Lectio divina – świadomość jedności z Bogiem
W lectio divina staramy się dotrzeć do Boga przy pomocy naszych zdolności rozumowych, poprzez wyobraźnię i uczucia, by wzbudzić w sobie wiarę i miłość. Cztery stopnie lectio: czytanie (łac. lectio), rozmyślanie (łac. meditatio), modlitwa (łac. oratio), kontemplacja (łac. contemplatio) mogą następować po sobie w podanej kolejności lub można skupić się na jednym z nich. Pierwsze trzy są czynne, rozumowe, wypływają z własnej inicjatywy, czwarty stopień jest bierny – to receptywna praca intellectus człowieka, jego zdolności pojmowania. W pierwszych trzech krokach zwracamy się do „Chrystusa-dla-nas” – naszego Odkupiciela i Zbawiciela przywołującego nas ku sobie. Czwarty etap przestawia tryby i odnosi modlących się do „Chrystusa-w-nas”. Chrystus uobecnia się nas poprzez przemianę naszego istnienia w Nim. Tak więc w trzech pierwszych aktach bierzemy jakby Chrystusa w posiadanie, po to, aby coraz bardziej się do Niego dostosować. Ta przemiana rozpoczyna się w chrzcie i jest kontynuowana dzięki praktykowaniu chrześcijańskiego życia, szczególnie modlitewnego. Kiedy ta transformacja się zakończy i staniemy się Jego obrazem, doświadczamy jedności z Chrystusem i uczestnictwa z Ojcem i Duchem Świętym w życiu Trójcy Świętej. W tym samym momencie jesteśmy w kontakcie z samymi sobą i z Chrystusem, ponieważ Chrystus i nasze prawdziwe „ja” wzajemnie się przenikają w mistycznej unii.
Lectio divina winno zakończyć się świadomością jedności z Bogiem. Cały ten proces odsłania i objawia Boga – kończymy go, milcząc jak Maria z Betanii siedząca u stóp Jezusa. Niestety w praktyce wielokrotnie ten etap jest skracany do minimum i cały czas zostaje poświęcony na modlitwę czynną. Część kontemplacyjna traktowana jest po macoszemu. Dynamiczna modlitwa jest godna polecenia, ale nie należy jej przedłużać kosztem najlepszej cząstki (por. Łk 10,42). Chwile cichego odpocznienia w Bogu są zapowiedzią jeszcze większych rzeczy, które mają nadejść. Pragnienie zabezpieczenia tych chwil było powodem poszukiwań bardziej bezpośrednich form modlitwy kontemplacyjnej. Te poszukiwania rozpoczęte przez trapistów w Spencer w Massachusets w 1970 roku doprowadziły do odkrycia modlitwy prowadzącej do środka, wkrótce potem John Main rozwinął pokrewną jej Medytację Chrześcijańską.
Lectio divina było bazą dla powstania modlitwy prowadzącej do środka, podobnie dla Medytacji Chrześcijańskiej. To punkt harmonizujący te dwie formy kontemplatywnej modlitwy. Obie wzajemnie się dopełniają i oświecają, pozostając oddzielnymi sposobami praktykowania. Lectio miało swój okres świetności w średniowieczu i dobrze służyło mnichom i mniszkom, zapełniając czas między poszczególnymi modlitwami oficjum i innymi zajęciami. Zadaniem lectio było karmienie rozumu i wyobraźni świętymi myślami i pragnieniami. W XVI i XVII wieku zmiany, jakie zaszły w kulturze, sprawiły, że nastąpił zwrot ku nowym metodom modlitwy myślnej, by przeciwdziałać powolnemu zalewowi rozproszeń, jakich źródłem były środowiska rozwijających się coraz dynamiczniej w Europie miast. Nowe metody medytacji miały bardziej wyraźną strukturę, bardziej szczegółowo opisaną i w o wiele większym stopniu angażowały wyobraźnię niż lekka i elastyczna lectio divina. Metody te stanowiły standard zarówno w zgromadzeniach zakonnych, jak dla tych, którzy z zaangażowaniem poszukiwali Boga od epoki nowożytnej do dziś.
Lectio divina uległo rozbiciu i jego cztery, powiązane ze sobą stopnie zostały rozdzielone i stały się fazami życia modlitewy. Czytanie stało się lekturą duchową, już niekoniecznie formą modlitwy, której praktykowanie generalnie uważane jest za mniej zbawienne niż modlitwa myślna, której pierwszym stopniem była medytacja dyskursywna. Stała się ona warunkiem sine qua non poważnego życia religijnego. Potem następował etap modlitwy afektywnej (oratio w lectio divina), aż wreszcie dochodziło się do postawy kontemplacyjnej takiej jak modlitwa prostoty, która była jednym długim aktem Bożej miłości, czy też modlitwa zawierzenia, która była cichą uważnością poza słowami, czy też nawet kontemplacji czynnej, w której poczucie obecności Boga było widziane jako owoc uprzednich wysiłków modlitewnych. Kontemplacja wlana pozostawała darem nadzwyczajnym i nie była czymś, co by wyznaczało drogę każdego, kto się modli.
Zalecano, aby praktukujący modlitwę pozostawali przy formie modlitwy odpowiadającej ich etapowi rozwoju duchowego, i mieli nie aspirować wyżej. Medytacja dyskursywna stanowiła bazę. Modlitwa afektywna była zaawansowaną formą medytacji, polegającą na podążaniu za uczuciami a nie dyskursie intelektualnym. Trzecim stopniem była zwykła, czy też czynna kontemplacja. W atmosferze odwrotu od mistycyzmu, która charakteryzowała ostatnie czasy, włączając w to pierwszą połowę XX w., kontemplację wlaną uznawano za zjawisko niezmiernie rzadkie, specjalny dar, którego nie należało się spodziewać. Jezuita Louis Hertling, profesor teologii ascetycznej w Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, wyraził opinię, że nawet w wielkiej wspólnocie może tylko jedna osoba zdolna byłaby do dostąpienia takiej łaski. Teologowie spierali się o jej istotę i związek ze świętością. Dla jednych był to naturalny owoc zwykłego życia modlitewnego przenikniętego miłującą wiarą i uwieńczenie rozwoju duchowego. Dla innych kontemplacja wlana była nadzwyczajnym doświadczeniem Bożej obecności, nadzwyczajnym darem, ale niekoniecznym do osiągnięcia świętości. Zagadnienie to było przedmiotem gorących debat przez całe stulecia.
Powszechna jest jednak zgoda co do tego, że każda forma kontemplacji zawiera odczucie głębokiej miłości Boga. Jest to zupełnie inne przeżycie od paramistycznych zjawisk jak stygmaty, wizje, bilokacje i tym podobne. Dzisiaj autorzy mniej zajmują się różnicami między rodzajami modlitwy myślnej i ich klasyfikacją. W przeszłości bardzo kładziono nacisk na kontynuację praktyki modlitwy myślnej tak długo, aż modlitwa ta staje się niemożliwa do kontynuowania. Podkreślał to zdecydowanie św. Jan od Krzyża. Nie należało arbitralnie dokonywać wyboru modlitwy kontemplacyjnej, nawet tej tzw. wypracowanej, zanim słynne trzy znaki nie uprawomocniły takiej zmiany. Są to: niemożność skupienia się na medytacji dyskursywnej, niechęć do wszystkich szczegółowych i przynoszących odczucia form modlitwy a ponadto palące pożądanie Boga.
Dzisiaj takie podejście do modlitwy jest mniej popularne. W każdym razie Medytacja Chrześcijańska nie stoi w sprzeczności to tej tradycyjnej nauki, gdyż zaleca aktywność polegającą na powtarzaniu mantry. Otwarcie na wlaną kontemplację, bierność wobec Bożej łaski wymaga codziennego zaangażowania się w praktykę. Medytacja Chrześcijańska przekazuje to samo nauczanie, co św. Jan od Krzyża: nie należy oczekiwać ciszy a jedynie ograniczyć się do powtarzania formuły modlitewnej tak długo, „aż powtarzanie stanie się niemożliwe”. Pierwsze trzy stopnie lectio divina są skumulowane w powtarzaniu mantry, które, jako najprostsza forma kontemplacji czynnej, uzdalnia modlącego do otrzymania łaski wlanej. Pustka pojedynczego słowa prowadzi do pełni Boskiej obecności, gdyż Królestwo Boże należy do ubogich w duchu (por. Mt 5,3).
W ostatnich czasach lectio divina przeżywa swoisty renesans jako zalecana metoda medytacji dyskursywnej. Powraca powszechnie, nie tylko w kręgach benedyktyńskich, gdzie prawdopodobnie zawsze kwitła. Częściowo jest to rezultat powrotu katolików do Pisma św. jako podstawowego tekstu w praktykach religijnych i teologii, co zgodne jest z zaleceniami II Soboru Watykańskiego, a częściowo fakt, że metoda ta obiecuje i przynosi doświadczenie kontemplacji. Biblia odzyskała swe pierwsze miejsce wśród książek służących modlitwie i katolicy na nowo szukają w niej dróg doświadczenia Boga
Lectio divina winno zakończyć się świadomością jedności z Bogiem. Cały ten proces odsłania i objawia Boga – kończymy go, milcząc jak Maria z Betanii siedząca u stóp Jezusa. Niestety w praktyce wielokrotnie ten etap jest skracany do minimum i cały czas zostaje poświęcony na modlitwę czynną. Część kontemplacyjna traktowana jest po macoszemu. Dynamiczna modlitwa jest godna polecenia, ale nie należy jej przedłużać kosztem najlepszej cząstki (por. Łk 10,42). Chwile cichego odpocznienia w Bogu są zapowiedzią jeszcze większych rzeczy, które mają nadejść. Pragnienie zabezpieczenia tych chwil było powodem poszukiwań bardziej bezpośrednich form modlitwy kontemplacyjnej. Te poszukiwania rozpoczęte przez trapistów w Spencer w Massachusets w 1970 roku doprowadziły do odkrycia modlitwy prowadzącej do środka, wkrótce potem John Main rozwinął pokrewną jej Medytację Chrześcijańską.
Lectio divina było bazą dla powstania modlitwy prowadzącej do środka, podobnie dla Medytacji Chrześcijańskiej. To punkt harmonizujący te dwie formy kontemplatywnej modlitwy. Obie wzajemnie się dopełniają i oświecają, pozostając oddzielnymi sposobami praktykowania. Lectio miało swój okres świetności w średniowieczu i dobrze służyło mnichom i mniszkom, zapełniając czas między poszczególnymi modlitwami oficjum i innymi zajęciami. Zadaniem lectio było karmienie rozumu i wyobraźni świętymi myślami i pragnieniami. W XVI i XVII wieku zmiany, jakie zaszły w kulturze, sprawiły, że nastąpił zwrot ku nowym metodom modlitwy myślnej, by przeciwdziałać powolnemu zalewowi rozproszeń, jakich źródłem były środowiska rozwijających się coraz dynamiczniej w Europie miast. Nowe metody medytacji miały bardziej wyraźną strukturę, bardziej szczegółowo opisaną i w o wiele większym stopniu angażowały wyobraźnię niż lekka i elastyczna lectio divina. Metody te stanowiły standard zarówno w zgromadzeniach zakonnych, jak dla tych, którzy z zaangażowaniem poszukiwali Boga od epoki nowożytnej do dziś.
Lectio divina uległo rozbiciu i jego cztery, powiązane ze sobą stopnie zostały rozdzielone i stały się fazami życia modlitewy. Czytanie stało się lekturą duchową, już niekoniecznie formą modlitwy, której praktykowanie generalnie uważane jest za mniej zbawienne niż modlitwa myślna, której pierwszym stopniem była medytacja dyskursywna. Stała się ona warunkiem sine qua non poważnego życia religijnego. Potem następował etap modlitwy afektywnej (oratio w lectio divina), aż wreszcie dochodziło się do postawy kontemplacyjnej takiej jak modlitwa prostoty, która była jednym długim aktem Bożej miłości, czy też modlitwa zawierzenia, która była cichą uważnością poza słowami, czy też nawet kontemplacji czynnej, w której poczucie obecności Boga było widziane jako owoc uprzednich wysiłków modlitewnych. Kontemplacja wlana pozostawała darem nadzwyczajnym i nie była czymś, co by wyznaczało drogę każdego, kto się modli.
Zalecano, aby praktukujący modlitwę pozostawali przy formie modlitwy odpowiadającej ich etapowi rozwoju duchowego, i mieli nie aspirować wyżej. Medytacja dyskursywna stanowiła bazę. Modlitwa afektywna była zaawansowaną formą medytacji, polegającą na podążaniu za uczuciami a nie dyskursie intelektualnym. Trzecim stopniem była zwykła, czy też czynna kontemplacja. W atmosferze odwrotu od mistycyzmu, która charakteryzowała ostatnie czasy, włączając w to pierwszą połowę XX w., kontemplację wlaną uznawano za zjawisko niezmiernie rzadkie, specjalny dar, którego nie należało się spodziewać. Jezuita Louis Hertling, profesor teologii ascetycznej w Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, wyraził opinię, że nawet w wielkiej wspólnocie może tylko jedna osoba zdolna byłaby do dostąpienia takiej łaski. Teologowie spierali się o jej istotę i związek ze świętością. Dla jednych był to naturalny owoc zwykłego życia modlitewnego przenikniętego miłującą wiarą i uwieńczenie rozwoju duchowego. Dla innych kontemplacja wlana była nadzwyczajnym doświadczeniem Bożej obecności, nadzwyczajnym darem, ale niekoniecznym do osiągnięcia świętości. Zagadnienie to było przedmiotem gorących debat przez całe stulecia.
Powszechna jest jednak zgoda co do tego, że każda forma kontemplacji zawiera odczucie głębokiej miłości Boga. Jest to zupełnie inne przeżycie od paramistycznych zjawisk jak stygmaty, wizje, bilokacje i tym podobne. Dzisiaj autorzy mniej zajmują się różnicami między rodzajami modlitwy myślnej i ich klasyfikacją. W przeszłości bardzo kładziono nacisk na kontynuację praktyki modlitwy myślnej tak długo, aż modlitwa ta staje się niemożliwa do kontynuowania. Podkreślał to zdecydowanie św. Jan od Krzyża. Nie należało arbitralnie dokonywać wyboru modlitwy kontemplacyjnej, nawet tej tzw. wypracowanej, zanim słynne trzy znaki nie uprawomocniły takiej zmiany. Są to: niemożność skupienia się na medytacji dyskursywnej, niechęć do wszystkich szczegółowych i przynoszących odczucia form modlitwy a ponadto palące pożądanie Boga.
Dzisiaj takie podejście do modlitwy jest mniej popularne. W każdym razie Medytacja Chrześcijańska nie stoi w sprzeczności to tej tradycyjnej nauki, gdyż zaleca aktywność polegającą na powtarzaniu mantry. Otwarcie na wlaną kontemplację, bierność wobec Bożej łaski wymaga codziennego zaangażowania się w praktykę. Medytacja Chrześcijańska przekazuje to samo nauczanie, co św. Jan od Krzyża: nie należy oczekiwać ciszy a jedynie ograniczyć się do powtarzania formuły modlitewnej tak długo, „aż powtarzanie stanie się niemożliwe”. Pierwsze trzy stopnie lectio divina są skumulowane w powtarzaniu mantry, które, jako najprostsza forma kontemplacji czynnej, uzdalnia modlącego do otrzymania łaski wlanej. Pustka pojedynczego słowa prowadzi do pełni Boskiej obecności, gdyż Królestwo Boże należy do ubogich w duchu (por. Mt 5,3).
W ostatnich czasach lectio divina przeżywa swoisty renesans jako zalecana metoda medytacji dyskursywnej. Powraca powszechnie, nie tylko w kręgach benedyktyńskich, gdzie prawdopodobnie zawsze kwitła. Częściowo jest to rezultat powrotu katolików do Pisma św. jako podstawowego tekstu w praktykach religijnych i teologii, co zgodne jest z zaleceniami II Soboru Watykańskiego, a częściowo fakt, że metoda ta obiecuje i przynosi doświadczenie kontemplacji. Biblia odzyskała swe pierwsze miejsce wśród książek służących modlitwie i katolicy na nowo szukają w niej dróg doświadczenia Boga
Czytelnia: