Niewysłuchana modlitwa

     Wielu z nas nie traktuje modlitwy zbyt serio i nie szuka w niej jakiejś ogromnej, nadprzyrodzonej mocy – to jest powszechnie spotykane zjawisko. Ta osobista rozmowa z Bogiem najpierw staje się dla nas obowiązkiem, a potem często ewoluuje w coś na kształt rytuału – podobnie było ze mną.
     Nigdy nie oczekiwałem, że moje maleńkie prośby zostaną spełnione; oczywiście chciałem tego, ale jednak nie wierzyłem w taki cud. Zabrakło mi podstawowej wartości: po prostu wiary. Co prawda w tamtym okresie rozmawiałem czasem z Bogiem, bo było mi to potrzebne: mogłem mówić to, czego nie chciałem opowiadać innym – lecz niezmiernie rzadko nawiązaliśmy cienką nić porozumienia. Moje podejście było, delikatnie mówiąc, luźne.
     Doszedłem właściwie do wniosku, że prawie wszystkie moje prośby są tak trywialne i nic nieznaczące, iż postanowiłem tylko dziękować za zesłane mi w ciągu dnia dobra… Taki stan rzeczy trwał do pewnego czasu.
     Niespodziewanie dowiedziałem się, że moja ciocia jest w szpitalu, w bardzo ciężkim stanie: rak wątroby z przerzutem na pierś. Byłem w szoku: okazało się, że przez kilka ostatnich tygodni wszystkie fakty na ten temat były przede mną ukrywane. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym.
     Uświadomiłem sobie, że jestem jedną z najbliższych jej osób i to do mnie właśnie należy inicjatywa – niestety, jej stan zdrowia był beznadziejny, lekarze milczeli. Krzyczała we mnie wściekłość, ból i bezsilność – gęste bagno beznadziejności – nie wiedziałem, czy złorzeczyć lekarzom, którzy tak późno wykryli to coś i zrobili serię niepotrzebnych i „wykańczających” zabiegów, czy obwiniać krewnych... Wtedy zwróciłem się do Boga z całą mocą, całym sobą, stawiając na szalę wszystko, co miałem i mógłbym mieć – wszystko za jeden cud. Modliłem się długo i z każdą minutą rosła we mnie wiara i przekonanie, że to wszystko się spełni, że to ma sens – przecież tyle zdarza się wspaniałych rzeczy z udziałem Najwyższego. Odzyskałem spokój wewnętrzny. Zostawiłem cioci mój medalik, który tak dawno dostałem na Komunię. Wróciłem do domu, fortecy strachu: wielka rozpacz, lecz również niewiarygodnie wielka nadzieja; byłem enklawą spokoju. Byłem przekonany, że Bóg oszczędzi tę niemal świętą kobietę, bo kogo, jeśli nie ją???
     Mój spokój trwał do 5 rano następnego dnia, gdy zadzwonił telefon – ciocia umarła. Gdybym to usłyszał dzień wcześniej, płakałbym jak bóbr, lecz wtedy byłem tak zaskoczony, że nic nie mogłem zrobić – stałem jak wryty, krztusiłem się powietrzem, jakby nagle zaczęło mi szkodzić. Po pewnym czasie udało mi się z tym pogodzić, doszedłem do wniosku, że tak miało być; że Bóg wie zawsze, co jest najlepsze dla nas i prawdopodobnie lepiej dla cioci było umrzeć niż żyć dalej. Jednak ból pozostał, ból po stracie i po niewysłuchanej modlitwie – nie tylko mojej, ale kilkudziesięciu innych osób z bardzo religijnej rodziny.
     Widziałem ludzi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Jedni wrzeszczeli wręcz na obraz Jezusa, oskarżając Go o to, co się stało lub o to, co nie nastąpiło Inni po prostu płakali. Byli też tacy, którzy nic nie mówili, ale czasem w kościele, gdy patrzyli na ludzi ubranych na czarno i modlących się przed obrazem Jezusa Miłosiernego lub Matki Boskiej Częstochowskiej, w oczach migały im płomyki gniewu, jakby chcieli powiedzieć: „Módl się, módl, głupia, i tak ci to nic nie da”.
     Nie wiedziałem, do której grupy się zaliczyć. Przed każdą modlitwą zastanawiałem się nad sensem tego wszystkiego i czułem się beznadziejnie. Tak egzystowałem dosyć długo, aż postanowiłem udać się do spowiedzi i zrzucić to wszystko, co krępowało mi myśli. Okazało się to dobrym pomysłem. Spowiednik w konfesjonale zwrócił mi uwagę na inne aspekty tego wydarzenia – powiedział, że najwyraźniej Bóg uważał za lepsze pozwolić jej odejść – być może w swej wszechwiedzy dojrzał jakieś większe cierpienie w dalszym życiu i chciał ją od tego uchronić. To pozwoliło mi spojrzeć na to inaczej.
     Teraz wierzę w moc modlitwy bardzo mocno – bo gdy wtedy błagałem o cud, czułem więź, obecność czegoś niewytłumaczalnego. Równocześnie obok siły modlitw uznaję mądrość Stwórcy jako nadrzędny czynnik decydujący, bo czasami nawet nie mamy pojęcia, o co tak właściwie prosimy, i jakie mogą być tego konsekwencje, a On wie i dlatego nie zawsze spełnia te ważne dla nas prośby.
Qba
Czytelnia: