Z daleka dostrzegam lepiej
Nie jest ważne, ile przywiozę ze sobą pieniędzy, ile dyskotek odwiedzę, ile przeżyję w sensie zewnętrznym. Liczy się to, że ten pobyt zmieni mnie od środka; to, ile się dokona we mnie; na ile się zbliżę do Boga, do ludzi; w jakim stopniu odkryję siebie, swoja drogę...
Antonia (moja pracodawczyni) nie rozumie, że dla mnie nie ma znaczenia, czy się zajmę Christianem dodatkowo jeden czy dwa wieczory w tygodniu... Nie dlatego, że nie lubię wychodzić na miasto – bardzo lubię przebywać z przyjaciółmi. Ale nie jestem tu, żeby szukać towarzystwa – mam wykorzystać ten czas, który dostałam, żeby się rozwinąć pod kątem mojej przyszłości: To jest czas na wielka próbę: czy sobie radzę jako „matka”?, czy nie przeraża mnie prowadzenie domu?
To jest niesamowite, jak wiele można się nauczyć o relacji Boga do nas i o naszej – do Boga, „jedynie” zajmując się małym dzieckiem – podczas spacerów w te same miejsca. Christian upierał się koniecznie, że chce biegać sam. Pozwalałam mu na to, cały czas bacznie go obserwując. Byłam gotowa podbiec natychmiast, gdyby się przewrócił, co było nieuniknione ze względu na śliski chodnik... I wtedy właśnie odkryłam, że... tak samo Pan Bóg postępuje z nami. Upieramy się, że chcemy biegać sami, że mamy dosyć siedzenia w wózku, który jest popychany. On nam na to pozwala, choć z góry wie, że się przewrócimy. Cały czas czuwa, gotów interweniować, kiedy coś się stanie. Wystarczy jedno wołanie, jeden płacz, a On już jest przy nas, pomaga wstać, bierze na ręce, przytula i mówi: „Widzisz? Można było inaczej; ale już dobrze, już nie płacz – tylko na drugi raz nie biegaj tak szybko...”. I wiadomo, że to samo powtórzy się jeszcze wiele razy, zanim zmądrzejemy...
Dzisiaj dokonałam kolejnego odkrycia – zrozumiałam, że mogą nie męczyć: stosy skarpetek do prania, ciągłe składanie upranych rzeczy, nieustanne napełnianie i opróżnianie zmywarki. Można w tym wszystkim znaleźć radość – nie tylko, dlatego, że ktoś inny będzie miał lżej, że się ucieszy. To jest dziwna radość, której wiele osób nie rozumie; radość, która przychodzi, kiedy jest się pewnym swojej drogi. Czuję się naprawdę szczęśliwa wśród stosów rzeczy do sortowania, do prasowania... Często zapominam przy pracy, że to nie własny dom, że to małe, które śpi na górze, nie jest moje...
Są chwile, kiedy jestem totalnie padnięta, i dobija mnie perspektywa kolejnego dnia pracy, kiedy Mały będzie jęczący i chory, kiedy trzeba będzie stawać na głowie, żeby go czymś zająć, żeby nie płakał. To jest normalne. Mimo to jestem szczęśliwa, bo robię to, co kocham, bo przygotowuje się do tego, co będzie moim życiem, moim światem, bo uczę się z odwagą i entuzjazmem walczyć o to, co ważne, bo jestem na swoim miejscu!
Przeżywam okres fascynacji życiem, światem, odkrywaniem siebie, życia, Boga, innych ludzi; umacnianiem się relacji... Odkrywam, czym jest prawdziwa Przyjaźń, uczę się Miłości... Jestem zdziwiona tym, że zaczęłam własne życie, że jestem już dorosła. A przecież nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo związana z Domem – z Rodzicami, z Babcią, z młodszym Bratem, z całą rzeszą cioć i wujków, przyszywanych i rodzonych. Coraz bardziej Pan Bóg czyni mnie taką, jaką mnie chciał mieć od zawsze.
Miedzy innymi po to musiałam wyjechać tysiąc kilometrów od domu, żeby odkryć, co tak naprawdę w życiu chcę robić; gdzie jest moje miejsce; żeby nabrać odwagi do pójścia za marzeniem; aby pojąć, że marzenia też są darem i że są po to, by je wcielać w życie. Kiedyś stanę w takim miejscu, gdzie nie mnie zapytają, ile miałam na koncie, kiedy wracałam po roku, tylko: ile dałam radości innym, ile serc rozjaśniłam. Moje ręce mogą być puste, ale nie moje serce.