Niezupełnie szczenięca miłość
Tadeusz i Irena byli szczęśliwym małżeństwem już od prawie roku, gdy on kupił swej żonie "prezent", którego nigdy nie pragnęła: wspaniałego, ogromnego szczeniaka rasy chow-chow z łapami wielkości piłek bejzbolowych.
"Tadziu, kochanie - powiedziała Irena - ja i pies to naturalni wrogowie. My po prostu do siebie nie pasujemy."
"Ależ Irenko - zwrócił się do niej czule w nadziei, że ją udobrucha - przyzwyczaisz się do niego." To, że pies był w rzeczywistości upominkiem dla Tadeusza, było sprawą dla obojga dość oczywistą.
Szczeniuś - jak go nazwali - nie miał w ich domu łatwego życia. Irena po cichu wszczęła kampanię przeciwko niemu, przyjąwszy z góry, że pies winien zrozumieć swoją pozycję wroga pani domu.
Szczeniuś wyczuwał jej opór i rewanżował się: obgryzał pantofle i meble, ściągał z wieszaka ręczniki, albo, wykorzystując chwilę nieuwagi swej pani, porywał drobne przedmioty, których właśnie używała. Zupełnie nie zwracał uwagi na podejmowane przez nią próby tresury. Tak minął pierwszy rok pobytu Szczeniusia w rodzinie.
Pewnego dnia Irena zauważyła jakąś zmianę w psim zachowaniu. Ku jej zdumieniu zaczął ją radośnie witać za każdym razem, kiedy wracała do domu. Na powitanie po przyjacielsku trącał pyskiem jej rękę i lizał palce. Za każdym razem, gdy dawała mu jeść, siadał i przez chwilę wlepiał w nią wzrok pełen uwielbienia, a dopiero potem rozpoczynał posiłek. Szczytem wszystkiego zaś był fakt, iż od pewnego czasu towarzyszył jej na porannych spacerach, idąc przy nodze i warcząc na przechodzące obok psy, gdy szła opustoszałą alejką.
Powoli, krok po kroku, pokochał Irenę aż do pokornego rozejmu. Dziś powiada ona, że upór Szczeniusia nauczył ją wiele na temat miłości nieprzyjaciół. Przyznaje, że Szczeniuś zwyciężył, ale nie mówcie o tym Tadeuszowi.
"Tadziu, kochanie - powiedziała Irena - ja i pies to naturalni wrogowie. My po prostu do siebie nie pasujemy."
"Ależ Irenko - zwrócił się do niej czule w nadziei, że ją udobrucha - przyzwyczaisz się do niego." To, że pies był w rzeczywistości upominkiem dla Tadeusza, było sprawą dla obojga dość oczywistą.
Szczeniuś - jak go nazwali - nie miał w ich domu łatwego życia. Irena po cichu wszczęła kampanię przeciwko niemu, przyjąwszy z góry, że pies winien zrozumieć swoją pozycję wroga pani domu.
Szczeniuś wyczuwał jej opór i rewanżował się: obgryzał pantofle i meble, ściągał z wieszaka ręczniki, albo, wykorzystując chwilę nieuwagi swej pani, porywał drobne przedmioty, których właśnie używała. Zupełnie nie zwracał uwagi na podejmowane przez nią próby tresury. Tak minął pierwszy rok pobytu Szczeniusia w rodzinie.
Pewnego dnia Irena zauważyła jakąś zmianę w psim zachowaniu. Ku jej zdumieniu zaczął ją radośnie witać za każdym razem, kiedy wracała do domu. Na powitanie po przyjacielsku trącał pyskiem jej rękę i lizał palce. Za każdym razem, gdy dawała mu jeść, siadał i przez chwilę wlepiał w nią wzrok pełen uwielbienia, a dopiero potem rozpoczynał posiłek. Szczytem wszystkiego zaś był fakt, iż od pewnego czasu towarzyszył jej na porannych spacerach, idąc przy nodze i warcząc na przechodzące obok psy, gdy szła opustoszałą alejką.
Powoli, krok po kroku, pokochał Irenę aż do pokornego rozejmu. Dziś powiada ona, że upór Szczeniusia nauczył ją wiele na temat miłości nieprzyjaciół. Przyznaje, że Szczeniuś zwyciężył, ale nie mówcie o tym Tadeuszowi.
Czy jest ktoś taki, kogo znasz - możliwe, że to członek Twojej własnej rodziny - kto potrzebuje, byś okazał mu raczej miłość, niż pogardę?
Rozważania i opowiadania: