletnich chłopców. Po śmierci Lidii „Obraz o Kainie i Ablu” zwyciężył...
Nagły podmuch wiatru wyrwał okute odrzwia bramy oddzielającej Polany od gęstwiny leśnej z rąk pomocników, a stalowe jarzmo uderzyło w pojazd...
Brama wjazdowa rozbiła przednią szybę furgonetki, a taśmy filmowe runęły w śnieg, by później unieść się trzepoczącymi wstęgami kadru w przesycone niepokojem powietrze...