Dojrzewanie w wierze
Ostatnio niektóre sklepy oferują zestawy artykułów spożywczych, z których popularni telewizyjni kucharze przygotowują potrawy mniej znane polskiemu konsumentowi. Jak się często okazuje, kluczem do sukcesu nie są jednak składniki, przeważnie nam znane, lecz sposób ich wykorzystania w potrawie. Można tu dostrzec pewną analogię do świata wiary. Ona także „karmi się” składnikami, których każdy z nas używa na co dzień. Różni nas jedynie umiejętność ich łączenia, zapał w pracy i cierpliwość w oczekiwaniu na jej efekty. Wiara nie składa się z jakichś starych, przeterminowanych „składników” i nowych, bardziej na czasie. Nie powinniśmy szukać „pokarmu” dla wiary gdzie indziej niż nasi pradziadowie. Składniki pozostają te same: cisza, modlitwa, słowo Boże, sakramenty święte… a w dodatku są w zasięgu naszej ręki. Problemem jest natomiast, że spowszedniały nam do tego stopnia, że przestaliśmy na nie zwracać uwagę. Efekt? Znudziła nam się ta „stara kuchnia”, więc próbujemy szukać nowych smaków. To tak, jakby nie chcieć już chleba tylko dlatego, że je się go od dawna. A wystarczy nauczyć się przeżuwać go nieco dłużej, żeby odkryć nieznaną dotąd słodycz. Warto w tym kontekście podkreślić zależność, z której dobrze zdawała sobie sprawę bł. Matka Teresa z Kalkuty: „Owocem ciszy jest modlitwa. Owocem modlitwy jest wiara”. Dlatego pokarmu dla wiary należy dziś szukać tam, gdzie był on od zawsze – w ciszy, ale nie tej pustej i nie ze swoimi myślami, lecz w ciszy modlitwy, w której dochodzi do spotkania żywego Serca Pana Jezusa z moim grzesznym sercem.
Czym jest nowa ewangelizacja i w jaki sposób przyczynia się do pogłębiania wiary współczesnego człowieka?
Kard. nominat Ignacy Jeż, nieżyjący już biskup diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, tak tłumaczył klerykom, na czym polega istota nowej ewangelizacji: „Czynić stare rzeczy w nowy sposób, z nowym zapałem”. Sformułowanie to ma już piętnaście lat, lecz trudno odebrać mu walor aktualności. Chodzi więc o taki przekaz Ewangelii, który dotrze do współczesnego człowieka. Mamy przecież głosić Ewangelię „na dachach”. Głosić − to jednak nie tylko o niej mówić, ale równocześnie stawać się jej żywym obrazem. Papież Franciszek, gdy był jeszcze arcybiskupem Buenos Aires, widział w nowej ewangelizacji „ofiarowanie nadziei światu zamkniętemu w sobie”. Z tego też powodu polecił księżom, by wyszli poza mury kościołów: na ulice, do miejsc pracy i odpoczynku, w świat życia codziennego, i sam również tak uczynił.
Czy nowe formy ewangelizacji prowadzą do pogłębienia wiary, czy raczej są tylko jednorazową przynętą, więc powinniśmy się trzymać starych i sprawdzonych metod, by ożywiać wiarę i dojrzewać w niej? Czy ten nowatorski „pokarm” jest dobry?
Mamy dziś do czynienia z rozkwitem różnych form głoszenia Dobrej Nowiny, czasem dość szokujących. Mają one na celu dotarcie do człowieka takiego, jakim jest, i tam, gdzie jest, „przebicie się” do niego przez gąszcz informacji, który go na co dzień otacza. Osoby o ugruntowanej wierze czasem zarzucają tym formom brak głębi. Chodzi tu jednak tylko o „spulchnienie” gleby, sprowokowanie człowieka do tego, by zadał sobie fundamentalne pytanie, czy jego kontakt z Panem Jezusem jest żywy i budujący dla innych, czy też jest już na tyle skostniały, że w praktyce dla nikogo nie stanowi życiodajnej siły i stał się wyłącznie kulturowym rytuałem. Aby lepiej sobie zdać sprawę z tego, o czym mowa, można zastosować następujące ćwiczenie − zastanowić się, czy gdyby ukrytą kamerą nagrano film z kilku dni naszego życia, a potem wyemitowano go wśród osób niewierzących lub ostygłych w wierze, to czy wzbudziłby on wśród nich zapał do chrześcijaństwa. W nowej ewangelizacji chodzi o takie przebudzenie wiary, które będzie inspirujące dla innych. Po takiej „podorywce” musi oczywiście przyjść czas na głębszą formację w jakiejś wspólnocie czy ruchu kościelnym, musi nastąpić „głęboka orka”, ale żeby człowiek jej zapragnął, musi najpierw spotkać żywego Boga.
Ludzie starsi korzystają na ogół z tradycyjnych form pogłębiania wiary. Czy nowe środki przekazu, np. internet, płyty multimedialne, mogą służyć ewangelizacji?
Od paru lat w krajobraz wakacyjnych dzieł duszpasterskich w mojej diecezji wpisuje się ewangelizacja wiosek. Obejmuje ona: spotkania z dziećmi w plenerze, które upływają na zabawie i katechezie, odwiedzanie ludzi w ich domach, Mszę świętą, przejście przez całą parafię z Najświętszym Sakramentem i pobłogosławienie oczekujących przed domami mieszkańców, a na koniec dnia wspólne ognisko. Kiedy w ubiegłe wakacje prowadziłem jedną z takich ewangelizacji, byłem zaskoczony, że ludzie starsi bardzo pozytywnie odpowiedzieli na tę propozycję. Myślę, że jeśli ktoś jest naprawdę blisko Pana Boga, to szybko uchwyci ideę, która przyświeca nowej ewangelizacji. A co z dorobkiem współczesnej techniki? Jeśli posługiwanie się nim będzie służyć nie tylko przekazywaniu informacji, ale także formacji, to warto go wykorzystywać. Nic nie zastąpi jednak osobistego kontaktu człowieka z Bogiem i człowieka z człowiekiem.
„Wiara rodzi się ze słuchania” – czytamy w Piśmie Świętym. To od nas zależy, czy nasza wiara wzrośnie, czy stanie się karłowata! Jesteśmy „karmieni” przez współczesne media różnymi treściami. Czy nie stanowi to zagrożenia dla wiary? Jaką rolę w ewangelizacji i dojrzewaniu w wierze odgrywają pisma katolickie?
Prawdą jest niestety to, że mamy dziś wielu głosicieli, lecz nie każdy trzyma się nauki Kościoła. Warto sobie uświadomić, że mamy dwa źródła Objawienia: Pismo Święte i Tradycję. Ale nie można interpretować Pisma Świętego „jak popadnie”, podpierając się sformułowaniem: „przyszło mi to na modlitwie”, lecz trzeba trzymać się reguł interpretacyjnych. Kościół jest świadom, że to właśnie z dowolności w interpretowaniu Biblii rodziły się herezje. Ważną rolę pełni więc nie tylko samo studium, ale i jego jakość, czyli to, kto jest moim nauczycielem. Relacja mistrz – uczeń istnieje zwłaszcza w świecie wiary. Warto też sobie uświadomić, że za każdym świętym kryje się mądry spowiednik. Nasze życie duchowe w dużej mierze zależy od tego, jakiego sobie wybieramy przewodnika. Pisma katolickie pomagają w głoszeniu Dobrej Nowiny, ale pod dwoma warunkami: po pierwsze − gdy są bardzo dobre, po drugie – gdy są czytane.
Dziękuję za rozmowę i świadectwo życia wiarą na co dzień, a także za komentarze do Ewangelii, które Ksiądz pisał do „Różańca” przez 6 lat.