Nauczyć się chodzić po falach
Kolejna Wielkanoc. W chwili gdy piszę ten felieton, nie wiem, jaka będzie. Pamiętam minioną, z pustym kościołem i gromadką zaledwie kilku osób idących w procesji rezurekcyjnej wokół świątyni. Niby radosną – biły dzwony, jak zawsze! – bo przecież zmartwychwstanie to wyjście poza czas i przestrzeń! A zarazem tak porażająco smutną.
W trudnej sytuacji, z jaką przyszło nam się mierzyć, szukamy światełka w tunelu. Zmęczeni, wypatrujący nadziei, pewności, że wszystko wróci do normy. Tylko jakiej normy? „Żeby było, tak jak było” – deklarują niektórzy politycy. A może Panu Bogu chodzi o to, by właśnie nie było, tak jak było?!
Wielkość i wszechmoc Stwórcy nie polega na tym, że załatwia za nas problemy, z którymi sobie nie radzimy, ucisza żywioły, wykonuje „czarną robotę”. Jego wszechmoc objawia się w tym, że ze zła może wyprowadzić dobro. Bóg jest obecny w naszych ciemnościach, zawirowaniach historii. JEST, KTÓRY JEST – to Jego imię. Poznał je Mojżesz i przekazał swoim zniewolonym rodakom. Usłyszeli je apostołowie, gdy którejś nocy, płynąc łodzią, zmagali się z „przeciwnym wiatrem” (por. Mt 14, 22-33). Stanął przed nimi pośrodku burzy. „To Ja jestem. Nie bójcie się!”. Znamienne, że Jezus nie uciszył żywiołu, ale pozwolił Piotrowi odnaleźć się w nim – nauczył go chodzić po wzburzonym jeziorze.
Co pozostanie, kiedy sztorm się skończy? Zbyt łatwo, gdy „coś nie wychodzi”, zrzucamy odpowiedzialność na strukturę, warunki, okoliczności. A one tak naprawdę mają marginalne znaczenie. „Ja jestem”, mówi Bóg, stając obok ciebie i mnie podczas burzy. „Jestem” – deklaruje człowiek, otwierając się na dar Jego łaski. I wtedy nie ma problemu, by chodzić po wzburzonych falach.
Wydaje się, że ów dialog w szczególny sposób ma się dziś toczyć w rodzinie. „Tu się wszystko zaczęło” – mówił św. Jan Paweł II, wskazując mury wadowickiego domu. Tak, tu się wszystko zaczyna! Klemens Aleksandryjski nauczał, że rodzina jest mikrobasilea – „małym królestwem”, św. Augustyn zaś twierdził wręcz, że ojcowie rodzin są niczym biskupi w Kościele i mają dbać o wzrost wiary w swojej rodzinie! Mocne! Ale jakże prawdziwe.
„Niezwykle ważne jest uświadomienie sobie, że Kościół przemieszcza się dziś z katedr do rodzin” – pisał przed rokiem o. Roman Laba. „I być może za 10-20 lat rodziny będą jedynym miejscem sprawowania Eucharystii i głoszenia katechezy”. Czy jedynym? Nie wiemy tego. Oby nie.
A że najważniejszym? – nie ulega wątpliwości. Czy doświadczenie, z jakim się mierzymy od miesięcy, to burza, która ma nas nauczyć chodzić po falach? Przygotować na coś, czego dziś jeszcze w pełni nie rozumiemy? Być może. Bądźmy gotowi.
W trudnej sytuacji, z jaką przyszło nam się mierzyć, szukamy światełka w tunelu. Zmęczeni, wypatrujący nadziei, pewności, że wszystko wróci do normy. Tylko jakiej normy? „Żeby było, tak jak było” – deklarują niektórzy politycy. A może Panu Bogu chodzi o to, by właśnie nie było, tak jak było?!
Wielkość i wszechmoc Stwórcy nie polega na tym, że załatwia za nas problemy, z którymi sobie nie radzimy, ucisza żywioły, wykonuje „czarną robotę”. Jego wszechmoc objawia się w tym, że ze zła może wyprowadzić dobro. Bóg jest obecny w naszych ciemnościach, zawirowaniach historii. JEST, KTÓRY JEST – to Jego imię. Poznał je Mojżesz i przekazał swoim zniewolonym rodakom. Usłyszeli je apostołowie, gdy którejś nocy, płynąc łodzią, zmagali się z „przeciwnym wiatrem” (por. Mt 14, 22-33). Stanął przed nimi pośrodku burzy. „To Ja jestem. Nie bójcie się!”. Znamienne, że Jezus nie uciszył żywiołu, ale pozwolił Piotrowi odnaleźć się w nim – nauczył go chodzić po wzburzonym jeziorze.
Co pozostanie, kiedy sztorm się skończy? Zbyt łatwo, gdy „coś nie wychodzi”, zrzucamy odpowiedzialność na strukturę, warunki, okoliczności. A one tak naprawdę mają marginalne znaczenie. „Ja jestem”, mówi Bóg, stając obok ciebie i mnie podczas burzy. „Jestem” – deklaruje człowiek, otwierając się na dar Jego łaski. I wtedy nie ma problemu, by chodzić po wzburzonych falach.
Wydaje się, że ów dialog w szczególny sposób ma się dziś toczyć w rodzinie. „Tu się wszystko zaczęło” – mówił św. Jan Paweł II, wskazując mury wadowickiego domu. Tak, tu się wszystko zaczyna! Klemens Aleksandryjski nauczał, że rodzina jest mikrobasilea – „małym królestwem”, św. Augustyn zaś twierdził wręcz, że ojcowie rodzin są niczym biskupi w Kościele i mają dbać o wzrost wiary w swojej rodzinie! Mocne! Ale jakże prawdziwe.
„Niezwykle ważne jest uświadomienie sobie, że Kościół przemieszcza się dziś z katedr do rodzin” – pisał przed rokiem o. Roman Laba. „I być może za 10-20 lat rodziny będą jedynym miejscem sprawowania Eucharystii i głoszenia katechezy”. Czy jedynym? Nie wiemy tego. Oby nie.
A że najważniejszym? – nie ulega wątpliwości. Czy doświadczenie, z jakim się mierzymy od miesięcy, to burza, która ma nas nauczyć chodzić po falach? Przygotować na coś, czego dziś jeszcze w pełni nie rozumiemy? Być może. Bądźmy gotowi.
Ks. Paweł Siedlanowski
Czytelnia: