Żyć uczciwie
Jedyne, co możemy zrobić, to szukać fałszu w naszej najlepszej teorii.
Te nieprzemijające dla mnie słowa wypowiedział przed laty austriacki filozof nauki, profesor londyńskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej, Karl Popper. Nieprzemijające, bo obrazują kruchość i marność sensu istnienia. Moje refleksje nie zamykają się w granicach przebywania w Kościele czy w stanie pozorującym modlitwę, ale dosięgają źródeł wartości, które przed wiekami narzucili nam przywódcy-moraliści, jak Sokrates czy Jezus, którzy jednym zdaniem potrafili zanegować wytworzony przez człowieka, kruchy wbrew pozorom, wewnętrzny świat. Chcieli mówić o słuszności lub niesłuszności postępowania, narzucać prawa chroniące słabych przed silnymi, bo przecież światem powinna rządzić sprawiedliwość, a nie siła. Chciałabym mieć możliwość i śmiałość pozostać tym, kim jestem. Zatopić się w niedoskonałości i zachować w sobie spontaniczność przyrody. Jednak zniewala mnie rutyna, przyzwyczajenie rządzi moją duszą. Ono objęło moją codzienność, z którą wiąże się przebywanie w kościele w niedziele lub ważniejsze święta, zwykle od godziny 9.00 do 9.54, krócej lub dłużej – w zależności od czasu trwania homilii. Nie jest tak, że wszystko zależy ode mnie i nie jest tak, że nic ode mnie nie zależy, mogłabym coś zmienić, naprawić, ale czy chcę?
Wchodzę przez ciężkie drzwi, przeciskam się przez tłum. Co robią zebrani tu ludzie? Staję niedaleko głównego ołtarza, jest duszno. Mam ochotę wyjść, nie, zostanę, przeanalizuję oglądnięty wczoraj film, kiedy skończę, pomyślę, co ważnego mam dziś do zrobienia. Człowiek w białych szatach zdaje się powtarzać zeszłotygodniowy temat. Pewnie część była nieobecna. Nie mam ochoty słuchać kogoś, kto zawsze mówi, że człowiek jest zły, że powinien padać na twarz i prosić o przebaczenie swoich relatywnych grzechów. Kogoś dla kogo liczą się tylko pieniądze – takie mam wrażenie.
Jej, mam jeszcze dużo czasu do końca. Oglądam zebranych. O czym myślą? Dlaczego założyli niecodzienne stroje, takie czyste, eleganckie... Coś się dzieje, jakiś zbiorowy krzyk, boli mnie głowa. Teraz padają na ziemię, chyba muszę zrobić to samo, bo dziwnie patrzą, kiedy stoję ponad ich głowami. Ustami szepczą niepojęte kwestie. Zdają się być niczym małe lwiątka bezmyślnie, przepojeni strachem, podążający za groźnym Królem Lwem. Patrząc w górę, dostrzegam promyk wpadającego przez kolorowe okno światła. Zagubiony rozświetla oblicze nisko pochylonej staruszki. Kobieta przysłania twarz drżącymi rękoma, jakby chciała odrzucić inne propozycje, sposoby na życie. Myśli chyba, że nie ma już sensu, czasu, odwagi...
Niepokój, jakiś dziwny smutek zakwitł w mojej świadomości. Przecież nie mogę wiedzieć, o czym ona myśli – to niedorzeczne. Znów ten krzyk, muzyka, ale jakaś inna, nie ta, której słuchamy na co dzień. Po chwili jej nie słyszę, znów błoga cisza pozwalająca pogrążyć się w zadumie, oddać fantazjom. Ludzie zmieniają początkowe ustawienie. Ruszają ustami, ale tylko dorośli albo dzieci, ale te większe. Obok mnie stanął dobrze zbudowany, siwobrody mężczyzna. Myślę, że też nie bardzo wie, o co w tym wszystkim chodzi. Szeroko rozchylonymi ustami patrzy na złoty, sufitowy napis „Redemptor hominis”. Chciałabym przyciągnąć go spojrzeniem i w myślach przeprowadzić rozmowę. Nie jestem w stanie, gdyż cały czas patrzy w napis. Ci, którzy na początku załapali się na miejsca siedzące, mają okazję poczuć twardość drewna. Ja czuję, że drewniane są moje oczy. Ktoś z wychodzących wspomniał o samobójczej śmierci młodego chłopaka. Powiesił się dwa razy, najpierw dla siebie samego, potem dla swojej legendy. Powód: niedostateczna afirmacja życia.
Myślę, że Bóg, czymkolwiek jest, nie stworzył nas złymi czy bezużytecznymi, nawet w naszej wielkiej niedoskonałości. Pozostawił wolność, która notorycznie ograniczana jest przez kapłanów. Zakorzenił w naszym sercu pewien rodzaj przewrotności, którą ktoś na siłę pragnie wyplewić ostrymi narzędziami. Konflikty nigdy nie zostaną rozwiązane, gdyż dzięki nim człowiek się rozwija. Bardzo szybko zniechęca go rutyna, której pełny wymiar można dostrzec w dzisiejszym, pełnym sprzeczności Kościele.
Wchodzę przez ciężkie drzwi, przeciskam się przez tłum. Co robią zebrani tu ludzie? Staję niedaleko głównego ołtarza, jest duszno. Mam ochotę wyjść, nie, zostanę, przeanalizuję oglądnięty wczoraj film, kiedy skończę, pomyślę, co ważnego mam dziś do zrobienia. Człowiek w białych szatach zdaje się powtarzać zeszłotygodniowy temat. Pewnie część była nieobecna. Nie mam ochoty słuchać kogoś, kto zawsze mówi, że człowiek jest zły, że powinien padać na twarz i prosić o przebaczenie swoich relatywnych grzechów. Kogoś dla kogo liczą się tylko pieniądze – takie mam wrażenie.
Jej, mam jeszcze dużo czasu do końca. Oglądam zebranych. O czym myślą? Dlaczego założyli niecodzienne stroje, takie czyste, eleganckie... Coś się dzieje, jakiś zbiorowy krzyk, boli mnie głowa. Teraz padają na ziemię, chyba muszę zrobić to samo, bo dziwnie patrzą, kiedy stoję ponad ich głowami. Ustami szepczą niepojęte kwestie. Zdają się być niczym małe lwiątka bezmyślnie, przepojeni strachem, podążający za groźnym Królem Lwem. Patrząc w górę, dostrzegam promyk wpadającego przez kolorowe okno światła. Zagubiony rozświetla oblicze nisko pochylonej staruszki. Kobieta przysłania twarz drżącymi rękoma, jakby chciała odrzucić inne propozycje, sposoby na życie. Myśli chyba, że nie ma już sensu, czasu, odwagi...
Niepokój, jakiś dziwny smutek zakwitł w mojej świadomości. Przecież nie mogę wiedzieć, o czym ona myśli – to niedorzeczne. Znów ten krzyk, muzyka, ale jakaś inna, nie ta, której słuchamy na co dzień. Po chwili jej nie słyszę, znów błoga cisza pozwalająca pogrążyć się w zadumie, oddać fantazjom. Ludzie zmieniają początkowe ustawienie. Ruszają ustami, ale tylko dorośli albo dzieci, ale te większe. Obok mnie stanął dobrze zbudowany, siwobrody mężczyzna. Myślę, że też nie bardzo wie, o co w tym wszystkim chodzi. Szeroko rozchylonymi ustami patrzy na złoty, sufitowy napis „Redemptor hominis”. Chciałabym przyciągnąć go spojrzeniem i w myślach przeprowadzić rozmowę. Nie jestem w stanie, gdyż cały czas patrzy w napis. Ci, którzy na początku załapali się na miejsca siedzące, mają okazję poczuć twardość drewna. Ja czuję, że drewniane są moje oczy. Ktoś z wychodzących wspomniał o samobójczej śmierci młodego chłopaka. Powiesił się dwa razy, najpierw dla siebie samego, potem dla swojej legendy. Powód: niedostateczna afirmacja życia.
Myślę, że Bóg, czymkolwiek jest, nie stworzył nas złymi czy bezużytecznymi, nawet w naszej wielkiej niedoskonałości. Pozostawił wolność, która notorycznie ograniczana jest przez kapłanów. Zakorzenił w naszym sercu pewien rodzaj przewrotności, którą ktoś na siłę pragnie wyplewić ostrymi narzędziami. Konflikty nigdy nie zostaną rozwiązane, gdyż dzięki nim człowiek się rozwija. Bardzo szybko zniechęca go rutyna, której pełny wymiar można dostrzec w dzisiejszym, pełnym sprzeczności Kościele.
Magdalena
Czytelnia: