Wyzwanie na miarę nieba

Pewnie wielu podpisałoby się pod taką oto definicją szczęścia: być zdrowym i nie chorować, mieć dobrze płatną pracę, mądre dzieci, kochanego męża czy żonę, zabezpieczony byt materialny. Wiemy jednak, że zazwyczaj te elementy nie występują razem
     A jak szczęście rozumiał Jezus? Mówił o nim w Kazaniu na Górze (zob. Mt 5, 1-12), kiedy wypowiedział osiem błogosławieństw. Widać, że szczęście świeckie i to, o którym nauczał Jezus, to dwa różne, bardzo odległe od siebie pojęcia. Pierwsze oparte jest na dobrach materialnych. Dotyczy tylko świata doczesnego. Chodzi w nim o usunięcie wszystkiego, co psuje dobre samopoczucie i burzy wygodne życie. Propozycja Jezusa jest inna. Jego recepta na szczęście rozsadza taki sposób myślenia. Jest rewolucyjna, bo każe zapomnieć o sobie, przyjąć to, co przychodzi jako dar Boży.

Przyjąć Boży plan
     Jezus mówi o szczęściu do tych, których nazywa swoimi uczniami. Żeby uczeń mógł zrozumieć i przyjąć program Nauczyciela, musi być między nimi głęboka więź. Nie idzie się przecież za kimś, kogo się nie zna, komu się nie ufa. Przecież nie chodzi tu o rzecz błahą. Sprawa dotyczy projektu całego życia. Jezus tym, którzy zaczną realizować Boży plan, nie obiecuje drogi usłanej różami. Jego koncepcja szczęścia oparta jest na wartościach duchowych. Największym dobrem dla tych, którzy chcą iść za Nim, jest On sam. Żeby więc wejść na drogę Chrystusowych błogosławieństw, trzeba oddać Jezusowi bez zastrzeżeń całe swoje życie. Kiedy Mu ufam, wtedy jak dziecko wierzę, że Jego plan przyniesie mi prawdziwe szczęście. Wiem, że On przygotowuje dla mnie – zgodnie ze swoimi słowami – wielką, cudowną, nieprzemijającą nagrodę w niebie.

Być uczniem
     Program Jezusa nie jest łatwy, bo trzeba w swojej głowie wiele „przemeblować”, przewartościować, a potem żyć tym, co służy sprawie najważniejszej, czyli zbawieniu. Wtedy wszystko, co nas spotyka – niedostatek, nawet ubóstwo, cierpienie, niezrozumienie, prześladowanie, samotność – może stać się drogą, na której połączymy się z Bogiem, może służyć mnie i moim bliźnim. To, co przychodzi z zewnątrz, jest próbą, sprawdzianem i okazją, by iść za Jezusem, przyjmować wszystko tak, jak On przyjmował.
     Błogosławieństwa mówią, co to znaczy być uczniem Jezusa – to w pierwszym rzędzie naśladować Go; oddać swoje życie na służbę Bogu i bliźnim. W Jezusie niejako uwidaczniają się wszystkie błogosławieństwa. On jest w swoim postępowaniu prawdziwie ubogi, czysty, miłosierny, czyniący pokój, cierpiący dla sprawiedliwości. Przyjął wszystko, co Go spotkało, w uległości Ojcu. W ten sposób stał się błogosławiony i zaprasza do wspólnoty ze sobą. Zaprasza, abyśmy wkroczyli na Jego drogę. Zapewnia, że jest na niej razem z nami i że wspiera nas. Odpowiedzią na Jego zaproszenie jest wyruszenie z ufnością razem z Nim w drogę, każdego dnia. Warto zaufać Temu, który nigdy nie zawodzi!

Naśladować Chrystusa
     Franciszkanie Odnowy pracują w Nowym Jorku, w dzielnicy Bronx. Pomagają narkomankom, prostytutkom, rozbitym rodzinom, osobom chorym psychicznie. W ten sposób pragną naśladować Chrystusa. Ich orężem jest wiara, modlitwa i ubóstwo. Otworzyli schronisko dla ubogich. Opowiadają o pewnej kobiecie, sprzątaczce. W ciągu pięciu dni umarła jej matka, spalił się jej dom, jej siostra zginęła w wypadku samochodowym, a ona wciąż ufała Panu Bogu. Jeden z braci zakonnych katechizuje przestępców w więzieniu. Inny, muzyk, komponuje piosenki, aby dzięki dochodom ze sprzedaży płyt finansować pogrzeby biedaków. Brat Michael odwiedza dom dla chorych na AIDS w fazie terminalnej; nie przyjął ich szpital, zostali odrzuceni nawet przez najbliższych. Pewnego dnia podniósł leżącego na ziemi mężczyznę, przypominającego szkielet pokryty ranami. Położył go do łóżka, zajął się nim.
     Kiedyś bł. Matka Teresa z Kalkuty powiedziała zakonnikom: „Nie pozwólcie, by ktokolwiek, kto do was przyjdzie, nie odszedł szczęśliwszy”. Bracia mieli odwagę przyjąć narkomana, który po odbyciu kary więzienia i po odtruciu swoje pierwsze kroki skierował do nich i prosił, by go nie zostawili samego, gdyż bał się, że znowu upadnie. Dzięki nim wytrwał, nawrócił się.
     Pewnego wieczoru jeden z zakonników tak się modlił: „Panie, dziękuję Ci za łaskę, że mogę Ci służyć i Ciebie dotykać w Twoich ubogich, nieprzyjemnych, tych, którzy śmierdzą. Bez nich byłbym wydany na pastwę samego siebie i swojego egoizmu. Dziękuję za tych ubogich, którzy otworzą mi bramy nieba”.

Ks. Wojciech Przybylski