Nie potrafi, a i tak jest kochany!

Pośród przeróżnych niebezpieczeństw życia duchowego, jakie na nas czyhają wydaje mi się, że jednym z najgroźniejszych, a przynajmniej jednym z najbardziej rozpowszechnionych, jest pokusa porównywania… W ostatnim czasie, mając piękną okazję spędzenia kilkunastu dni wakacji z młodzieżą, zauważyłem, jak często ta pokusa wkrada się w ich relacje i że niektórzy (niestety) są prawdziwymi mistrzami, jeśli chodzi o operowanie zręczną sztuką porównania…

Porównywanie się z innymi może przebiegać na różnych płaszczyznach – materialnej, psychologicznej, duchowej… Ta ostatnia płaszczyzna jest w moim przekonaniu najgroźniejsza, bo dotyka najbardziej czułej cząstki nas samych. Drugą sprawą „techniczną”, jaką warto zauważyć, rozmawiając o porównywaniu, jest sprawa celu i konsekwencji, jakie niesie ze sobą ta pokusa. Bo oto możemy używać porównywania, by dowartościować siebie samych – jestem lepszy od…, mam przecież więcej od…, potrafię o wiele więcej niż…, z tylu ludzi tylko ja…, itd. Prosta stąd już droga do pychy, wynoszenia się nad innymi i samouwielbienia. Z drugiej strony porównywanie może prowadzić do wniosków zgoła przeciwnych – wszyscy to mają, tylko nie ja…, jestem gorszy nawet od…, nic mi się nie udaje i nic nie potrafię, a inni…, itd. Stąd prosta droga do uznania się za zupełnie bezwartościowego, niepotrzebnego, w konsekwencji: niekochanego i niezasługującego na miłość.

Czy pamiętasz, jak Jezus „rozprawia się” z pokusą porównywania? Uczniowie zaczynają zastanawiać się nad tym, kto z nich jest największy. (Łk 9, 46) W Ewangelii wg św. Marka czytamy jeszcze wyraźniej, że nie tylko się zastanawiali, ale nawet sprzeczali się ze sobą w tej sprawie. (Mk 9, 34) Jezus stawia przed nimi dziecko… „Kto bowiem wśród was wszystkich jest najmniejszy, ten jest wielki” (Łk 9, 48) „Jeśli ktoś chce być pierwszy, niech będzie ostatni ze wszystkich i sługą wszystkich!” (Mk 9, 35) Jezus przewraca całe ich myślenie, ukazując jednocześnie Boże spojrzenie na każdego człowieka. W oczach Bożych każdy jest ukochanym dzieckiem: bogaty i biedny, wysoki i niski, ślepy i widzący, ten, któremu w życiu się wiedzie i ten, któremu świat się posypał… Każdy jest kochany, bo jest dzieckiem…

Z drugiej strony warto również zauważyć swoją wartość i niepowtarzalność i dziękować za nią Panu. Dziękować za to, że stworzył nas tak różnymi w znaczeniu talentów, zdolności, jakie otrzymaliśmy. Równi, co do miłości, a różni, co do życiowego „startu” i zadań. Równi, co do celu wędrówki, a różni, co do drogi, jaką przychodzi nam pokonywać każdego dnia… Przypomina mi się tutaj przypowieść Jezusa o talentach, a zwłaszcza jej początek: „Będzie też podobnie, jak z człowiekiem, który wybierał się w podróż. Zawołał swoje sługi i powierzył im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, a trzeciemu jeden; każdemu według jego zdolności.” (Mt 25, 14-15) Człowiek rozdzielający pomiędzy sługi swój majątek symbolizuje Boga, który rozdziela dary, charyzmaty, zadania i misje wszystkim ludziom „według ich zdolności”. Czasem przy czytaniu tej przypowieści może pojawić się pytanie: ile właściwie ja sam otrzymałem talentów?! Czy jestem sługą pierwszym, drugim, czy tym trzecim? Ważniejsze jednak wydaje się zapytać siebie nie ile, ale jak je wykorzystuję, jak je rozwijam? Bo kiedy Pan znów przybędzie „rozliczy się ze swymi sługami”. (por. Mt 25, 19)

Pokusa porównywania się z innymi zabiera niepotrzebnie czas, który możemy wykorzystać nie na roztrząsanie w którym miejscu w szeregu jesteśmy, ale jak to miejsce najlepiej wykorzystać… Przed pokusą porównywania najlepiej chyba chroni modlitwa dziękczynna! Modlitwa, w której szczerze dziękuję Panu za wszystkie dary i talenty, jakimi mnie obdarował, ale jeszcze bardziej dziękuję za moje życiowe nieudolności, porażki i beztalencie… Czy można tak się modlić?!

Ja sam nie umiem jeździć na nartach i łyżwach i chwała Panu za to! Nie mam głowy do interesów i matematyki i chwała Panu za to! Nie potrafię też grac w piłkę nożną i zawsze drużyna w której gram przegrywa i chwała Panu! Wielu jeszcze innych rzeczy nie potrafię i w wielu jestem słaby, ale to czego nie potrafię oddaję Jezusowi i mówię: Chwała Ci, Jezu, za to, czego nie potrafię i za to co mi nie wychodzi… bo może gdyby to mi wychodziło, byłbym kiepski w wielu innych rzeczach…

Takim stworzył mnie Bóg – wraz z moimi ograniczeniami i pewnym moim beztalenciem… I za to też powinienem go chwalić i Mu dziękować. Bóg mnie stworzył, by mnie kochać… Nie powiedział kiedyś: „Stwórzmy go, bo mi się przyda do tego, czy tamtego.” On stworzył mnie bezinteresownie i chce bardzo, bym to wiedział i w to wierzył. Dlatego właśnie nie jestem robotem do zadań specjalnych – nie posiadam wszystkich zdolności, nie znam wszystkich języków świata. Jestem słaby i wielu rzeczy nie umiem, ale to, co umiem staram się pomnażać i wykorzystywać na chwałę Pana.

Możesz myśleć więc, że w swoim życiu już naprawdę do niczego się nie nadajesz… Ale wtedy przypomnij sobie, że z pewnością nadajesz się do jednego – do bycia kochanym. Bóg, który Cię stworzył, jako ukochanego, jedynego syna i najukochańszą, jedyną córkę chce Ciebie kochać – pozwól Mu na to! Może rzeczywiście nie masz takich zdolności, talentów, jak inni… Może rzeczywiście jesteś życiową fajtłapą i masz dwie lewe ręce… Może ludzie się z Ciebie śmieją i mówią, że nic dobrego z Ciebie nie będzie… Bóg i tak Cię kocha, bo jesteś JEGO dzieckiem! I tak to już pozostanie – nawet jak będziesz miał 80 lat – On zawsze będzie na Ciebie patrzał jak na małe dziecko i tak samo będzie Cię kochał… A kiedy przyjdzie na to czas, On sam wykorzysta nawet Twoje beztalencie i zamieni je w wielkie dobro!

Adam Piekarzewski sdb
Czytelnia: