Tajemnica nieprawości

      Pielgrzymka Papieża ukazała na nowo wielkość Miłosierdzia Bożego, które nie działa jednak w próżni. Jakże często rzeczywistość świata naznaczona jest piętnem grzechu. Ojciec Święty wskazał więc i na zło, i na sposób wychodzenia z niego. Rozpoczął od słów: „Przestań się lękać”. Są one wezwaniem, by poznać, czego się boję, w jakich przestrzeniach mój lęk jest obecny – od najbardziej zewnętrznych po najgłębiej ukryte.
      Wiele lęków trapi dzisiejszy świat. Chciałbym zwró cić uwagę na dwa z nich.
      Pierwszy to lęk jednostki, która często czuje się zagrożona przez grupę. Zrozumiałe jest to wtedy, gdy grupa przybiera kształt tłumu czy mafi i, a nawet mod nego do niedawna kolektywu. Ten lęk jednak często odnosi się nawet do takich wspólnot, jak rodzina, szkoła czy zgromadzenie zakonne.
      Drugi – to lęk wspólnot, które boją się przerostu indywidualizmu bardziej przedsiębiorczych jednostek.
      Wielu jest ludzi osamotnionych, nawet wśród blis kich, podczas gdy inni czują się przytłoczeni tłumem. Liczni mędrcy głowią się nad tym, jak pomóc człowiekowi samotnemu w odnalezieniu bratniej duszy czy przyjaznych dusz. A z drugiej strony – jak wskazać drogę do odnalezienia siebie i upragnionej samotności komuś, kogo obecność innych paraliżuje. Jak to robić zwłaszcza wówczas, gdy okoliczności zewnętrzne temu nie sprzyjają.
      Świat – rozdarty wewnętrznie od czasów grzechu pierworodnego – potrzebuje lekarstwa jednoczącej miłości. Jakże wielka odpowiedzialność spoczywa dzisiaj szczególnie na wszystkich wspólnotach życia kon sekrowanego. Przeżywanie wzajemnej, także trud nej, miłości w tych wspólnotach ma wskazywać drogi wychodzeniaz kryzysów. Jeśli w świecie trudno jest spotkać wspólnoty, które ubogacają ziemską przestrzeń miłością, to wspólnoty życia konsekrowanego powinny być tej miłości świadkami. Sprawdzianem prawdziwej miłości między członkami wspólnot będzie fakt, że gdziekolwiek się znajdą, z kimkolwiek podejmą współpracę, wszędzie będą przyczyniać się do łagodzenia obyczajów i wyciszania irracjonalnych emocji. Zawsze będą uczyć miłowania i trwania w po koju. Doświadczenie uczy, że często, niestety, dzieje się wprost przeciwnie – wspólnoty zarażają się od świata podziałami i animozjami, a same toną w nie-miłości. Stają się wtedy solą zwietrzałą i światłem pod korcem.
      Czego boi się człowiek? Najbardziej drugiego czło wieka. Małego, brutalnego i złego. Taki swego zła nie temperuje. Jest bezwzględny i nieobliczalny. Choć Polska stała się w ostatnich latach innym krajem, to jednak smuga cienia przesuwa się przez nas, podobnie jak przez świat. Wydaje się, że ludzie dobrzy czasem są zbyt cisi. Ojciec Święty kiedyś zapytał: „Tylu jest dobrych ludzi w Polsce – dlaczego ich nie słychać?”
      Papież powiedział, że w misterium nieprawości jest jakieś dalekie echo grzechu pierworodnego. Otóż szatan wskazał ludziom możliwość: wy tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło (Rdz 3,5), a zatem to wy stańcie się centrum. A człowiek, który staje się centrum, raptem widzi, że wciąż jest zagrożony. Boi się w gruncie rzeczy wszystkiego. Ktoś powiedział: „jeśli się lękasz Boga, to nie boisz się niczego”. Przestaniesz się lękać Boga, wtedy właśnie będziesz
      się bał wszyst kiego: i własnego grzechu, i każdej postaci zła w ogóle. I nawet dobra! Ludzie niewierzący również doświadczają wielu przejawów zła, którego się lękają. Będą się lękać jakiegoś tam boga, bo może jest. I będą się lękać drugiego człowieka, utraty pracy, bra ku czy nadmiaru pieniędzy, żywności, czyli w gruncie rzeczy wszystkiego. A zabijają ten lęk albo apatią, albo agresją.
      Przesłanie Papieża można by tak streścić: bez Boga wszystko stoi na głowie. Postawcie to na nogach. Przestańcie się lękać, a wtedy od razu odsapniecie. Ojciec Święty kieruje to przesłanie zwłaszcza do ludzi zagonionych, smutnych, w których radość skarlała do pewnego rodzaju wesołkowatości. Papież zaznaczył, że dzieje się to także za przyczyną „hała śli wej propagandy liberalizmu, wolności bez prawdy i odpowiedzialności”.
      W mediach, w reklamach nieustannie wzywa się do używania, do zabawy. Tak wiele jest nędzy i głodu, a jak wielu ludzi bawi się, wprost szaleje, szukając rozmaitych rozrywek na trzeźwo czy po pijanemu. Jeśli zajrzy się do wnętrza takiego człowieka, to jakżeczęsto na dnie widzi się grzech. Nie spotkałem ludzi nie wierzących w Pana Boga, którzy byliby prawdziwie radośni. Są weseli, ale nie rozpromienia ich radość, która płynie z głębi serca. Ci ludzie do pewnej części swojego ja nie pozwalają się zbliżyć. „Nie, nie, to już o tym nie mówmy… To są moje intymne sprawy”. Kiedy uda się przełamać ten opór, to okazuje się, jak wiele lęku w nich zalega. Im więcej ktoś posiada, tym bardziej się boi, że straci.
      Jeśli ktoś żyje względnie uczciwie, ale tak jakby Boga nie było, i nagle dotyka go coś takiego, czego bez wiary nijak wytłumaczyć się nie da, wtedy mówi: to złośliwy los. Ludzie lękają się złośliwego losu. Lękają się o siebie totalnie, chociaż deklarują, że są wyzwoleni od wszelkich przesądów. To jest zupełne przeciwieństwo nauki płynącej z Objawienia Bożego: Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną (Ps 23,4). A tu – choćby los wiódł mnie najbardziej słonecznymi szczytami, wciąż się lękam, że coś złego może stać się ze mną, z moimi bliskimi. Zwłaszcza teraz, w dobie terroryzmu, bardziej niż kiedykolwiek jesteśmy świadomi, że nie wiadomo co może się stać z człowiekiem, który wyszedł z domu…
      Reakcją na to jest szukanie sztucznych sposobów uśmierzania lęku albo – w pewnych sytuacjach – poddawanie się długotrwałym seansom psychoterapeutycznym. A tymczasem jeśli ktoś naprawdę zaufał Bogu, to odkrywa na przykład, że Msza święta, choć trwa tylko godzinę, może stać się zanurzeniem w Jego uzdrawiającą miłość. Mnisi mają do tego jeszcze medytację. Nie traktujemy tego jako części psychoterapii, aczkolwiek w pewnym stopniu ten element tu występuje. Ciekawe, że w życiu wewnętrznym, w modlitwie, w medytacji chrześcijańskiej, w kierownictwie duchowym mieści się psychoterapia. Natomiast w psychoterapii nie musi się mieścić odniesienie człowieka do Boga.
      Człowiek zawsze ma świadomość, a przynajmniej przeczucie, że dzieje się z nim coś złego. Wtedy próbuje jakoś temu zaradzić, bo któż chce trwać w wewnętrznych rozterkach. Psychoterapia jednak nie zawsze jest skuteczna, choćby się odniosło wrażenie, że nareszcie wszystko idzie dobrze: „…poszedłem do psychoterapeuty… posłałem na seans żonę czy dziecko…” W gruncie rzeczy to działa trochę jak przyłożenie plastra, a stan chorego się pogarsza…
Czytelnia: