Opowieść z niebiańskich gór

     Kiedyś w V klasie podstawówki nauczycielka od rosyjskiego rozdała nam adresy do naszych rówieśników z Rosji. Niewielu z nas wytrwało w prowadzeniu takiej korespondencji. Listy szły miesiącami i nasza znajomość języka rosyjskiego była za słaba, żeby dużo i często pisać. Tym niemniej z czasów tamtej „zabawy” pozostała mi sympatia do ludzi ze Wschodu i zaciekawienie, kim są i jak im się żyje, tym bardziej że dochodziły mnie wtedy echa, że Rosja żyje bez Pana Boga, że zniszczyła kościoły i wymordowała kapłanów.

Zrujnowane świątynie
     O tym wszystkim, czyli o klęsce Kościoła na Wschodzie, miałem się dowiedzieć w seminarium białostockim, a potem jako kapłan, gdy odwiedziłem Rosję i Ukrainę, zobaczyłem to na własne oczy. Widziałem kościoły zburzone nie w czasie wojny, a właśnie gdy nastał pokój, po rewolucji rosyjskiej.
     Widziałem i takie, które zamieniono na stajnie, szopy, garaże, stolarnie, spichrze, domy mieszkalne, sale gimnastyczne czy w najlepszym wypadku filharmonie. Dla człowieka wierzącego, z ideałami, jakim byłem na początku mej drogi misyjnej, i mam nadzieję nadal jestem, to była i jest tragedia.

Piękne miasto Taszkient
     Obecnie mieszkam w Uzbekistanie. Jest to kraj podobnej wielkości co Polska, ma jednak zaledwie 27 milionów mieszkańców, z czego większość wyznaje islam i do Chrystusa, a także do chrześcijan, odnosi się z rezerwą. Stolica Uzbekistanu, Taszkient, ma 3 miliony mieszkańców. Jest piękna, otoczona górami. Góry nazywają się Tien Szan, co po chińsku znaczy „niebiańskie góry”.
     Słowo Taszkient oznacza po turecku „kamień”, wiec mieszkam jak papież w Watykanie „na opoce”. Ma to sens tym bardziej, że nasz kościółek ma status Ambasady Watykańskiej, a zatrudnieni tutaj księża są urzędnikami watykańskimi i mają status dyplomatów. To znacznie ułatwia pracę w tym egzotycznym środowisku. W życiu codziennym wyraża się to w ten sposób, że na samochodzie biskupa i braci franciszkanów zamiast białych tablic widnieją zielone i miejscowa milicja nie ośmiela się ich zatrzymywać. Na każdym parkingu znajdzie się dla takiego samochodu eksponowane miejsce.
     Uzbekistan jest znany z wielkich złóż gazu ziemnego. Są też złoża uranu, węgiel brunatny i złoto. Słynie również z wielkiego jeziora, które szybko wysycha i nazywane jest Morzem Aralskim.
     Odległość od Polski to ok. 5000 km. Samochodem lub pociągiem trzeba jechać do ojczyzny 4–5 dni, a samolotem z przesiadkami ok. 6 godzin.

Kiszlaki
     Największą sławą tego kraju jest jednak bawełna, którą zbierają na polach właśnie w tym czasie tłumy ludzi, nie wyłączając studentów i dzieci. Przez najbliższy miesiąc ich nauka w szkole będzie polegać właśnie na zbieraniu białych kłębków z krzaków wielkości porzeczki, które ciągną się kilometrami w równiutkich rządkach. Kiedy już zbierze się bawełnę, wpuszcza się tam krowy, które zjadają pozostałe na krzewach gałązki i liście. Wygląda to malowniczo.
     Budowle w kiszlakach (wioskach) są głównie z gliny, otoczone wysokimi płotami z niepalonej cegły, jak twierdze.
     Druga charakterystyczna cecha Uzbekistanu to niezwykłe krajobrazy. Na Zachodzie kraju są tereny pustynne, które przylegają do Morza Aralskiego. Na Wschodzie – piękne góry wspomniane w tytule mojej opowieści. Pewnego razu mój kolega franciszkanin zawiózł mnie na jedną z tych gór, która ma wysokość 3 000 m. Gdy dotarliśmy na wierzchołek, dowiedziałem się, że na górę można też wjechać konno. Dwóch chłopców czekało tam, by turyści mogli spróbować swych sił. Gdy ich zapytałem, jak dawno jeżdżą konno, odpowiedzieli, że od trzeciego roku życia. I rzeczywiście, później często mogłem zauważyć taką scenę: mały chłopczyk na koniu bez siodła jadący sobie po wiejskiej drodze.

Niezwykła katedra z piasku
     W tym ogromnym mieście, które właśnie zasypia, jest metro, piękne szerokie autostrady, ok. 100 meczetów, 4 prawosławne cerkwie i zaledwie jeden, za to prześliczny kościół, zbudowany ze żwiru, jaki się znajdował w tym miejscu. Stoi w dolinie nad górską rzeką, widoczny z trzech stron na tle wieżowców.
     Obok kościoła wzniesionego w latach 1914–2000, rok temu Polonia wzniosła pomnik poświęcony Armii gen. Andersa, która tu długo stacjonowała. W Taszkiencie zmarło z wycieńczenia ok. 600 żołnierzy. Nikt do nich nie strzelał, jednak lato bywa tu tak skwarne (60 stopni w słońcu), że dla wycieńczonych zesłańców z Syberii taka pogoda była zabójcza. Ja zgłosiłem się do pracy w Taszkiencie 1 października, a temperatura nadal wynosiła 25 stopni.
     Kościół ten ma niezwykłą historię. Pierwsza kaplica powstała w 1883 r. i przez 3 lata odprawiał w niej msze pewien kapelan wojskowy. Taszkient, jak i cały Turkiestan, przeszedł po powstaniu styczniowym w ręce Rosji. Car zsyłał tu wziętych do niewoli w powstaniu polskich żołnierzy. Przyjazd kapłana był dla nich wielką radością, ale trwała ona zaledwie 3 lata. Po jego wyjeździe kaplicę zamknięto, a dzwon podarowano prawosławnym. Kolejny kapłan, profesor z Petersburga, znawca języka hebrajskiego, ks. Justyn Pranajtis zbudował w okolicy 5 kościołów w miastach oddalonych o tysiące kilometrów, jak Aszchabad, Ałma-Ata (stolice Turkmenii i Kazachstanu), albo setki – jak Samarkanda, Fergana, Termez.
     W samym Taszkiencie wciąż brakowało wsparcia dla idei budowy kościoła. Dopiero w czasie I wojny światowej uciekinierzy z Polski i jeńcy wojenni z armii austriackiej, katolicy pochodzenia polskiego, czeskiego i węgierskiego, rozpoczęli budowę kościoła. Niestety śmierć ks. Justyna w 1917 r., a potem wybuch rewolucji sowieckiej sprawiły, że dach na gotowej budowli wznieśli dopiero w latach 90. bracia franciszkanie pod kierunkiem charyzmatycznego ojca Krzysztofa Kukułki.

Serce Azji
     Wracając do Uzbekistanu... To kraj w samym sercu Azji, toteż jego mieszkańcy mają ciemną skórę jak Arabowie czy Hindusi, ale ich język należy do grupy języków tiurkskich, czyli tureckich. Uczę się go z trudem. Na przykład na dzień dobry Uzbecy pozdrawiają się podobnie jak w Izraelu: „Salom” (szalom – pokój), odpowiedzieć należy: „Assalam alejkum” (pokój z tobą). Kobiety ubierają się bardzo pstrokato, w spodnie, na które naciągają coś w rodzaju naszego szlafroka. Wiele z nich używa muzułmańskich chust, które jednak nie przesłaniają twarzy, ale są ciasno zawiązane pod szyją.
     Mężczyźni lubią wysokie buty, w które wpuszczają spodnie czy raczej szarawary. Na koszule i latem, i zima naciągają gruby płaszcz bez guzików, który latem nie przepuszcza ciepła, a zimą chroni od przymrozków. Na głowach noszą tzw. tiubietiejki.
     Rzadko spotyka się tu typowe dla Azji rowery, natomiast osiołki zaprzężone w malutkie fury są wszędzie i rozwożą wszelkiego rodzaju towar.

Nasz kler i mała trzódka
     W Taszkiencie od 2003 r. mieszka katolicki biskup, Jerzy Maculewicz. Jest franciszkaninem. Ma do dyspozycji 9 kapłanów z czego 8 to jego współbracia zakonni. Obsługują oni 5 zarejestrowanych parafii i 2 tworzące się.
     Najodleglejsza parafia, Urgencz, leży po sąsiedzku ze starożytnym miastem Chiwa. Ma 120 000 mieszkańców i ok. 20 parafian. Niedawno powstał tam mały kościółek i jest on jedyną chrześcijańską świątynią w mieście.
     W połowie drogi z Urgencza do Taszkientu leżą jeszcze 2 znane z historii miasta: Samarkanda i Buchara. Tam istnieją wspólnoty, w których liczba parafian sięga 50–100 osób. Jest jeszcze we wschodnim Uzbekistanie wspólnota na przedmieściach miasta Fergany, złożona głównie z bezdomnych lub zaniedbanych dzieci. Opiekę nad nimi objął o. Piotr Kawa i jego dwaj współbracia franciszkanie.
     W jednej z dwu niezarejestrowanych, dopiero powstających parafii, mam zaszczyt pracować od miesiąca. Ma wezwanie Miłosierdzia Bożego i mieści się w Angrenie (100 km na wschód od Taszkientu). Druga, w mieście Navoi, jest obsługiwana przez kapłanów z Buchary.

Trochę historii
     Samarkanda jest tak starożytna jak miasto Rzym. Ma 2700 lat. Długo opierała się atakom Aleksandra Macedońskiego. Tutaj wielki wódz znalazł sobie małżonkę. W przeszłości mieszkał tu chrześcijański metropolita i większość Sogdyjczyków (tak nazywano niegdyś tubylców) była chrześcijanami, ale po napaści Arabów, a potem Mongołów, sytuacja w kraju diametralnie się zmieniła i chrześcijanie prawie zniknęli z powierzchni tej ziemi.
     Sława Samarkandy wzrosła w czasach podróżnika Marco Polo, kiedy to poprzez Morze Czarne i Kaspijskie „Jedwabnym Szlakiem” do Chin wędrowało wielu kupców i misjonarzy.
     Powrót chrześcijan na te tereny wiąże się z podbojem Turkiestanu (dzisiejsze państwa Azji Środkowej: Turkmenistan, Tadżykistan, Kirgistan, Kazachstan i Uzbekistan) przez carską Rosję i napływem Polaków, a w latach stalinowskich zesłańców niemieckich.
     Były chwile, że liczbę katolików w Turkiestanie władze carskie szacowały na 40 000. Wedle realnych szacunków obecnie, w 2008 r., katolików uczęszczających w niedzielę do kościoła jest zaledwie 600.

Mieszkańcy cmentarza
     W Taszkiencie są również siostry Matki Teresy z Kalkuty. Dwie z nich przybyły z Polski, dwie z Indii, jedna z Włoch i dwie z Afryki. W ich klasztorze obowiązuje język angielski i gdy przyjeżdżamy do sióstr odprawiać mszę, to musimy się modlić w tym języku.
     Niektóre z sióstr już troszeczkę znają język uzbecki, inne komunikują się po rosyjsku, a najważniejszy jest język miłości, to znaczy dobre uczynki, które te siostry spełniają zwłaszcza na cmentarzu. Niedaleko ich klasztoru jest prawosławny cmentarz, na którym osiedlili się bezdomni. Jest im tam wygodnie żyć, bo prawosławni na swoje mogiły zawsze przynoszą słodycze, które stają się pokarmem dla podopiecznych naszych sióstr. Ludzie ci mogą w domu sióstr nie tylko smacznie zjeść, ale też wyprać odzież.

Moja parafia
     Historia mojej parafii jest nietypowa. W miasteczku Angren mieszkało 20 lat temu wielu Europejczyków. Byli to zwłaszcza zesłańcy polskiego i niemieckiego pochodzenia. Ostatnio wielu z nich powróciło do ojczyzny albo przeniosło się do Rosji. Nie sposób ukryć, że sprzyjały temu zatargi na tle rasowym i religijnym.
     Do tego miasteczka z pobliskiej Fergany pod koniec lat 80. zaczął dojeżdżać legendarny ks. prałat Józef Świdnicki, który w 1984 r. trafił w Nowosybirsku do więzienia za kazanie o Matce Bożej Fatimskiej, jakie wygłosił w miejscowej kapliczce. Dostał 4 lata za antypaństwową, wywrotową działalność, bo tak władze sowieckie nazywały misje. Po 2 latach zdaje się skrócono mu wyrok i z Syberii wyjechał do Uzbekistanu. Miał wielu parafian w Ferganie, w Angrenie i w Taszkiencie. Z trudem nadążał odwiedzać wszystkie zakątki kraju, gdzie tylko znajdował Europejczyków. Z chwilą jednak gdy przeniósł się z powrotem na Syberię w 1992 r., parafie zaczęły się wyludniać i trudno było ten proces zatrzymać.
     Do Uzbekistanu przyjechali bracia franciszkanie, którzy zaprzyjaźnili się z pewnym pastorem polskiego pochodzenia. Nazywał się Włodzimierz Wytrwał. Podobnie jak wielu i on z rodziną opuścił Uzbekistan i mieszka w ojczyźnie swych przodków. Zanim jednak wyjechał, wypełnił opatrznościową misję. Zaprosił naszych franciszkanów, by przeprowadzili w jego parafii akcję informacyjną o kościele katolickim. Nieczęsto się zdarza, by pragnienie powrotu do kościoła katolickiego ustami parafian wyrażał sam pastor protestancki. Tym razem tak się stało.
     Współpraca Włodzimierza z franciszkanami trwała 2 lata. Skutek jest taki, że większość moich obecnych parafian była w przeszłości baptystami. Część dawnych parafian odeszła do innych wspólnot protestanckich. Inni wyjechali za granicę. Pozostali, a jest ich 7 osób, to głównie ludzie schorowani i starzy. Moja misja chwilami wygląda jak praca sióstr na cmentarzu.

Moje rozterki
     Nie wiem, czy sobie poradzę. W Rosji i na Ukrainie, gdzie dotąd pracowałem, do państwowej rejestracji wspólnoty potrzebna była minimalna ilość 10 członków-założycieli. W Uzbekistanie trzeba nazbierać 100 parafian, by wspólnota otrzymała legalny status. Jak z tego widać, jestem na razie nielegalnym duszpasterzem i nie mam prawa zamieszkiwania w swej parafii. Dojeżdżam więc dorywczo z odległego Taszkientu, co dodatkowo utrudnia sprawę.
     Miasto jest piękne, ma 120 000 mieszkańców. Leży u podnóża góry Babaj Gora (3555 m), która nawet latem ma czapkę ze śniegu. Niektóre dzielnice wieżowców wyglądają jak miasto widmo, bo z chwilą wyjazdu Europejczyków nie było chętnych, by te domy zasiedlić i dbać o nie.
     Każde miasteczko uzbeckie wita przyjezdnych pięknym hasłem HUSZ KELIBSIZ (Witamy serdecznie). Ja jednak od miesiąca nie przestaję żyć z odczuciami „niechcianego gościa”, czyli takimi, jakie miałem pod koniec pobytu w Rosji.

Ks. Jarosław Wiśniewski
27 października 2008
Taszkient – Uzbekistan
www.orient.to.pl
Czytelnia: