Siedmiu braci śpiących z Efezu
Kiedy cesarz Decjusz, wielki prześladowca chrześcijan, przybył do Efezu, rozkazał, by zburzono kościoły Chrystusowe i polecił wybudować w środku miast wielką świątynię na cześć rzymskich bożków, a w niej umieścić liczne posągi ze złota, srebra i innych cennych metali. Potem rozkazał, by wszyscy oddali im hołd i złożyli na ich cześć ofiary.
Kto by odmówił, ma być zaraz umęczony. Były to prześladowania straszliwe i chrześcijanie, którzy nie byli zbyt utwierdzeni w swojej wierze, wypierali się jej, byleby niknąć gniewu Decjusza.
W tych czasach żyło w Efezie siedmiu wiernych chrześcijan:Maksymian, Malchus, Martynian, Dionizy, Jan, Serapion i Konstanty. Widząc zagładę chrześcijan, boleli bardzo, a ponieważ chcieli składać ofiary bożkom, pozostawali ukryci w swoich domach i czuwali na modlitwie, umartwiając się postami. W końcu jednak oskarżono ich o to, że są chrześcijanami, a ponieważ byli ludźmi szlachetnie urodzonymi i znacznymi w mieście, cesarz dal im dwadzieścia dni czasu, by mogli coś postanowić.
W ciągu tych dni sprzedali wszystko, co mieli, i rozdali ubogim Chrystusa przez miłość do Boga, a natchnieni Duchem Świętym postanowili uciec z miasta i wspięli się na wysoką i stromą górę nazwaną Olimpem. I tak, pod opieką Ducha Świętego, żyli na górze, czuwając pogrążeni w modlitwie i poszcząc. Jeden z nich schodził raz na tydzień do miasta po chleb dla siebie i swoich towarzyszy.
Kiedy cesarz powrócił do Efezu i posiał po nich, Malchus, który właśnie zszedł do miasta, usłyszał, jak ludzie powiadają, że Decjusz jest pełen gniewu przeciwko nim. Kiedy wrócił do swoich towarzyszy, niosąc tę odrobinę chleba, który kupił, opowiedział, że szuka ich zagniewany cesarz, a oni podziękowali. Bogu, gdyż zechciał zaliczyć ich w poczet męczenników.
Kiedy tak siedzieli, ukazała się im nagle łania, która dając znaki głową poprowadziła ich ku wejściu do wielkiej pieczary. Weszli tam i zatarasowali wejście kamieniami. Kiedy już byli zamknięci, padli na kolana, by się modlić, skupiając się na kontemplowaniu radości wiecznych. Boska dobroć sprowadziła na nich słodki sen i, podobnie jak Adam, nasz ojciec, zasnęli w Chrystusie.
W tym czasie Decjusz kazał dalej prowadzić poszukiwania, a ponieważ ich nie znaleziono, począł wypytywać ich rodziców, przyjaciół, krewnych. Lecz nikt nic nie wiedział poza tym, że sprzedali swoje dobra i wszystko rozdali biednym. Ktoś później opowiadał, że widziano ich na Olimpie albo Celionie. Znaleziono wreszcie zamurowaną pieczarę, lecz kiedy chciano otworzyć ją, by wejść do środka. Bóg chroniąc swoich świętych, najpierw zesłał z nieba grzmoty, błyskawice, grad, deszcz i burzę. Potem przed wejściem do pieczary ukazała się nagle nieprzeliczona rzesza dzikich zwierząt: wilków, lwów, niedźwiedzi, wężów i smoków, które zmusiły żołnierzy cesarza do porzucenia przedsięwzięcia. Wtedy Decjusz rozkazał, by wejście do pieczary zostało przynajmniej dobrze zamurowane. Wśród murarzy było dwóch chrześcijan, którzy ukrywali się z lęku przed męczeństwem - Teodor i Rufin - ci zaś wypisali na kamieniach imiona męczenników, a także rok i dzień, kiedy zamurowano ich w pieczarze.
Potem cesarz Decjusz umarł. Minęło prawie czterysta lat, zmieniały się rządy, obyczaje, język, monety, a chrześcijaństwo rozkwitło.
Po trzystu siedemdziesięciu trzech latach, kiedy panował Teodozjusz, cesarz chrześcijański, wykiełkowała herezja tych, którzy zaprzeczali zmartwychwstaniu ciał. Kiedy cesarz, widząc, że chwieje się wiara w Chrystusa, bardzo bolał nad tym i umartwiał się postami i pokutą pośród modlitw i łez, Bóg zobaczył jego pobożność i pragnąc umocnić wiarę we wskrzeszenie umarłych, dokonał wielkiego cudu z siedmioma męczennikami.
Natchnął serce pewnego znacznego mieszkańca Efezu zamiarem wybudowania na Olimpie schroniska dla swych pasterzy. Mistrzowie murarscy szukali na całej górze stosownych kamieni i zechciało niebo, że natknęli się na wejście do pieczary, rozebrali mur i odsłonili ją. A wtedy Bóg wskrzesił swoich świętych męczenników, którzy myśleli, że przespali jedną ledwie noc. Pozdrowili się, przypomnieli sobie o prześladowaniu przez Decjusza i postanowili, że Malchus, ich szafarz, zejdzie do miasta, by kupić chleb i dowiedzieć się, co też cesarz przeciwko nim postanowił.
Malchus wziął pięć srebrnych monet będących w obiegu za Decjusza, i wyszedł z pieczary, a widząc przy wejściu wielkie nagromadzenie kamieni, zdumiał się; lecz ponieważ myśli miał zaprzątnięte sprawami znacznie poważniejszymi, rychło o tych kamieniach zapomniał. Kiedy ze strachem poszedł do bramy miasta, spostrzegł, że jej zwieńczenie odnowiono, i ujrzał, że umieszczono na nim znak krzyża świętego. Ogarnięty zdumieniem, nie śmiał wejść, lecz krążył na zewnątrz murów, aż doszedł do innej bramy i zobaczył, że tu także namalowano krzyż. Zdumiał się wielce, ponieważ poprzedniego wieczoru, jak pamiętał, nie widział tych krzyży, a nawet wszystko przedstawiało się wręcz przeciwnie. I wydało mu się, że jeszcze śpi i śni.
Był zupełnie zbity z tropu i przemykał się tak, by nikt nie zwrócił na niego uwagi, aż usłyszał, że ludzie z wielkim uszanowaniem wypowiadają imię Chrystusa. Poszedł więc do piekarza i tutaj także mówili z szacunkiem o Jezusie i Maryi Pannie; ujrzał, że wszyscy żegnają się znakiem krzyża. Wtenczas, nie mogąc się już powstrzymać, zapytał:
- Cóż to się stało, że jeszcze wczoraj wieczorem kto wymówił imię Chrystusa, był prowadzony na męki, a dzisiaj wszyscy Go wyznają? Może to miasto nie jest Efezem, skoro tak bardzo się odmieniło?
Wzięli go za szaleńca. Od setek już lat Efez był miastem chrześcijańskim. Kiedy w końcu przyszło do płacenia za chleb, i wyciągnął monetę, wcale nie chcieli jej przyjąć. Podejrzewali nawet, że pewnie znalazł jakiś dawny skarb.
- Zatrzymajcie sobie pieniądze i chleb, i pozwólcie mi odejść - powiedział wtedy, a oni nabrali jeszcze większych podejrzeń. Pochwycili go i zawiedli do biskupa miasta.
Malchus daremnie przyglądał się ludziom, szukając wzrokiem kogoś ze swoich krewnych. Nie rozpoznał nikogo i popadł w jeszcze większe osłupienie.Biskup wypytał go, kim jest, skąd przyszedł i gdzie znalazł ukryty skarb.
- Jestem pewny, że urodziłem się i wyrosłem w tym mieście - odpowiedział Malchus - jeśli jest to Efez, a tak mniemam, choć od wczoraj miasto całkiem się odmieniło.
Na to biskup:
- Jeśli naprawdę jesteś z tego miasta, powiedz, kim są twoi rodzice, by świadczyli na twoją korzyść.
Malchus wymienił ich imiona, ale nie znalazł się nikt, kto by ich znał. Co zaś się tyczy skarbu, Malchus wyjaśnił, że żadnego nie znalazł, ale że te pieniądze są z kiesy jego rodziców. Rzekł biskup:
- Jakże mamy uwierzyć, że te pieniądze są od twoich rodziców, skoro to monety sprzed trzech set siedemdziesięciu dwóch lat, z czasów cesarza Decjusza? Czy możliwe, by twoi rodzice żyli w czasach tak odległych? Ty zaś, młodzieńcze, chcesz oszukać starców i mędrców z Efezu? Tak więc rozkazuję, by oddano cię w ręce sprawiedliwości, aż wyjawisz całą prawdę o sobie. Na to młodzieniec, padając przed biskupem na kolana:
- Błagam cię w imię Boga, byś powiedział mi, gdzie jest teraz cesarz Decjusz.
A biskup:
- Synu, w tym momencie nie masz na świecie nikogo, kto zwałby się Decjusz. Był cesarzem dawno temu.
- Panie - odparł Malchus - jak mogę uwierzyć w to, co rzekłeś, skoro właśnie z jego przyczyny musieliśmy uciekać i nie później jak wczoraj wieczorem widziałem, jak wjechał do miasta? Lecz chodźcie ze mną, i pokażę wam moich towarzyszy, którzy są na górze Cejlon. Jeśli nie chcecie uwierzyć mnie, uwierzcie im!
Wtenczas biskup zastanowił się chwilę i pojął, że to Bóg zechciał przez tego młodzieńca objawić swoją moc. W otoczeniu wielkiej rzeszy wspiął się na górę i wszedłszy do pieczary, ujrzał na kamieniach napis wykonany przez dwóch murarzy; a kiedy odczytał go ludowi, wszyscy pojęli i ogarnęło ich wielkie zdumienie. Widząc w końcu świętych, którzy przebywali w jaskini, zdrowych i zarumienionych niby róże, rzucili się im do stóp i chwalili Boga. A biskup posiał zaraz posłańca do cesarza Teodozjusza, by przybył i ujrzał cud.
Teodozjusz bez zwłoki wyruszył z Konstantynopola, a kiedy święci go ujrzeli, ich oblicza zajaśniały jak słońce. Cesarz zaś padł przed nimi na kolana i chwalił Boga, a potem raczył wziąć ich z płaczem w ramiona.
- Widzę was - powiedział - jakbym widział Pana, kiedy wskrzesił Łazarza!
A Maksymian rzekł mu:
- Winieneś nam zawierzyć. Dla ciebie to Pan wskrzesił nas przed wielkim dniem, abyś uwierzył w zmartwychwstanie ciał. Widzisz, jak dziecię spoczywa w żywocie matki, a nie spotyka go żadna krzywda, lecz żyje, tak i my byliśmy w pieczarze, śpiąc i nic nie czując, a przecież żyjąc.
Po tych słowach siedmiu świętych skłoniło swe głowy na ziemię i zasnęło znowu w pokoju, oddając swoje dusze według przykazania Bożego w obecności całego tłumu. Wtedy cesarz rzucił się ku nim płacząc i raz jeszcze ich całując. Potem rozkazał, by ciała zostały złożone w trumnach ze szczerego złota i przeniesione do miasta, ale w nocy święci ukazali mu się i powiedzieli, że ponieważ dotychczas spoczywali w pieczarze, chcą tam nadal pozostać, aż Bóg raczy ich po raz drugi wskrzesić.
Kto by odmówił, ma być zaraz umęczony. Były to prześladowania straszliwe i chrześcijanie, którzy nie byli zbyt utwierdzeni w swojej wierze, wypierali się jej, byleby niknąć gniewu Decjusza.
W tych czasach żyło w Efezie siedmiu wiernych chrześcijan:Maksymian, Malchus, Martynian, Dionizy, Jan, Serapion i Konstanty. Widząc zagładę chrześcijan, boleli bardzo, a ponieważ chcieli składać ofiary bożkom, pozostawali ukryci w swoich domach i czuwali na modlitwie, umartwiając się postami. W końcu jednak oskarżono ich o to, że są chrześcijanami, a ponieważ byli ludźmi szlachetnie urodzonymi i znacznymi w mieście, cesarz dal im dwadzieścia dni czasu, by mogli coś postanowić.
W ciągu tych dni sprzedali wszystko, co mieli, i rozdali ubogim Chrystusa przez miłość do Boga, a natchnieni Duchem Świętym postanowili uciec z miasta i wspięli się na wysoką i stromą górę nazwaną Olimpem. I tak, pod opieką Ducha Świętego, żyli na górze, czuwając pogrążeni w modlitwie i poszcząc. Jeden z nich schodził raz na tydzień do miasta po chleb dla siebie i swoich towarzyszy.
Kiedy cesarz powrócił do Efezu i posiał po nich, Malchus, który właśnie zszedł do miasta, usłyszał, jak ludzie powiadają, że Decjusz jest pełen gniewu przeciwko nim. Kiedy wrócił do swoich towarzyszy, niosąc tę odrobinę chleba, który kupił, opowiedział, że szuka ich zagniewany cesarz, a oni podziękowali. Bogu, gdyż zechciał zaliczyć ich w poczet męczenników.
Kiedy tak siedzieli, ukazała się im nagle łania, która dając znaki głową poprowadziła ich ku wejściu do wielkiej pieczary. Weszli tam i zatarasowali wejście kamieniami. Kiedy już byli zamknięci, padli na kolana, by się modlić, skupiając się na kontemplowaniu radości wiecznych. Boska dobroć sprowadziła na nich słodki sen i, podobnie jak Adam, nasz ojciec, zasnęli w Chrystusie.
W tym czasie Decjusz kazał dalej prowadzić poszukiwania, a ponieważ ich nie znaleziono, począł wypytywać ich rodziców, przyjaciół, krewnych. Lecz nikt nic nie wiedział poza tym, że sprzedali swoje dobra i wszystko rozdali biednym. Ktoś później opowiadał, że widziano ich na Olimpie albo Celionie. Znaleziono wreszcie zamurowaną pieczarę, lecz kiedy chciano otworzyć ją, by wejść do środka. Bóg chroniąc swoich świętych, najpierw zesłał z nieba grzmoty, błyskawice, grad, deszcz i burzę. Potem przed wejściem do pieczary ukazała się nagle nieprzeliczona rzesza dzikich zwierząt: wilków, lwów, niedźwiedzi, wężów i smoków, które zmusiły żołnierzy cesarza do porzucenia przedsięwzięcia. Wtedy Decjusz rozkazał, by wejście do pieczary zostało przynajmniej dobrze zamurowane. Wśród murarzy było dwóch chrześcijan, którzy ukrywali się z lęku przed męczeństwem - Teodor i Rufin - ci zaś wypisali na kamieniach imiona męczenników, a także rok i dzień, kiedy zamurowano ich w pieczarze.
Potem cesarz Decjusz umarł. Minęło prawie czterysta lat, zmieniały się rządy, obyczaje, język, monety, a chrześcijaństwo rozkwitło.
Po trzystu siedemdziesięciu trzech latach, kiedy panował Teodozjusz, cesarz chrześcijański, wykiełkowała herezja tych, którzy zaprzeczali zmartwychwstaniu ciał. Kiedy cesarz, widząc, że chwieje się wiara w Chrystusa, bardzo bolał nad tym i umartwiał się postami i pokutą pośród modlitw i łez, Bóg zobaczył jego pobożność i pragnąc umocnić wiarę we wskrzeszenie umarłych, dokonał wielkiego cudu z siedmioma męczennikami.
Natchnął serce pewnego znacznego mieszkańca Efezu zamiarem wybudowania na Olimpie schroniska dla swych pasterzy. Mistrzowie murarscy szukali na całej górze stosownych kamieni i zechciało niebo, że natknęli się na wejście do pieczary, rozebrali mur i odsłonili ją. A wtedy Bóg wskrzesił swoich świętych męczenników, którzy myśleli, że przespali jedną ledwie noc. Pozdrowili się, przypomnieli sobie o prześladowaniu przez Decjusza i postanowili, że Malchus, ich szafarz, zejdzie do miasta, by kupić chleb i dowiedzieć się, co też cesarz przeciwko nim postanowił.
Malchus wziął pięć srebrnych monet będących w obiegu za Decjusza, i wyszedł z pieczary, a widząc przy wejściu wielkie nagromadzenie kamieni, zdumiał się; lecz ponieważ myśli miał zaprzątnięte sprawami znacznie poważniejszymi, rychło o tych kamieniach zapomniał. Kiedy ze strachem poszedł do bramy miasta, spostrzegł, że jej zwieńczenie odnowiono, i ujrzał, że umieszczono na nim znak krzyża świętego. Ogarnięty zdumieniem, nie śmiał wejść, lecz krążył na zewnątrz murów, aż doszedł do innej bramy i zobaczył, że tu także namalowano krzyż. Zdumiał się wielce, ponieważ poprzedniego wieczoru, jak pamiętał, nie widział tych krzyży, a nawet wszystko przedstawiało się wręcz przeciwnie. I wydało mu się, że jeszcze śpi i śni.
Był zupełnie zbity z tropu i przemykał się tak, by nikt nie zwrócił na niego uwagi, aż usłyszał, że ludzie z wielkim uszanowaniem wypowiadają imię Chrystusa. Poszedł więc do piekarza i tutaj także mówili z szacunkiem o Jezusie i Maryi Pannie; ujrzał, że wszyscy żegnają się znakiem krzyża. Wtenczas, nie mogąc się już powstrzymać, zapytał:
- Cóż to się stało, że jeszcze wczoraj wieczorem kto wymówił imię Chrystusa, był prowadzony na męki, a dzisiaj wszyscy Go wyznają? Może to miasto nie jest Efezem, skoro tak bardzo się odmieniło?
Wzięli go za szaleńca. Od setek już lat Efez był miastem chrześcijańskim. Kiedy w końcu przyszło do płacenia za chleb, i wyciągnął monetę, wcale nie chcieli jej przyjąć. Podejrzewali nawet, że pewnie znalazł jakiś dawny skarb.
- Zatrzymajcie sobie pieniądze i chleb, i pozwólcie mi odejść - powiedział wtedy, a oni nabrali jeszcze większych podejrzeń. Pochwycili go i zawiedli do biskupa miasta.
Malchus daremnie przyglądał się ludziom, szukając wzrokiem kogoś ze swoich krewnych. Nie rozpoznał nikogo i popadł w jeszcze większe osłupienie.Biskup wypytał go, kim jest, skąd przyszedł i gdzie znalazł ukryty skarb.
- Jestem pewny, że urodziłem się i wyrosłem w tym mieście - odpowiedział Malchus - jeśli jest to Efez, a tak mniemam, choć od wczoraj miasto całkiem się odmieniło.
Na to biskup:
- Jeśli naprawdę jesteś z tego miasta, powiedz, kim są twoi rodzice, by świadczyli na twoją korzyść.
Malchus wymienił ich imiona, ale nie znalazł się nikt, kto by ich znał. Co zaś się tyczy skarbu, Malchus wyjaśnił, że żadnego nie znalazł, ale że te pieniądze są z kiesy jego rodziców. Rzekł biskup:
- Jakże mamy uwierzyć, że te pieniądze są od twoich rodziców, skoro to monety sprzed trzech set siedemdziesięciu dwóch lat, z czasów cesarza Decjusza? Czy możliwe, by twoi rodzice żyli w czasach tak odległych? Ty zaś, młodzieńcze, chcesz oszukać starców i mędrców z Efezu? Tak więc rozkazuję, by oddano cię w ręce sprawiedliwości, aż wyjawisz całą prawdę o sobie. Na to młodzieniec, padając przed biskupem na kolana:
- Błagam cię w imię Boga, byś powiedział mi, gdzie jest teraz cesarz Decjusz.
A biskup:
- Synu, w tym momencie nie masz na świecie nikogo, kto zwałby się Decjusz. Był cesarzem dawno temu.
- Panie - odparł Malchus - jak mogę uwierzyć w to, co rzekłeś, skoro właśnie z jego przyczyny musieliśmy uciekać i nie później jak wczoraj wieczorem widziałem, jak wjechał do miasta? Lecz chodźcie ze mną, i pokażę wam moich towarzyszy, którzy są na górze Cejlon. Jeśli nie chcecie uwierzyć mnie, uwierzcie im!
Wtenczas biskup zastanowił się chwilę i pojął, że to Bóg zechciał przez tego młodzieńca objawić swoją moc. W otoczeniu wielkiej rzeszy wspiął się na górę i wszedłszy do pieczary, ujrzał na kamieniach napis wykonany przez dwóch murarzy; a kiedy odczytał go ludowi, wszyscy pojęli i ogarnęło ich wielkie zdumienie. Widząc w końcu świętych, którzy przebywali w jaskini, zdrowych i zarumienionych niby róże, rzucili się im do stóp i chwalili Boga. A biskup posiał zaraz posłańca do cesarza Teodozjusza, by przybył i ujrzał cud.
Teodozjusz bez zwłoki wyruszył z Konstantynopola, a kiedy święci go ujrzeli, ich oblicza zajaśniały jak słońce. Cesarz zaś padł przed nimi na kolana i chwalił Boga, a potem raczył wziąć ich z płaczem w ramiona.
- Widzę was - powiedział - jakbym widział Pana, kiedy wskrzesił Łazarza!
A Maksymian rzekł mu:
- Winieneś nam zawierzyć. Dla ciebie to Pan wskrzesił nas przed wielkim dniem, abyś uwierzył w zmartwychwstanie ciał. Widzisz, jak dziecię spoczywa w żywocie matki, a nie spotyka go żadna krzywda, lecz żyje, tak i my byliśmy w pieczarze, śpiąc i nic nie czując, a przecież żyjąc.
Po tych słowach siedmiu świętych skłoniło swe głowy na ziemię i zasnęło znowu w pokoju, oddając swoje dusze według przykazania Bożego w obecności całego tłumu. Wtedy cesarz rzucił się ku nim płacząc i raz jeszcze ich całując. Potem rozkazał, by ciała zostały złożone w trumnach ze szczerego złota i przeniesione do miasta, ale w nocy święci ukazali mu się i powiedzieli, że ponieważ dotychczas spoczywali w pieczarze, chcą tam nadal pozostać, aż Bóg raczy ich po raz drugi wskrzesić.
Leggende cristiane, Milano 1963, s. 185-188
Czytelnia: