O Kościele
pić ustami mszę
chować się do konfesjonału
któremu stale odrastają uszy
w którym Matka Najświętsza miała złota koronę
i bose nogi
w którym obraz świętej Tereski służył latem za plażę
dla much
drewniały święty Antoni oblazł z habitu
ciemny i czysty
Kościele w którym zieleniała miedz
Zasłaniało sumienie listkiem brzozowym
Kolor nieba wyleniał jak szelest
smutny jakby jaskółki umiały tylko chodzić
Kościele z posadzką od pacierzy wytartą i krzywą
gdzie skrzypiały obcasy
pluskało korytko wody święconej
szczekał zegar jak emerytowany ludożerca
z amboną tak prostą że nie sposób było zakryć
na niej żadnym kazaniem swej własnej twarzy
Kościele przed którym klękał las
krzyżodzioby otwierały szyszki
łaskotał zajęczy szczaw
cieszyło babie lato jak grzech za lekki
fikały żaby a każda żaba ma zawsze czkawkę
jesienią czerniały coraz mocniej szpaki
zimą sikory sypiały na mrozie
parafianki rozbierały się ze śniegu
gdzie zamykałem Jezusa w tabernakulum
zawsze z cząstką czyjegoś płaczu
gdzie modliłem się żeby nigdy nie być ważnym