Czy można coś powiedzieć o Trójjedynym?
Jest taka tajemnica wśród prawd naszej wiary, o której nader rzadko się mówi, o której nie lubią wspominać także kaznodzieje. Tajemnica Trójcy Świętej jest bowiem w powszechnym, choć nigdy w ten sposób nie sformułowanym przekonaniu, czymś w rodzaju tabu, czego lepiej nie tykać, bo i tak nic nie da się zrozumieć, a wgłębiając się w nią za bardzo można łatwo dostać zawrotu głowy, a nawet – kto wie – czy nie stracić wiary. A zatem zazwyczaj przemilczamy ją zgodnie, i wierni, i duszpasterze, ze spokojnym sumieniem pozostawiając wszystko uczonym specjalistom, teologom i filozofom. Czyżbyśmy już całkowicie zapomnieli, że Jezus sławi Ojca właśnie za to, iż zakrył On swoją prawdę przed mądrymi i roztropnymi, a objawił ją ludziom przypominającym małe dzieci, prostym i nieuczonym (Mt 11,25; Łk 10,21).
Pewnego razu pewien wielce dostojny profesor miał wykład o Trójcy Świętej. Z wielkim znawstwem i upodobaniem żonglował ukutymi przez teologię w ciągu wieków trudnymi łacińskimi terminami. Po skończonym wykładzie jeden ze słuchaczy zwrócił się do niego z pełnym szacunku zapytaniem: „Przewielebny ojcze, to wszystko jest niezmiernie piękne, lecz chciałbym wiedzieć, w jaki sposób może mi się przydać w pracy duszpasterskiej lub dopomóc w modlitwie?”. Na co profesor odpowiedział zdecydowanie: „Ależ mój drogi, to nie ma z tym w ogóle nic wspólnego!”.
Ta anegdota, którą opowiada Filip Ferlay na początku swej książki o Trójcy Świętej, jest bardzo pouczająca. Istotnie przez długie stulecia tajemnica Trójcy Świętej, rozważana w oderwaniu od całej chrystologii i historii zbawienia, pozostawała niemal wyłącznie przedmiotem abstrakcyjnych i wielce uczonych spekulacji. Stopniowo też wytworzyło się przekonanie, że nie może mieć ona żadnego zgoła związku z naszym zwyczajnym ludzkim życiem ani z naszą modlitwą. A tymczasem jest to podstawowa tajemnica chrześcijaństwa, odróżniająca je w sposób zasadniczy od innych wielkich religii monoteistycznych, takich jak islam czy judaizm. Jeżeli więc rezygnujemy z niej tak łatwo, odkładając dla wygody niejako „na bok”, należałoby się może zastanowić, czy nadal jesteśmy jeszcze w pełni chrześcijanami?
„Trójca jest tajemnicą piękna naszego Boga”, pisał protestancki teolog, Karl Barth. „Jeśli jej zaprzeczymy, mamy zaraz Boga bez blasku, bez radości (i bez poczucia humoru), Boga pozbawionego piękna” .
Wszystko to dobrze, ktoś może powiedzieć, ale jest to przecież tajemnica zupełnie niepojęta. Z tym musimy się po prostu pogodzić: Bóg jest niepojęty. Jak napisał św. Augustyn: „Mówimy o Bogu. Cóż dziwnego, jeśli nie rozumiesz? Jeśli rozumiesz, nie jest to z pewnością Bóg!” . I cokolwiek byśmy wymyślili, bez względu na to jak długo, jak subtelnie i błyskotliwie będziemy rozważać prawdy Boże, tajemnica pozostanie do końca tajemnicą. Po co zatem zgłębiać to, co już w założeniu niemożliwe jest do zgłębienia? Można by na to odpowiedzieć, że istnieje niemała różnica pomiędzy zgłębieniem a zgłębianiem i że eksploracja oceanu bywa często owocna także i tam, gdzie dna jego nie sięga. Przede wszystkim jednak jest chyba jakąś nieuprzejmością wobec Boga, jeśli odmawiamy uwagi temu, co chce nam o sobie Sam powiedzieć.
Być może nie odważyłabym się zabrać głosu w tej sprawie, gdyby nie mój stary przyjaciel, nieżyjący już od lat, ks. Kazimierz Nielepkowicz. Odwiedzając go w domu księży emerytów, często narzekałam, że nasi kaznodzieje niemal nigdy nie poruszają tego tak ważkiego tematu. Aż raz, gdy się już z nim żegnałam, poprosił: „Napisz mi homilię o Trójcy Świętej”. Jego prośba zmusiła mnie do zastanowienia, jak można by mówić o tej tajemnicy w sposób przystępny również i dla ludzi bez żadnego przygotowania teologicznego, jak ukazać im coś z jej niezmierzonej doniosłości praktycznej. Homilii tej nigdy nie napisałam, bo mój Przyjaciel umarł, zanim zdążyłam to zrobić. Doszłam jednak do wniosku, że nie jest to całkiem niemożliwe i że w każdym bądź razie warto spróbować.
Pewnego razu pewien wielce dostojny profesor miał wykład o Trójcy Świętej. Z wielkim znawstwem i upodobaniem żonglował ukutymi przez teologię w ciągu wieków trudnymi łacińskimi terminami. Po skończonym wykładzie jeden ze słuchaczy zwrócił się do niego z pełnym szacunku zapytaniem: „Przewielebny ojcze, to wszystko jest niezmiernie piękne, lecz chciałbym wiedzieć, w jaki sposób może mi się przydać w pracy duszpasterskiej lub dopomóc w modlitwie?”. Na co profesor odpowiedział zdecydowanie: „Ależ mój drogi, to nie ma z tym w ogóle nic wspólnego!”.
Ta anegdota, którą opowiada Filip Ferlay na początku swej książki o Trójcy Świętej, jest bardzo pouczająca. Istotnie przez długie stulecia tajemnica Trójcy Świętej, rozważana w oderwaniu od całej chrystologii i historii zbawienia, pozostawała niemal wyłącznie przedmiotem abstrakcyjnych i wielce uczonych spekulacji. Stopniowo też wytworzyło się przekonanie, że nie może mieć ona żadnego zgoła związku z naszym zwyczajnym ludzkim życiem ani z naszą modlitwą. A tymczasem jest to podstawowa tajemnica chrześcijaństwa, odróżniająca je w sposób zasadniczy od innych wielkich religii monoteistycznych, takich jak islam czy judaizm. Jeżeli więc rezygnujemy z niej tak łatwo, odkładając dla wygody niejako „na bok”, należałoby się może zastanowić, czy nadal jesteśmy jeszcze w pełni chrześcijanami?
„Trójca jest tajemnicą piękna naszego Boga”, pisał protestancki teolog, Karl Barth. „Jeśli jej zaprzeczymy, mamy zaraz Boga bez blasku, bez radości (i bez poczucia humoru), Boga pozbawionego piękna” .
Wszystko to dobrze, ktoś może powiedzieć, ale jest to przecież tajemnica zupełnie niepojęta. Z tym musimy się po prostu pogodzić: Bóg jest niepojęty. Jak napisał św. Augustyn: „Mówimy o Bogu. Cóż dziwnego, jeśli nie rozumiesz? Jeśli rozumiesz, nie jest to z pewnością Bóg!” . I cokolwiek byśmy wymyślili, bez względu na to jak długo, jak subtelnie i błyskotliwie będziemy rozważać prawdy Boże, tajemnica pozostanie do końca tajemnicą. Po co zatem zgłębiać to, co już w założeniu niemożliwe jest do zgłębienia? Można by na to odpowiedzieć, że istnieje niemała różnica pomiędzy zgłębieniem a zgłębianiem i że eksploracja oceanu bywa często owocna także i tam, gdzie dna jego nie sięga. Przede wszystkim jednak jest chyba jakąś nieuprzejmością wobec Boga, jeśli odmawiamy uwagi temu, co chce nam o sobie Sam powiedzieć.
Być może nie odważyłabym się zabrać głosu w tej sprawie, gdyby nie mój stary przyjaciel, nieżyjący już od lat, ks. Kazimierz Nielepkowicz. Odwiedzając go w domu księży emerytów, często narzekałam, że nasi kaznodzieje niemal nigdy nie poruszają tego tak ważkiego tematu. Aż raz, gdy się już z nim żegnałam, poprosił: „Napisz mi homilię o Trójcy Świętej”. Jego prośba zmusiła mnie do zastanowienia, jak można by mówić o tej tajemnicy w sposób przystępny również i dla ludzi bez żadnego przygotowania teologicznego, jak ukazać im coś z jej niezmierzonej doniosłości praktycznej. Homilii tej nigdy nie napisałam, bo mój Przyjaciel umarł, zanim zdążyłam to zrobić. Doszłam jednak do wniosku, że nie jest to całkiem niemożliwe i że w każdym bądź razie warto spróbować.
Anna Świderkówna
Aby zrozumieć Pismo Święte
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
Aby zrozumieć Pismo Święte
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
Czytelnia: