Piękny sposób na życie
Zawsze to samo pytanie: jak żyć? Jak żyć, żeby być człowiekiem? Jak żyć po ludzku? Pozwólcie, że zacznę od wydarzeń, nie żeby po raz któryś przywoływać i nie przesadzić, z wydarzeń, które są jeszcze na żywo w naszej pamięci.
W naszej diecezji byłem z młodymi ludźmi w Gorzowie, w przeddzień szliśmy na to miejsce gdzie przed laty w 1997 r. Jan Paweł II stanął tam by być z nami. Kiedy tam doszliśmy powiedziałem, że użyczam swoich ust i wziąłem do ręki modlitwę, którą On odmówił w Toronto za was, za młodych. Na placu jakby nikogo nie było, gdybym zamknął oczy mógłbym pomyśleć, że jestem sam. Parę dni później w poczcie elektronicznej znalazłem tekst od młodego człowieka: "Kiedy ksiądz biskup czytał tę modlitwę, nagle jakbym dostał dreszczy, coś się zaczęło we mnie rozsypywać. I pierwsze pytanie było takie: a kim ty jesteś, człowieku? Kim ty przy tamtym człowieku jesteś? Nie mogłem spać. Wszyscy poszli - pisze ten młody chłopiec - a ja na tym placu jeszcze ciągle z tym swoim zniczem stałem przy krzyżu. Powiedziałem, że rano pojadę na mszę św. do katedry. Do tej pory było tak głupio, kiedy wsiadaliśmy do tramwaju, autobusu zawsze z tupetem, chamstwem, by wszyscy wiedzieli kto tu rządzi. Ludzie odpowiadali tym samym albo strachem. Kiedy na następnym przystanku weszła kobieta wstałem i najcieplej jak umiałem powiedziałem: "Proszę usiąść", odpowiedziała równie serdecznie: "Dziękuję". Kończy ten list tak: "Księże biskupie, człowiekiem jestem znowu".
Moi drodzy, przed chwilą usłyszeliśmy słowa Ewangelii, w której Maryja nieproszona wyruszyła ku Elżbiecie w drogę jak na dziewczynę w ciąży taką niełatwą. Nie mogło być inaczej. Zawsze jest tak, kiedy rzeczywiście w nas jest Jezus.
Co my mamy tego wieczoru zrobić, teraz tu na placu? Ostatni list, który napisał świętej pamięci Jan Paweł II jest listem na wielki czwartek. On jest szczególnie adresowany do księży, ale nie może tylko na nich się zatrzymać. List jest bardzo specyficzny, ponieważ Ojciec Święty proponuje, by swoje życie definiować i określać przeistoczeniem, słowami, które się wypowiada.
Zanim coś dopowiem to przywołam młodego chłopca, który powiedział na spotkaniu z maturzystami w szkole, że on już ma kłopot bo ciągle na tej Mszy św. jest tak samo. Jemu i jego koleżankom i kolegom patrzyłem w oczy i powiedziałem naprawdę szczerze: Dziwne. Ja jestem częściej i nigdy nie jest tak samo. Dziwne. I zaczęliśmy rozmawiać. Dzisiaj chcę przytoczyć trochę tego papieskiego spojrzenia choć nie tylko.
Co to znaczy? Za chwilę, bo to przecież niewiele będzie trwało, będę miał w ręku stojąc przy ołtarzu kawałek chleba i będę powtarzał te same słowa, które Jezus wypowiedział w wieczerniku. Jak to jest, że jak one mogą się stać formułą życia? No na pewno nie wtedy, kiedy zdystansujemy się i staniemy jak w teatrze. Ja, moi bracia tu stojący przy ołtarzu, siostry i bracia, którzy tu razem jesteśmy musielibyśmy te słowa powtórzyć dokładnie: bierz, bierz moje życie - Ty, Panie. Trzeba by je potem powtórzyć naszym siostrom i braciom, ludziom, których kochamy i których spotykamy, tym, którzy są nam życzliwi i tym, którzy nie są. Wtedy jest Eucharystia.
Dlaczego wracamy czasem smutni po niej i nijacy? Bo jest jak spektakl i nie sięga miłości naszego serca i sióstr naszych i braci. Przed wielu laty młody człowiek napisał, że w swoim miasteczku w listopadzie wędrował małą uliczką, ludzie szli z kościoła a on zobaczył, że płotem domku siedzi ktoś. Kiedy podszedł zobaczył półnagą kobietę, wyczuł alkohol, zdjął szybko kurtkę i przykrył ją, ubrał i mówi tak: ludzie się śmiali. Dziwne. Szli z kościoła, a ja przecież nic innego nie zrobiłem tylko co powiedział Jezus. Dziwne.
W minionym roku na Przystanku Woodstock ze wspólnoty tych, którzy są tam przystankiem dla Jezusa - dziwne, piękne: najpierw w ich sercach, by mógł tam być - była pośród wielu młoda dziewczyna, młodsza od was, miała 18 lat i ciągle kogoś przyprowadzała i jeden z księży mi powiedział: - Ja już nie mogę, nie mam kiedy spać po nocach, ciągle ktoś przychodzi. Kiedyś kiedy przyprowadziła do mnie człowieka, po spowiedzi, rozmowie powiedziałem mu: możesz mi nic nie mówić, ale może to się komuś z młodych przyda, dlaczego tu przyszedłeś z nią? - Patrzyłem - mówi - jak żyje, jak się uśmiecha bez alkoholu, bez ćpania, jest szczęśliwa, pomyślałem sobie: co jest? gra coś. Łaziłem dwa dni za nią i wreszcie podszedłem i powiedziałem: Skąd ty to masz w sobie, to szczęście, tę miłość do tych ludzi, skąd ty to masz? Odpowiedziała jak dziecko - powiedział - Jak skąd? Od Jezusa. No i jestem.
Maryja biegnąca do Elżbiety ma w sobie Jezusa. Nie jest w stanie zatrzymać Go dla siebie. Nie jest w stanie uczynić z tego jakiegoś nabożeństwa. To życie. Eucharystia nie jest dla Jezusa nabożeństwem - jest rozdaniem siebie. Co się wtedy dzieje? To wzór wszystkich spotkań. Kiedy spotykają się ludzie pełni Boga zaczyna się śpiewać Magnificat. Jak Go nie mamy, to są przekleństwa, łzy, krzywda, dramaty, niewierności, cała lista, nie muszę wam mówić bo po co, znacie.
Przyjechaliśmy tu by stanąć razem jako wspólnota i Kościół i możemy sobie powiedzieć: ani nie jesteśmy podobni do Maryi, ani do Elżbiety, możemy wymienić i ja i wy ze swego życia całe trudne momenty historii, więc jak to? Zastanawialiście się kiedyś, że ta wspólnota, a właściwie społeczność ostatniej wieczerzy jest bardzo rozbita? Jest to historia społeczności niewielkiej i bardzo połamanej. Za chwilę będzie zdradzony Ten, który jest sercem tej wspólnoty. Już Go sprzedał jeden z dwunastu, reszta ucieknie. Ale jest to też historia powstania na nowo, historia odrodzenia mocą tego samego Jezusa tejże właśnie społeczności, porozbijanej, ze zdradami i ze wszystkim, ze śmiercią.
Trzeba nie chcieć widzieć, żeby nie nabrać nadziei, tak mi się zdaje. Trzeba nie chcieć rozumieć, żeby nie zrozumieć. To nie jest idealne. Tylko ta miłość, którą Jezus podarowuje jest miłością największą i ona jest zdolna wywołać jakąś reakcję nawet u tych co niewiele rozumieją. Jest jedno ale. Zobaczcie, że pod koniec swojego życia Jan Paweł II ciągle pisze o Eucharystii, jeszcze wcześniej jest list na rok Eucharystii, który przeżywamy "Zostań z nami Panie".
Uciekający uczniowie, wszystko się zawaliło. Właśnie ci uciekają. Strach jest fatalnym doradcą. Nie można się bać. To wcale nie jest tak na marginesie tego rozważania. Chcę wam powiedzieć, byście byli Jezusem i mocą Ducha odważni. Strach zawęża spojrzenie, w każdym wymiarze. Robimy wtedy głupstwa. To nie jest postawa mądrości. Zwykle uciekamy, czasem od siebie, od innych, nie wiemy dokąd. Okazuje się, że obok idzie Jezus.
Ojciec Święty tak pięknie napisał: "Kiedy serca są rozgrzane, znaki zaczynają mówić". To dlatego ci dwaj, oni nie wiedzieli, że to jest Jezus, ale mieli coś pięknego: ludzki odruch gościnności, więc Go do środka zaprosili. I okazało się, że wszystko wtedy jest wspaniale.
Moi kochani, my zbyt często życie traktujemy jak zlepek problemów i ciągle je rozwiązujemy męcząc się bez miłosierdzia nad samym sobą i ze sobą, i z innymi. To, które odkrywa nam Jezus, odkrywa je również Maryja - ma znamiona tajemnicy, misterium. I wtedy już nie ma końca fascynacji, ciągle coś przed nami. Wierz mi, to naprawdę jest piękny sposób na życie. To nie jest rozwiązanie kolejnych spraw, a nawet zdanie kolejnego egzaminu, to jest dużo więcej.
Niedawno byłem na rekolekcjach dla małżonków i spotkałem tam małżeństwo niezwykłe: jak dzieci się cieszyli. Zapytałem: ile państwo jesteście po ślubie?. - 34 lata. Czasem nowożeńców nie widzę tak radośnie. I dopowiedzieli mi tylko jedno zdanie: "Ciągle się odkrywamy i nawet nie wyobraża sobie ksiądz biskup co to jest".
Jeżeli nie pójdziemy na tę drogę - bo mądrość nie jest celem, mądrość jest sposobem podróżowania, nie celem podróży i trzeba by żyć mądrze - to po drugiej stronie nie będzie pustki, będzie wiara w byle co. Przeczytałem jadąc dzisiaj do Częstochowy, że w jakimś tam lutowym sondażu 37 procent rodaków Beckhama napisało, że ma większy wpływ na ich życie niż Bóg. Przepraszam, ja jestem kibicem sportowym, ale pomyślałem sobie brzydko: głupi. Żeby tak ryzykować życiem? Nie jest to mądre.
Taki jest człowiek. Jeżeli zostawi Boga wierzy w byle co, musi w coś wierzyć. Jesteśmy tutaj, by odświeżyć w sobie wszystko. Tak pięknie przywołał w swojej homilii pogrzebowej kardynał Ratzinger - obecny papież Benedykt XVI słowa Ojca Świętego: "Wstańcie, chodźmy". Chodźmy, bo budzi nas do wiary. Dzisiaj nas Bóg budzi do wiary: pięknej, młodzieńczej, takiej co nawet głupstwa robi, ale jest zawsze wiarą. Myślę, że po to przyjechaliśmy tu dzisiaj.
W naszej diecezji byłem z młodymi ludźmi w Gorzowie, w przeddzień szliśmy na to miejsce gdzie przed laty w 1997 r. Jan Paweł II stanął tam by być z nami. Kiedy tam doszliśmy powiedziałem, że użyczam swoich ust i wziąłem do ręki modlitwę, którą On odmówił w Toronto za was, za młodych. Na placu jakby nikogo nie było, gdybym zamknął oczy mógłbym pomyśleć, że jestem sam. Parę dni później w poczcie elektronicznej znalazłem tekst od młodego człowieka: "Kiedy ksiądz biskup czytał tę modlitwę, nagle jakbym dostał dreszczy, coś się zaczęło we mnie rozsypywać. I pierwsze pytanie było takie: a kim ty jesteś, człowieku? Kim ty przy tamtym człowieku jesteś? Nie mogłem spać. Wszyscy poszli - pisze ten młody chłopiec - a ja na tym placu jeszcze ciągle z tym swoim zniczem stałem przy krzyżu. Powiedziałem, że rano pojadę na mszę św. do katedry. Do tej pory było tak głupio, kiedy wsiadaliśmy do tramwaju, autobusu zawsze z tupetem, chamstwem, by wszyscy wiedzieli kto tu rządzi. Ludzie odpowiadali tym samym albo strachem. Kiedy na następnym przystanku weszła kobieta wstałem i najcieplej jak umiałem powiedziałem: "Proszę usiąść", odpowiedziała równie serdecznie: "Dziękuję". Kończy ten list tak: "Księże biskupie, człowiekiem jestem znowu".
Moi drodzy, przed chwilą usłyszeliśmy słowa Ewangelii, w której Maryja nieproszona wyruszyła ku Elżbiecie w drogę jak na dziewczynę w ciąży taką niełatwą. Nie mogło być inaczej. Zawsze jest tak, kiedy rzeczywiście w nas jest Jezus.
Co my mamy tego wieczoru zrobić, teraz tu na placu? Ostatni list, który napisał świętej pamięci Jan Paweł II jest listem na wielki czwartek. On jest szczególnie adresowany do księży, ale nie może tylko na nich się zatrzymać. List jest bardzo specyficzny, ponieważ Ojciec Święty proponuje, by swoje życie definiować i określać przeistoczeniem, słowami, które się wypowiada.
Zanim coś dopowiem to przywołam młodego chłopca, który powiedział na spotkaniu z maturzystami w szkole, że on już ma kłopot bo ciągle na tej Mszy św. jest tak samo. Jemu i jego koleżankom i kolegom patrzyłem w oczy i powiedziałem naprawdę szczerze: Dziwne. Ja jestem częściej i nigdy nie jest tak samo. Dziwne. I zaczęliśmy rozmawiać. Dzisiaj chcę przytoczyć trochę tego papieskiego spojrzenia choć nie tylko.
Co to znaczy? Za chwilę, bo to przecież niewiele będzie trwało, będę miał w ręku stojąc przy ołtarzu kawałek chleba i będę powtarzał te same słowa, które Jezus wypowiedział w wieczerniku. Jak to jest, że jak one mogą się stać formułą życia? No na pewno nie wtedy, kiedy zdystansujemy się i staniemy jak w teatrze. Ja, moi bracia tu stojący przy ołtarzu, siostry i bracia, którzy tu razem jesteśmy musielibyśmy te słowa powtórzyć dokładnie: bierz, bierz moje życie - Ty, Panie. Trzeba by je potem powtórzyć naszym siostrom i braciom, ludziom, których kochamy i których spotykamy, tym, którzy są nam życzliwi i tym, którzy nie są. Wtedy jest Eucharystia.
Dlaczego wracamy czasem smutni po niej i nijacy? Bo jest jak spektakl i nie sięga miłości naszego serca i sióstr naszych i braci. Przed wielu laty młody człowiek napisał, że w swoim miasteczku w listopadzie wędrował małą uliczką, ludzie szli z kościoła a on zobaczył, że płotem domku siedzi ktoś. Kiedy podszedł zobaczył półnagą kobietę, wyczuł alkohol, zdjął szybko kurtkę i przykrył ją, ubrał i mówi tak: ludzie się śmiali. Dziwne. Szli z kościoła, a ja przecież nic innego nie zrobiłem tylko co powiedział Jezus. Dziwne.
W minionym roku na Przystanku Woodstock ze wspólnoty tych, którzy są tam przystankiem dla Jezusa - dziwne, piękne: najpierw w ich sercach, by mógł tam być - była pośród wielu młoda dziewczyna, młodsza od was, miała 18 lat i ciągle kogoś przyprowadzała i jeden z księży mi powiedział: - Ja już nie mogę, nie mam kiedy spać po nocach, ciągle ktoś przychodzi. Kiedyś kiedy przyprowadziła do mnie człowieka, po spowiedzi, rozmowie powiedziałem mu: możesz mi nic nie mówić, ale może to się komuś z młodych przyda, dlaczego tu przyszedłeś z nią? - Patrzyłem - mówi - jak żyje, jak się uśmiecha bez alkoholu, bez ćpania, jest szczęśliwa, pomyślałem sobie: co jest? gra coś. Łaziłem dwa dni za nią i wreszcie podszedłem i powiedziałem: Skąd ty to masz w sobie, to szczęście, tę miłość do tych ludzi, skąd ty to masz? Odpowiedziała jak dziecko - powiedział - Jak skąd? Od Jezusa. No i jestem.
Maryja biegnąca do Elżbiety ma w sobie Jezusa. Nie jest w stanie zatrzymać Go dla siebie. Nie jest w stanie uczynić z tego jakiegoś nabożeństwa. To życie. Eucharystia nie jest dla Jezusa nabożeństwem - jest rozdaniem siebie. Co się wtedy dzieje? To wzór wszystkich spotkań. Kiedy spotykają się ludzie pełni Boga zaczyna się śpiewać Magnificat. Jak Go nie mamy, to są przekleństwa, łzy, krzywda, dramaty, niewierności, cała lista, nie muszę wam mówić bo po co, znacie.
Przyjechaliśmy tu by stanąć razem jako wspólnota i Kościół i możemy sobie powiedzieć: ani nie jesteśmy podobni do Maryi, ani do Elżbiety, możemy wymienić i ja i wy ze swego życia całe trudne momenty historii, więc jak to? Zastanawialiście się kiedyś, że ta wspólnota, a właściwie społeczność ostatniej wieczerzy jest bardzo rozbita? Jest to historia społeczności niewielkiej i bardzo połamanej. Za chwilę będzie zdradzony Ten, który jest sercem tej wspólnoty. Już Go sprzedał jeden z dwunastu, reszta ucieknie. Ale jest to też historia powstania na nowo, historia odrodzenia mocą tego samego Jezusa tejże właśnie społeczności, porozbijanej, ze zdradami i ze wszystkim, ze śmiercią.
Trzeba nie chcieć widzieć, żeby nie nabrać nadziei, tak mi się zdaje. Trzeba nie chcieć rozumieć, żeby nie zrozumieć. To nie jest idealne. Tylko ta miłość, którą Jezus podarowuje jest miłością największą i ona jest zdolna wywołać jakąś reakcję nawet u tych co niewiele rozumieją. Jest jedno ale. Zobaczcie, że pod koniec swojego życia Jan Paweł II ciągle pisze o Eucharystii, jeszcze wcześniej jest list na rok Eucharystii, który przeżywamy "Zostań z nami Panie".
Uciekający uczniowie, wszystko się zawaliło. Właśnie ci uciekają. Strach jest fatalnym doradcą. Nie można się bać. To wcale nie jest tak na marginesie tego rozważania. Chcę wam powiedzieć, byście byli Jezusem i mocą Ducha odważni. Strach zawęża spojrzenie, w każdym wymiarze. Robimy wtedy głupstwa. To nie jest postawa mądrości. Zwykle uciekamy, czasem od siebie, od innych, nie wiemy dokąd. Okazuje się, że obok idzie Jezus.
Ojciec Święty tak pięknie napisał: "Kiedy serca są rozgrzane, znaki zaczynają mówić". To dlatego ci dwaj, oni nie wiedzieli, że to jest Jezus, ale mieli coś pięknego: ludzki odruch gościnności, więc Go do środka zaprosili. I okazało się, że wszystko wtedy jest wspaniale.
Moi kochani, my zbyt często życie traktujemy jak zlepek problemów i ciągle je rozwiązujemy męcząc się bez miłosierdzia nad samym sobą i ze sobą, i z innymi. To, które odkrywa nam Jezus, odkrywa je również Maryja - ma znamiona tajemnicy, misterium. I wtedy już nie ma końca fascynacji, ciągle coś przed nami. Wierz mi, to naprawdę jest piękny sposób na życie. To nie jest rozwiązanie kolejnych spraw, a nawet zdanie kolejnego egzaminu, to jest dużo więcej.
Niedawno byłem na rekolekcjach dla małżonków i spotkałem tam małżeństwo niezwykłe: jak dzieci się cieszyli. Zapytałem: ile państwo jesteście po ślubie?. - 34 lata. Czasem nowożeńców nie widzę tak radośnie. I dopowiedzieli mi tylko jedno zdanie: "Ciągle się odkrywamy i nawet nie wyobraża sobie ksiądz biskup co to jest".
Jeżeli nie pójdziemy na tę drogę - bo mądrość nie jest celem, mądrość jest sposobem podróżowania, nie celem podróży i trzeba by żyć mądrze - to po drugiej stronie nie będzie pustki, będzie wiara w byle co. Przeczytałem jadąc dzisiaj do Częstochowy, że w jakimś tam lutowym sondażu 37 procent rodaków Beckhama napisało, że ma większy wpływ na ich życie niż Bóg. Przepraszam, ja jestem kibicem sportowym, ale pomyślałem sobie brzydko: głupi. Żeby tak ryzykować życiem? Nie jest to mądre.
Taki jest człowiek. Jeżeli zostawi Boga wierzy w byle co, musi w coś wierzyć. Jesteśmy tutaj, by odświeżyć w sobie wszystko. Tak pięknie przywołał w swojej homilii pogrzebowej kardynał Ratzinger - obecny papież Benedykt XVI słowa Ojca Świętego: "Wstańcie, chodźmy". Chodźmy, bo budzi nas do wiary. Dzisiaj nas Bóg budzi do wiary: pięknej, młodzieńczej, takiej co nawet głupstwa robi, ale jest zawsze wiarą. Myślę, że po to przyjechaliśmy tu dzisiaj.
Tekst ten jest homilią,
którą w dniu 7 maja 2005 wygłosił
podczas 69. Pielgrzymki akademickiej na Jasną Górę
ks. bp Edward Dajczak
którą w dniu 7 maja 2005 wygłosił
podczas 69. Pielgrzymki akademickiej na Jasną Górę
ks. bp Edward Dajczak
Rozważania i opowiadania: