Zawsze chciał iść w „górę”
Z listu ks. Wiesława Gibały:
Skończyłem 44 lata. Przeminęły niesamowicie szybko. Świadomość własnej śmierci dotarła do mnie w 40. roku życia. Silnie odczułem przekroczenie połowy życia. To nie magia liczb i dat. Wiele zaczęło się we mnie zmieniać. Niespodziewanie, ku mojemu zaskoczeniu, zacząłem schodzić z pozycji zdobywcy. Tak silnie o tym myślałem, że powiesiłem w sypialni nad łóżkiem – dokładnie nad głową, oprawiony w antyramę napis „bliżej niż dalej”. I tak się czuję. Myślę o śmierci, choć nie jestem w stanie wyobrazić siebie jako nieistniejącego. Bo zawsze jestem. Myślę o śmierci jako o namacalnym braku osób, które kocham, i moich przyjaciół. Wiem, że nie chcę, żeby nawet na trochę nie było ich przy mnie.
Od mniej więcej roku zacząłem się modlić o śmierć. Nie w sensie, by przyszła, lecz by Bóg pozwolił mi umrzeć wcześniej od innych. Wcześniej od osób, które kocham. Ufam, że tak będzie. Modlę się o to dwa razy dziennie: rano i wieczorem. A ostatnio zauważyłem, że i częściej. Proszę Boga, abym przed śmiercią pozałatwiał wszystkie sprawy, które do mnie należą.
Nie boję się, nie obawiam się śmierci. Mam przekonanie, że będzie ona taką małą cząsteczką czasu, że nie sprawi mi bólu. Ufam Maryi, że mnie poprowadzi. Piszę na godzinę przed wyjazdem na górę Elbrus. Też ufam.
Poznałem Walka (tak zwracaliśmy się do niego w gronie bliskich) w seminarium sandomierskim. Był starszym kolegą, zawsze serdecznym i otwartym… Sympatyzował z naszym zespołem muzycznym „Wbrew pozorom”, a jeszcze bardziej zbliżyła nas wspólna pasja wędrowania po górach. Te wyprawy zaowocowały ukończeniem kursu wspinaczkowego. Zainwestowaliśmy w profesjonalny sprzęt, ubrania, buty. Z takim wyposażeniem mogliśmy rozpocząć wspinanie w wyższych górach. Były to najwyższe szczyty w Austrii, w Niemczech, w Szwajcarii, Dolomity we Włoszech. Weszliśmy także na Mont Blanc. Wszystkie wyprawy bardzo szczegółowo przygotowywał Walek. Dokładnie wyznaczał obowiązki każdemu z nas. (…)
Wyprawę na Elbrus planowaliśmy od dwóch lat. (…) Podobnie jak poprzednie tak i ta została w szczegółach przygotowana przez Walka. Pociągiem przez Kijów do Mineralnych Wód i do Azau dojechaliśmy w niedzielę rano – 6 lipca 2003 r. (…). Wjechaliśmy kolejką do schroniska Mir na wysokości 3470 m n.p.m., a stamtąd poszliśmy do kolejnego schroniska Garabashi na wysokości 3800 m, by zaaklimatyzować się i przyzwyczaić do wysokości. (…) W poniedziałek rano spakowaliśmy się i wyruszyliśmy (…), by wczesnym rankiem następnego dnia wejść na Elbrus. Plany pokrzyżowała zmieniająca się pogoda. Silny wiatr i opady śniegu nie pozwoliły nam dojść do Skał Pastukhova. Musieliśmy zawrócić do schroniska. (…) Dopiero w środę o godz. 2.00 rano zobaczyliśmy rozgwieżdżone niebo i ruszyliśmy w górę. Gdzieś po dwóch godzinach pogoda znów zaczęła się psuć. Po krótkim odpoczynku, mimo śniegu i wiatru, ruszyliśmy w stronę szczytu. Po godzinie drogi Walek, który szedł przede mną, oznajmił, że ma dość i wraca do schroniska. Usiłowałem go namówić, aby nie rezygnował, żebyśmy jeszcze spróbowali, lecz on zdecydowany był wracać. „Będę czekał na was w schronisku… Wy idźcie w górę…”. Zapytałem: „Walek, czy trafisz do schroniska?”. Odpowiedział bez wahania: „Tak, nie ma sprawy”. I rozstaliśmy się. (…) Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że ta decyzja Walka zaskoczyła nas, bo była nie w jego stylu. Nigdy pierwszy nie rezygnował, zawsze chciał iść „w górę”…
Godzinę po wycofaniu się Walka do schroniska zawrócił Marek. Był zdziwiony, że nie ma w nim Walka. Miał nadzieję, że zszedł na sam dół do Pawła. Jednak telefon do Pawła rozwiał tę nadzieję. (…) Ja schodziłem ostatni. Pogoda była coraz gorsza. Nie widząc schroniska, zszedłem za daleko i zgubiłem drogę. Telefonicznie powiadomiłem Marka i służby ratownicze. (…) Gdy poprawiła się trochę pogoda, zacząłem sam szukać schroniska. Wtedy u podnóża góry (miejscowi nazywają ją Górą Truposzy) zobaczyłem światła skutera i ratowników. Z nimi dotarłem do schroniska. Następnego dnia rozpoczęły się poszukiwania, które trwały kilka dni. (…)
To strasznie trudne przeżycie, gdy wraca się bez kogoś, kto był tak bliski, gdy trzeba o tym pisać, wspominać… Jednak żyjemy cały czas nadzieją… że powróci… zadzwoni… i dalej będzie tak jak do środy 9 lipca 2003 r.
Autor był uczestnikiem wyprawy na Elbrus, dziś jest proboszczem parafii św. Mikołaja w Jedlni Kościelnej w diecezji radomskiej.
W rok po wyprawie na Elbrus władze kościelne wydały dekret, w którym oficjalnie uznano ks. Wiesława Gibałę (Walka) za zaginionego. Przy kościele św. Jakuba w Sandomierzu do dziś istnieje róża różańcowa, którą założyli przyjaciele ks. Wiesława po jego zaginięciu. To ci, którzy razem z nim wędrowali na pielgrzymce, byli na rekolekcjach oazowych.