Kazanie na Pasterce
W tym roku mnie przypadło w udziale wygłoszenie kazania na Pasterce. I muszę przyznać, że wśród tego przedświątecznego zabiegania, spowiedzi, przygotowywania gazety parafialnej, niewiele było czasu aby nad nim się zastanowić. Dlatego też z pewnymi objawami paniki i przerażenia uświadomiłem sobie wczoraj wieczorem, że jeszcze nic nie przygotowałem. Poszukałem więc mądrej księgi o Bożym Narodzeniu, wziąłem kartkę papieru, długopis i zasiadłem w fotelu.
Wtem... - zobaczyłem postać łudząco podobną do Chrystusa z mojego obrazka prymicyjnego. Byłem przestraszony. Zdobyłem się jednak na odwagę i powiedziałem: „Panie Jezu, Ty wiesz, że jutro mam powiedzieć kazanie. Wiesz, że na Pasterkę przyjdzie mnóstwo ludzi. Podczas tej najpiękniejszej nocy w roku będą oczekiwali czegoś niezwykłego, wyjątkowego, czegoś co ich zachwyci, zafascynuje, porwie swoim pięknem i otworzy serca na Boga. Jakich słów mam użyć, co powiedzieć aby wyszli z kościoła lepsi, radośniejsi, bardziej kochający Ciebie i swoich braci?" On - pomyślał przez chwilę, a potem Jego twarz rozjaśnił uśmiech. „Wiem o czym powinieneś mówić" - usłyszałem.
Serce zaczęło mi bić szybciej, a przez głowę przelatywały, ze wstydem przyznaję, niezbyt skromne myśli. Sam Pan Jezus powie mi co mam mówić. Toż to będzie rewelacja! Wszyscy będą słuchać z zapartym tchem. Nikt nie zaśnie, nie będzie nerwowo spoglądał na zegarek, nie pomyśli o czymś innym. Być może napiszą o tym w gazetach. A już na pewno pokolenia kleryków w seminariach będą, na przykładzie tego kazania, uczyć się jak i co należy mówić ludziom. Cały zamieniłem się w słuch aby nie uronić ani jednego słowa.
„Powiedz im - usłyszałem - że ich kocham miłością nieskończoną, miłością tak wielką, że nawet się nie wahałem przyjść na ziemię. Dla każdego z nich. Ja - Bóg, Wszechmogący, Stwórca nieba i ziemi. Pan całego wszechświata - stałem się Człowiekiem, stałem się ich Bratem. Przyszedłem na świat jako małe bezbronne dziecko, aby nikt, nawet ci najsłabsi, nie bali się do Mnie przyjść.
Przyszedłem na świat w ubogiej stajni, aby nikt, nawet ci najbiedniejsi, opuszczeni i bezdomni nie czuli się onieśmieleni blaskiem i przepychem. Przyszedłem na świat obierając sobie za Matkę ubogą dziewczynę z Nazaretu i zwykłego cieślę za Opiekuna, aby nikt, nawet ci prości i niewykształceni nie byli zażenowani i skrępowani zwracając się do mnie. Powiedz im, że stałem się człowiekiem, aby wszystko co ludzkie mogło okazać się święte: ich praca i zmęczenie, ich ludzka miłość, samotność, cierpienie..."
Kiedy słuchałem Jego słów, mój początkowy entuzjazm powoli opadał, a w jego miejsce zaczęło wkradać się rozczarowanie. Gdy skończył zapadło milczenie, a On patrzył na mnie wyczekująco. Wreszcie, nie śmiać spojrzeć Mu w oczy powiedziałem: „Panie Jezu, przecież oni to wszystko już wiedzą. Tyle razy już o tym słyszeli - na katechezach, kazaniach. Takimi słowami już się dzisiaj nikogo nie zachwyci, ani nie porwie za sobą. Takie słowa nie wzbudzą już dzisiaj w nikim radości. Tu trzeba czegoś więcej."
On uśmiechnął się tak jakoś smutno i rozłożywszy bezradnie ręce powiedział: „Ale Ja nic więcej nie zrobiłem. Niczego więcej im nie dałem - tylko samego siebie."
Wtedy właśnie... Wtedy się obudziłem. Paliły się wszystkie światła, zegar pokazywał, że zbliża się dwunasta, a mądra książka leżała obok fotela. W pokoju oczywiście nie było nikogo. Lecz ja wciąż widziałem te ręce rozłożone bezradnie, a w uszach dźwięczały ostatnie słowa: „Ale Ja nic więcej nie zrobiłem. Niczego więcej im nie dałem - tylko samego siebie."
I wtedy zrozumiałem, że nawet najwspanialsze kazanie niewiele zmieni, jeśli ta prawda nas nie zachwyca i nie daje radości. Na nic się nie zda porażająca elokwencja ani wyszukana retoryka jeśli wśród tych wszystkich bożonarodzeniowych świecidełek, figurek, prezentów i suto zastawionych stołów, nie odkryjemy Tego, który przychodzi aby dać nam samego siebie.
Zegar na wieży kościelnej wybił północ, książka pozostała na podłodze, a ja położyłem się spać. Dlatego właśnie moi drodzy, zamiast wygłosić wspaniałe i mądre kazanie, chciałbym jedynie złożyć wam dzisiaj życzenia: Aby Chrystus tak naprawdę narodził się w Waszych sercach i był źródłem prawdziwej radości na każdy dzień Waszego życia.
Wtem... - zobaczyłem postać łudząco podobną do Chrystusa z mojego obrazka prymicyjnego. Byłem przestraszony. Zdobyłem się jednak na odwagę i powiedziałem: „Panie Jezu, Ty wiesz, że jutro mam powiedzieć kazanie. Wiesz, że na Pasterkę przyjdzie mnóstwo ludzi. Podczas tej najpiękniejszej nocy w roku będą oczekiwali czegoś niezwykłego, wyjątkowego, czegoś co ich zachwyci, zafascynuje, porwie swoim pięknem i otworzy serca na Boga. Jakich słów mam użyć, co powiedzieć aby wyszli z kościoła lepsi, radośniejsi, bardziej kochający Ciebie i swoich braci?" On - pomyślał przez chwilę, a potem Jego twarz rozjaśnił uśmiech. „Wiem o czym powinieneś mówić" - usłyszałem.
Serce zaczęło mi bić szybciej, a przez głowę przelatywały, ze wstydem przyznaję, niezbyt skromne myśli. Sam Pan Jezus powie mi co mam mówić. Toż to będzie rewelacja! Wszyscy będą słuchać z zapartym tchem. Nikt nie zaśnie, nie będzie nerwowo spoglądał na zegarek, nie pomyśli o czymś innym. Być może napiszą o tym w gazetach. A już na pewno pokolenia kleryków w seminariach będą, na przykładzie tego kazania, uczyć się jak i co należy mówić ludziom. Cały zamieniłem się w słuch aby nie uronić ani jednego słowa.
„Powiedz im - usłyszałem - że ich kocham miłością nieskończoną, miłością tak wielką, że nawet się nie wahałem przyjść na ziemię. Dla każdego z nich. Ja - Bóg, Wszechmogący, Stwórca nieba i ziemi. Pan całego wszechświata - stałem się Człowiekiem, stałem się ich Bratem. Przyszedłem na świat jako małe bezbronne dziecko, aby nikt, nawet ci najsłabsi, nie bali się do Mnie przyjść.
Przyszedłem na świat w ubogiej stajni, aby nikt, nawet ci najbiedniejsi, opuszczeni i bezdomni nie czuli się onieśmieleni blaskiem i przepychem. Przyszedłem na świat obierając sobie za Matkę ubogą dziewczynę z Nazaretu i zwykłego cieślę za Opiekuna, aby nikt, nawet ci prości i niewykształceni nie byli zażenowani i skrępowani zwracając się do mnie. Powiedz im, że stałem się człowiekiem, aby wszystko co ludzkie mogło okazać się święte: ich praca i zmęczenie, ich ludzka miłość, samotność, cierpienie..."
Kiedy słuchałem Jego słów, mój początkowy entuzjazm powoli opadał, a w jego miejsce zaczęło wkradać się rozczarowanie. Gdy skończył zapadło milczenie, a On patrzył na mnie wyczekująco. Wreszcie, nie śmiać spojrzeć Mu w oczy powiedziałem: „Panie Jezu, przecież oni to wszystko już wiedzą. Tyle razy już o tym słyszeli - na katechezach, kazaniach. Takimi słowami już się dzisiaj nikogo nie zachwyci, ani nie porwie za sobą. Takie słowa nie wzbudzą już dzisiaj w nikim radości. Tu trzeba czegoś więcej."
On uśmiechnął się tak jakoś smutno i rozłożywszy bezradnie ręce powiedział: „Ale Ja nic więcej nie zrobiłem. Niczego więcej im nie dałem - tylko samego siebie."
Wtedy właśnie... Wtedy się obudziłem. Paliły się wszystkie światła, zegar pokazywał, że zbliża się dwunasta, a mądra książka leżała obok fotela. W pokoju oczywiście nie było nikogo. Lecz ja wciąż widziałem te ręce rozłożone bezradnie, a w uszach dźwięczały ostatnie słowa: „Ale Ja nic więcej nie zrobiłem. Niczego więcej im nie dałem - tylko samego siebie."
I wtedy zrozumiałem, że nawet najwspanialsze kazanie niewiele zmieni, jeśli ta prawda nas nie zachwyca i nie daje radości. Na nic się nie zda porażająca elokwencja ani wyszukana retoryka jeśli wśród tych wszystkich bożonarodzeniowych świecidełek, figurek, prezentów i suto zastawionych stołów, nie odkryjemy Tego, który przychodzi aby dać nam samego siebie.
Zegar na wieży kościelnej wybił północ, książka pozostała na podłodze, a ja położyłem się spać. Dlatego właśnie moi drodzy, zamiast wygłosić wspaniałe i mądre kazanie, chciałbym jedynie złożyć wam dzisiaj życzenia: Aby Chrystus tak naprawdę narodził się w Waszych sercach i był źródłem prawdziwej radości na każdy dzień Waszego życia.
Rozważania i opowiadania: