Przejawy duchowej depresji - acedii
Klasycznym tekstem opisującym działanie demona acedii jest fragment dzieła O praktyce ascetycznej Ewagriusza z Pontu, mówiący o doświadczeniu mnicha opanowanego przez tego demona: Demon acedii, nazywany także demonem południa (Ps 91{90},6), jest najuciążliwszy spośród wszystkich demonów. Nachodzi mnicha koło godziny czwartej i osacza jego duszę aż do godziny ósmej. Najpierw sprawia, że słońce zdaje się poruszać zbyt wolno lub wręcz nie poruszać wcale, a dzień tak się dłuży, jakby miał pięćdziesiąt godzin. Następnie przymusza mnicha, aby ciągle wyglądał przez okno i wybiegał z celi, by wpatrywać się w słońce, jak daleko jeszcze do godziny dziewiątej; albo by rozglądać się tu i ówdzie, czy któryś z braci nie [nadchodzi]. Wzbiera w nim wreszcie nienawiść do miejsca [w którym mieszka], do takiego życia i do ręcznej pracy. I [podsuwa myśl], że zanikła miłość wśród braci, a nie ma nikogo, kto by go pocieszył. A jeśli jest ktoś, kto w owych dniach zasmucił mnicha, to tym także posługuje się demon, by zwiększyć jego nienawiść. Sprawia, że opanowuje go tęsknota za innymi miejscami, w których łatwiej znaleźć to, co konieczne [do życia], i rzemiosło, które wymaga mniej wysiłku, a przynosi więcej korzyści. I dodaje, że podobanie się Panu nie jest zależne od miejsca. Wszędzie bowiem – mówi – można wielbić Boga (por. J 4,21–24). Do tego wszystkiego dołącza wspomnienie bliskich i dawnego życia, i ukazuje, jak długi jeszcze żywot go czeka, stawiając jednocześnie przed oczy trudy ascezy. I jak się to mówi, próbuje różnych sztuczek, aby mnich pozostawiwszy celę uciekł z placu [walki]. Żaden inny demon nie podąża za demonem acedii. Tak więc po wygranej walce ogarnia duszę uspokojenie i niewysłowiona radość (Pr. 12).
Bardziej wymowny dla naszego współczesnego życia będzie może inny przykład. Kiedyś jeden ze współbraci opowiadał o swoim spotkaniu z przyjacielem z lat szkolnych, którego odwiedził, będąc w domu na odpoczynku. Przyjaciel przyjął go serdecznie, posadził przy stole, zaproponował herbatę i coś do niej, jednak cały czas podczas ich rozmowy włączony był telewizor, co drażniło naszego współbrata. Zaproponował zatem, aby go wyłączyć, bo przeszkadza w rozmowie. Na co usłyszał: „Tak, ale może pokażą coś ciekawego?”. „To sprawdź w programie, co będzie”. „No tak, ale oni czasem zmieniają program!”. Oczywiście telewizor był dalej włączony przez cały czas spotkania.
Konkluzja owego przyjaciela z lat szkolnych jest znamienna i bardzo dobrze oddaje stan świadomości wielu ludzi. Telewizja stała się stałym elementem normalnego życia domowego, a nawet jego centrum. Do jeszcze większego uzależnienia dochodzi w przypadku Internetu. Przy czym podstawą tego uzależnienia jest oczekiwanie na coś ciekawego, nowego, na coś, co nas zajmie i da jakieś zaspokojenie. Kiedy się jednak trzeźwo zastanowić, to nic takiego nie może w istocie nastąpić. Kolejne informacje, kolejne obrazy, oglądane sceny, gry itd. nie są w stanie dać nam pełnej satysfakcji. Jednak nadal siedzimy i szukamy nowych informacji, obrazów, scen, gier… Taką tendencję nosimy w sobie już od wieków. Zniszczyła ona już niejednego gracza. Gdyby go zapytać: „Dlaczego grasz?” Z pewnością odpowiedziałby: „Żeby wygrać”. Jednak kiedy wygra, okazuje się, że nie jest w stanie przestać grać, spodziewając się jeszcze czegoś większego. I tak aż do granic wytrzymałości.
Gracz jest dobrą metaforą naszego zwykłego życia, zatroskanego i zabieganego o to, co możemy tutaj na ziemi osiągnąć. Jeżeli jednak zrealizujemy nasze marzenia, to okazuje się, że to nie wystarcza, i dalej marzymy i dążymy do czegoś nowego. I tak można bez końca. Okazuje się, że nie potrafimy żyć tym, co mamy, używając tego w takim zakresie, w jakim jest to nam potrzebne, wiedząc, że w naszym życiu chodzi o coś o wiele większego, czego nic z tego, co tutaj osiągalne, nie może zastąpić.
Owa gra przejawia się w naszym życiu na różne sposoby. Niekoniecznie dotyczy to jedynie rozrywki, czy to w formie gry, czy też zabawy w jej rozmaitych przejawach. Grą taką są wszelkiego rodzaju aktywności, w które uciekamy, nie wytrzymując zwykłego istnienia w prostocie.
Pierwszym i najbardziej widocznym znakiem opanowania przez acedię jest wewnętrzny niepokój. Ten objaw pozwala odróżnić człowieka pozytywnie zaangażowanego od opanowanego przez acedię. Częstą jej formą jest neurotyczny aktywizm zawodowy nazywany pracoholizmem. Zresztą wszelkie formy uzależnień, czy to od używek, czy od jakichś czynności, czy związków z innymi ludźmi są przejawami takiej ucieczki i braku zdolności przyjęcia rzeczywistości takiej, jaka jest. Mogą to być nawet bardzo szlachetne działania duszpasterskie czy charytatywne, a nawet aktywna pobożność. Te ostatnie są o tyle bardziej niebezpieczne, że łatwo sobie wmawiamy, że robimy coś dobrego i w związku z tym jesteśmy naprawdę blisko Boga. Jednak taka sytuacja przypomina spotykanych przez Pana Jezusa w Ewangelii faryzeuszy, którzy byli niezmiernie pobożni i uważali się za stróżów wiary. Jednak o nich powiedział Pan Jezus: groby pobielane, obłudnicy… Niestety także pobożność może być rodzajem ucieczki od spotkania z żywym Bogiem, a tym samym pogonią za czymś pozornym i przez to przejawem acedii!
Jeszcze trudniej rozpoznać takie ucieczki w naszych utartych schematach reagowania i szablonach myślenia. Każdy ma, i nawet musi mieć, jakieś swoje schematy, bo nie jest w stanie o wszystkim myśleć i zastanawiać się nad wszystkim na nowo. Jeżeli jednak te schematy dotyczą tego, co fundamentalne w życiu, nad czym trzeba się zastanowić głębiej, co przekracza nasze zwykłe pojmowanie i domaga się od nas nowych rozwiązań, to taki schemat jest rodzajem obrony przed tymi nowymi pytaniami i problemami.
Acedia przejawia się szczególnie dotkliwie wówczas, gdy nosimy w sobie pragnienie uznania, ambicji bycia lepszym, uzyskania potwierdzenia siebie. Często u podstaw tych pragnień leży ideał, z którym się konfrontujemy. Gdy jednak nie uzyskujemy spodziewanego uznania, a jednocześnie nie możemy zmienić sytuacji, w jakiej żyjemy – czy dotyczy to więzi z osobami, z którymi przyszło nam żyć: z żoną, mężem, dziećmi, współbraćmi…, czy miejsca lub pracy – zamykamy się pełni złości na siebie. Autoagresja jednak od razu przenosi się na innych i całą sytuację. Odcinamy się więc od nich, zatwardzając swoje serca. Stajemy się nieczuli i głusi, a jednocześnie istnieją w nas ogromne napięcia: z jednej strony wołanie, jakby z głębokiej studni, o pomoc przy jednoczesnej złości na wszystko i wszystkich. Jest to szczególnie trudny stan. Ewagriusz z Pontu opisuje go z drżeniem: Co z kolei mamy powiedzieć o demonie, który czyni duszę nieczułą? Boję się nawet pisać o nim: jak dusza wyobcowuje się z własnego stanu w czasie jego przybycia i pozbawia się bojaźni Bożej oraz pobożności, i nie uznaje już grzechu za grzech, i nie uważa nieprawości za nieprawość. W jej pamięci kara i sąd wieczny są już tylko jakby gołymi słowami, tymczasem zupełnie wyśmiewa ogniste trzęsienie ziemi (Hi 41,21, LXX). Wprawdzie niby wyznaje Boga, jednak nie poznaje jego zarządzenia. Uderzasz się w piersi, kiedy dusza zwraca się do grzechu, a ona nie czuje. Cytujesz słowa Pism, a ona jest całkiem zatwardziała i nawet nie słyszy. Przedstawiasz jej hańbę przed ludźmi, a nie zastanawia się nad wstydem przed braćmi. Wstyd [pokazujesz] u ludzi i nie pojmuje, niczym świnia, która zamyka oczy i wyłamuje ogrodzenie (De mal. cogit. 11).
W życiu małżeńskim ten stan przejawia się np. brakiem rozmów. Jeden „wszystko” wie o drugim i już niczego nowego się nie spodziewa. Jest to prawdziwa śmierć miłości. Zdumiewająca jest jednocześnie siła, z jaką się oboje upierają przy swoim! To także ucieczka i brak otwarcia na autentyczne doświadczenie. Jeżeli nawet druga osoba w bliskim związku miłości rzeczywiście zupełnie się pogubiła lub zamknęła, to jednak prawdziwa miłość powinna z cierpliwością zachować nadzieję na przemianę serca. I można przypuszczać, że dzięki takiej wierze do takiej przemiany dojdzie, bo nawet w najbardziej zatwardziałym człowieku następują pęknięcia i przez szczelinę tego pęknięcia może dotrzeć do niego światło, które ogrzeje serce. Aby do tego doszło, musi się jednak pojawić nadzieja na to, że owa przemiana zostanie z drugiej strony przyjęta, a nie będzie to kolejne doświadczenie klęski.
Wiele jest zewnętrznych objawów acedii. Ks. Leszek Misiarczyk, idąc za Gabrielem Bunge, wylicza je i dostosowuje od razu do warunków zwykłego życia świeckiego: „niepokój wewnętrzny i potrzeba ciągłych zmian”, „lęk”, „przesadna troska o własne zdrowie”, „nienawiść do wyuczonego zawodu połączona z pragnieniem zdobycia innego”, „oskarżanie innych ludzi o swoje złe samopoczucie psychiczno-duchowe, nieszczęścia lub niepowodzenia”, „kompulsywne poszukiwanie rozrywki, by odurzyć wewnętrzny ból i cierpienie”, „nieopanowana potrzeba ludzkiego towarzystwa”, „pozory cnoty”, „ogromna trudność w spełnianiu codziennych obowiązków”, „niszczący maksymalizm, pracoholizm”, „niechęć do życia anachoreckiego i do życia w ogóle”. Wszystkie one są przejawami różnego rodzaju ucieczki od konfrontacji z trudem istnienia.
W doświadczeniu mnichów acedia wyraża się bardzo prostą ucieczką – opuszczeniem celi. Ewagriusz z Pontu pisze w swoim liście do mnichów:
Natomiast o myśli acedii napisaliście: „Jaki dom należy nam opuścić – duchowy czy fizyczny?” Tego ostatniego bardzo nienawidzi ktoś, kto jest próbowany przez tę pokusę. Pokusa ta bowiem jest złożona z kilku myśli, ponieważ powstaje z nienawiści i pożądliwości. Kto bowiem ulega acedii, nienawidzi tego, co jest, pożąda zaś tego, czego nie ma. A im bardziej pożądliwość ściąga mnicha na dół, tym bardziej też nienawiść wypędza go z celi; wówczas przypomina on nierozumne zwierzę, z przodu ciągnięte przez pożądliwość, a z tyłu bite i popychane przez nienawiść. Zatem opuszczenie zmysłowego domu jest hańbą. Oznacza bowiem klęskę. Zdarza się to jednak tym, którzy mieszkają samotnie (Ep. 27,6). Stwierdzenie, że acedia wypędza mnicha z celi, jest streszczeniem bardziej ogólnej prawdy o braku akceptacji własnej sytuacji, a właściwie siebie w tej sytuacji. Brak takiej akceptacji najłatwiej można dostrzec w zewnętrznym zachowaniu. Zupełnie podobnie jak chorobę najłatwiej uchwycić przez jej zewnętrzne objawy. Jednak te objawy nie są samą chorobą, która dotyczy czegoś innego. Są jej przejawem, ale czasem używamy ich jako skrótu myślowego do wskazania na samą chorobę. Podobnie w przypadku acedii – owo „wypędzanie z celi” stało się swoistym skrótem myślowym wskazującym na acedię. Brak wewnętrznej akceptacji siebie, o wiele trudniej uchwytny, w acedii wyraża się brakiem akceptacji sytuacji zewnętrznej.
W przypadku ludzi żyjących w świecie „wypędzanie z celi” wyraża się stałą chęcią zmiany: jeżeli jesteśmy w domu, chcemy gdzieś pójść, ale gdy jesteśmy z wizytą u kogoś, to z kolei chcemy wrócić do domu. Podobnie kiedy robimy coś, chcemy robić coś innego, jednak gdy właśnie robimy to, co chcieliśmy robić, znowu chce się nam czegoś innego. Acedia wyraża się często stałym niepokojem i nieopanowaną chęcią robienia czegoś innego lub bycia gdzieś indziej.
Acedia jest umiłowaniem sposobu życia demonów,
czyni chód chwiejnym; nienawidzi pracowitości,
walczy przeciw wyciszeniu duszy;
jest namiętnością udaremniającą śpiew psalmów,
opieszałością w modlitwie,
rozluźnieniem w ascezie,
sennością zbyt wcześnie przychodzącą,
snem obracającym się wokół siebie,
brzemieniem szaleństwa,
nienawiścią celi,
przeciwniczką trudów;
przeciwieństwem wytrwałości,
wędzidłem dla rozmyślania,
nieznajomością Pism,
wspólniczką smutku,
jest jakby zegarem odmierzającym porę posiłku (De vitiis 4).
Niepokój wewnętrzny zazwyczaj przejawia się w nieopanowanych zachowaniach. Wiąże się to z samą ludzką kondycją. Jesteśmy jednością ducha i ciała. Duch wyraża się przez ciało, ale jednocześnie ciało zawiera w sobie ducha i go kształtuje. Dlatego nasze wewnętrzne stany odbijają się w naszej postawie i sposobie reagowania naszego organizmu. Czasem dosyć łatwo potrafimy odczytać, kim jest spotkany człowiek, gdy patrzymy na jego twarz. Podobnie po ruchach, sposobie mówienia, rodzaju reakcji poznajemy, co się dzieje w sercu człowieka. Zazwyczaj widać to wyraźnie u dzieci. Po ich zachowaniu dosyć łatwo poznajemy, co się z nimi dzieje, co zrobiły lub zamierzają zrobić. Z czasem jednak ta przejrzystość się zaciera. Stopniowo uczymy się maskować to, co przeżywamy. Potrafimy to czasem robić wręcz perfekcyjnie. Jednak nie jest to możliwe do końca. Przychodzą momenty, gdy wychodzi na zewnątrz to, co się w nas naprawdę dzieje. Tym bardziej że wiele zewnętrznych sygnałów jest całkowicie poza naszą kontrolą. Do nich należą np. objawy chorobowe organizmu. Duch oddziałuje na organizm.
Zresztą acedia przejawia się także w hipochondrii, czyli nadmiernej trosce o własne zdrowie. Jednocześnie istnieje tutaj podwójne oddziaływanie: z jednej strony acedia wzbudza lęk, który powoduje dolegliwości organizmu, a te z kolei napędzają lęk o zdrowie, co wzmacnia acedię. Tworzy się w ten sposób zamknięte koło, które można przerwać jedynie gwałtownym cięciem, nie poddając się lękowi.
Istnieje także pozytywne oddziaływanie ciała na ducha, a raczej na wnętrze, czyli serce. Jeżeli chcemy osiągnąć pokój wewnętrzny, to staramy się wpierw zachować taki pokój na zewnątrz w otoczeniu, we własnych postawach, w równomiernym oddechu, w ruchach, gestach, sposobie mówienia, reagowania, przez słuchanie odpowiedniej muzyki itd. Są to metody wyciszania i osiągania pokoju wewnętrznego wyrastające z prawdy o istniejącej w nas jedności ducha i ciała. Także z tej racji dla uporządkowania ducha bardzo ważna jest właściwa higiena ciała i naszych zewnętrznych zachowań. Zazwyczaj porządek duchowy i zewnętrzny idą w parze, choć czasem może być inaczej, bo zależy to od kultury, w jakiej zostaliśmy wychowani. I odwrotnie, przy leczeniu choroby ciała potrzeba zmiany naszego nastawienia do rzeczywistości, sposobu myślenia itd.
Powiązanie ciała i ducha jest wszechstronne. Niestety najczęściej o tym nie myślimy i żyjemy naszymi duchowymi pragnieniami w oderwaniu od praw rządzących naszym ciałem, i odwrotnie: nasze pragnienia cielesne staramy się realizować wbrew prawom dotyczącym ducha. Mnisi doświadczali tego bardzo wyraźnie. Wielu z nich ambitnie usiłowało osiągać kolejne szczyty ascetycznej doskonałości. Istnieje wielka pokusa zwiększania surowości życia i wymagań ascetycznych, której ulegają gorliwi. Taka surowość staje się dla tych ludzi rękojmią tego, że są blisko Boga. Surowa asceza odgrywa w tym przypadku podobną rolę jak w przypadku faryzeuszy literalne trzymanie się Prawa. Niestety żadne zewnętrzne ćwiczenia ani formalizm prawny nie otwierają automatycznie serca na Boga. Wręcz przeciwnie, często bywają ucieczką przed Nim, jak to widać w przypadku różnych fanatyków. Ambicja zazwyczaj prowadzi do przekroczenia granicy rozsądku, powodując ostatecznie klęskę. Ewagriusz pisze o takim przypadku:
Tego demona [tj. demona obżarstwa] naśladuje także przeciwnik prawdy, demon acedii, podpowiadając wytrzymałemu najsurowszą anachorezę, zachęcając do rywalizacji z Janem Chrzcicielem i pierwszym spośród anachoretów, Antonim, aby nie wytrzymując stałej i nieludzkiej anachorezy, uciekł ze wstydem opuściwszy miejsce, a ów potem chwaląc się, powiedziałby: Okazałem się mocniejszy od niego (De mal. cogit. 35).
Bardziej wymowny dla naszego współczesnego życia będzie może inny przykład. Kiedyś jeden ze współbraci opowiadał o swoim spotkaniu z przyjacielem z lat szkolnych, którego odwiedził, będąc w domu na odpoczynku. Przyjaciel przyjął go serdecznie, posadził przy stole, zaproponował herbatę i coś do niej, jednak cały czas podczas ich rozmowy włączony był telewizor, co drażniło naszego współbrata. Zaproponował zatem, aby go wyłączyć, bo przeszkadza w rozmowie. Na co usłyszał: „Tak, ale może pokażą coś ciekawego?”. „To sprawdź w programie, co będzie”. „No tak, ale oni czasem zmieniają program!”. Oczywiście telewizor był dalej włączony przez cały czas spotkania.
Konkluzja owego przyjaciela z lat szkolnych jest znamienna i bardzo dobrze oddaje stan świadomości wielu ludzi. Telewizja stała się stałym elementem normalnego życia domowego, a nawet jego centrum. Do jeszcze większego uzależnienia dochodzi w przypadku Internetu. Przy czym podstawą tego uzależnienia jest oczekiwanie na coś ciekawego, nowego, na coś, co nas zajmie i da jakieś zaspokojenie. Kiedy się jednak trzeźwo zastanowić, to nic takiego nie może w istocie nastąpić. Kolejne informacje, kolejne obrazy, oglądane sceny, gry itd. nie są w stanie dać nam pełnej satysfakcji. Jednak nadal siedzimy i szukamy nowych informacji, obrazów, scen, gier… Taką tendencję nosimy w sobie już od wieków. Zniszczyła ona już niejednego gracza. Gdyby go zapytać: „Dlaczego grasz?” Z pewnością odpowiedziałby: „Żeby wygrać”. Jednak kiedy wygra, okazuje się, że nie jest w stanie przestać grać, spodziewając się jeszcze czegoś większego. I tak aż do granic wytrzymałości.
Gracz jest dobrą metaforą naszego zwykłego życia, zatroskanego i zabieganego o to, co możemy tutaj na ziemi osiągnąć. Jeżeli jednak zrealizujemy nasze marzenia, to okazuje się, że to nie wystarcza, i dalej marzymy i dążymy do czegoś nowego. I tak można bez końca. Okazuje się, że nie potrafimy żyć tym, co mamy, używając tego w takim zakresie, w jakim jest to nam potrzebne, wiedząc, że w naszym życiu chodzi o coś o wiele większego, czego nic z tego, co tutaj osiągalne, nie może zastąpić.
Owa gra przejawia się w naszym życiu na różne sposoby. Niekoniecznie dotyczy to jedynie rozrywki, czy to w formie gry, czy też zabawy w jej rozmaitych przejawach. Grą taką są wszelkiego rodzaju aktywności, w które uciekamy, nie wytrzymując zwykłego istnienia w prostocie.
Pierwszym i najbardziej widocznym znakiem opanowania przez acedię jest wewnętrzny niepokój. Ten objaw pozwala odróżnić człowieka pozytywnie zaangażowanego od opanowanego przez acedię. Częstą jej formą jest neurotyczny aktywizm zawodowy nazywany pracoholizmem. Zresztą wszelkie formy uzależnień, czy to od używek, czy od jakichś czynności, czy związków z innymi ludźmi są przejawami takiej ucieczki i braku zdolności przyjęcia rzeczywistości takiej, jaka jest. Mogą to być nawet bardzo szlachetne działania duszpasterskie czy charytatywne, a nawet aktywna pobożność. Te ostatnie są o tyle bardziej niebezpieczne, że łatwo sobie wmawiamy, że robimy coś dobrego i w związku z tym jesteśmy naprawdę blisko Boga. Jednak taka sytuacja przypomina spotykanych przez Pana Jezusa w Ewangelii faryzeuszy, którzy byli niezmiernie pobożni i uważali się za stróżów wiary. Jednak o nich powiedział Pan Jezus: groby pobielane, obłudnicy… Niestety także pobożność może być rodzajem ucieczki od spotkania z żywym Bogiem, a tym samym pogonią za czymś pozornym i przez to przejawem acedii!
Jeszcze trudniej rozpoznać takie ucieczki w naszych utartych schematach reagowania i szablonach myślenia. Każdy ma, i nawet musi mieć, jakieś swoje schematy, bo nie jest w stanie o wszystkim myśleć i zastanawiać się nad wszystkim na nowo. Jeżeli jednak te schematy dotyczą tego, co fundamentalne w życiu, nad czym trzeba się zastanowić głębiej, co przekracza nasze zwykłe pojmowanie i domaga się od nas nowych rozwiązań, to taki schemat jest rodzajem obrony przed tymi nowymi pytaniami i problemami.
Acedia przejawia się szczególnie dotkliwie wówczas, gdy nosimy w sobie pragnienie uznania, ambicji bycia lepszym, uzyskania potwierdzenia siebie. Często u podstaw tych pragnień leży ideał, z którym się konfrontujemy. Gdy jednak nie uzyskujemy spodziewanego uznania, a jednocześnie nie możemy zmienić sytuacji, w jakiej żyjemy – czy dotyczy to więzi z osobami, z którymi przyszło nam żyć: z żoną, mężem, dziećmi, współbraćmi…, czy miejsca lub pracy – zamykamy się pełni złości na siebie. Autoagresja jednak od razu przenosi się na innych i całą sytuację. Odcinamy się więc od nich, zatwardzając swoje serca. Stajemy się nieczuli i głusi, a jednocześnie istnieją w nas ogromne napięcia: z jednej strony wołanie, jakby z głębokiej studni, o pomoc przy jednoczesnej złości na wszystko i wszystkich. Jest to szczególnie trudny stan. Ewagriusz z Pontu opisuje go z drżeniem: Co z kolei mamy powiedzieć o demonie, który czyni duszę nieczułą? Boję się nawet pisać o nim: jak dusza wyobcowuje się z własnego stanu w czasie jego przybycia i pozbawia się bojaźni Bożej oraz pobożności, i nie uznaje już grzechu za grzech, i nie uważa nieprawości za nieprawość. W jej pamięci kara i sąd wieczny są już tylko jakby gołymi słowami, tymczasem zupełnie wyśmiewa ogniste trzęsienie ziemi (Hi 41,21, LXX). Wprawdzie niby wyznaje Boga, jednak nie poznaje jego zarządzenia. Uderzasz się w piersi, kiedy dusza zwraca się do grzechu, a ona nie czuje. Cytujesz słowa Pism, a ona jest całkiem zatwardziała i nawet nie słyszy. Przedstawiasz jej hańbę przed ludźmi, a nie zastanawia się nad wstydem przed braćmi. Wstyd [pokazujesz] u ludzi i nie pojmuje, niczym świnia, która zamyka oczy i wyłamuje ogrodzenie (De mal. cogit. 11).
W życiu małżeńskim ten stan przejawia się np. brakiem rozmów. Jeden „wszystko” wie o drugim i już niczego nowego się nie spodziewa. Jest to prawdziwa śmierć miłości. Zdumiewająca jest jednocześnie siła, z jaką się oboje upierają przy swoim! To także ucieczka i brak otwarcia na autentyczne doświadczenie. Jeżeli nawet druga osoba w bliskim związku miłości rzeczywiście zupełnie się pogubiła lub zamknęła, to jednak prawdziwa miłość powinna z cierpliwością zachować nadzieję na przemianę serca. I można przypuszczać, że dzięki takiej wierze do takiej przemiany dojdzie, bo nawet w najbardziej zatwardziałym człowieku następują pęknięcia i przez szczelinę tego pęknięcia może dotrzeć do niego światło, które ogrzeje serce. Aby do tego doszło, musi się jednak pojawić nadzieja na to, że owa przemiana zostanie z drugiej strony przyjęta, a nie będzie to kolejne doświadczenie klęski.
Wiele jest zewnętrznych objawów acedii. Ks. Leszek Misiarczyk, idąc za Gabrielem Bunge, wylicza je i dostosowuje od razu do warunków zwykłego życia świeckiego: „niepokój wewnętrzny i potrzeba ciągłych zmian”, „lęk”, „przesadna troska o własne zdrowie”, „nienawiść do wyuczonego zawodu połączona z pragnieniem zdobycia innego”, „oskarżanie innych ludzi o swoje złe samopoczucie psychiczno-duchowe, nieszczęścia lub niepowodzenia”, „kompulsywne poszukiwanie rozrywki, by odurzyć wewnętrzny ból i cierpienie”, „nieopanowana potrzeba ludzkiego towarzystwa”, „pozory cnoty”, „ogromna trudność w spełnianiu codziennych obowiązków”, „niszczący maksymalizm, pracoholizm”, „niechęć do życia anachoreckiego i do życia w ogóle”. Wszystkie one są przejawami różnego rodzaju ucieczki od konfrontacji z trudem istnienia.
W doświadczeniu mnichów acedia wyraża się bardzo prostą ucieczką – opuszczeniem celi. Ewagriusz z Pontu pisze w swoim liście do mnichów:
Natomiast o myśli acedii napisaliście: „Jaki dom należy nam opuścić – duchowy czy fizyczny?” Tego ostatniego bardzo nienawidzi ktoś, kto jest próbowany przez tę pokusę. Pokusa ta bowiem jest złożona z kilku myśli, ponieważ powstaje z nienawiści i pożądliwości. Kto bowiem ulega acedii, nienawidzi tego, co jest, pożąda zaś tego, czego nie ma. A im bardziej pożądliwość ściąga mnicha na dół, tym bardziej też nienawiść wypędza go z celi; wówczas przypomina on nierozumne zwierzę, z przodu ciągnięte przez pożądliwość, a z tyłu bite i popychane przez nienawiść. Zatem opuszczenie zmysłowego domu jest hańbą. Oznacza bowiem klęskę. Zdarza się to jednak tym, którzy mieszkają samotnie (Ep. 27,6). Stwierdzenie, że acedia wypędza mnicha z celi, jest streszczeniem bardziej ogólnej prawdy o braku akceptacji własnej sytuacji, a właściwie siebie w tej sytuacji. Brak takiej akceptacji najłatwiej można dostrzec w zewnętrznym zachowaniu. Zupełnie podobnie jak chorobę najłatwiej uchwycić przez jej zewnętrzne objawy. Jednak te objawy nie są samą chorobą, która dotyczy czegoś innego. Są jej przejawem, ale czasem używamy ich jako skrótu myślowego do wskazania na samą chorobę. Podobnie w przypadku acedii – owo „wypędzanie z celi” stało się swoistym skrótem myślowym wskazującym na acedię. Brak wewnętrznej akceptacji siebie, o wiele trudniej uchwytny, w acedii wyraża się brakiem akceptacji sytuacji zewnętrznej.
W przypadku ludzi żyjących w świecie „wypędzanie z celi” wyraża się stałą chęcią zmiany: jeżeli jesteśmy w domu, chcemy gdzieś pójść, ale gdy jesteśmy z wizytą u kogoś, to z kolei chcemy wrócić do domu. Podobnie kiedy robimy coś, chcemy robić coś innego, jednak gdy właśnie robimy to, co chcieliśmy robić, znowu chce się nam czegoś innego. Acedia wyraża się często stałym niepokojem i nieopanowaną chęcią robienia czegoś innego lub bycia gdzieś indziej.
Acedia jest umiłowaniem sposobu życia demonów,
czyni chód chwiejnym; nienawidzi pracowitości,
walczy przeciw wyciszeniu duszy;
jest namiętnością udaremniającą śpiew psalmów,
opieszałością w modlitwie,
rozluźnieniem w ascezie,
sennością zbyt wcześnie przychodzącą,
snem obracającym się wokół siebie,
brzemieniem szaleństwa,
nienawiścią celi,
przeciwniczką trudów;
przeciwieństwem wytrwałości,
wędzidłem dla rozmyślania,
nieznajomością Pism,
wspólniczką smutku,
jest jakby zegarem odmierzającym porę posiłku (De vitiis 4).
Niepokój wewnętrzny zazwyczaj przejawia się w nieopanowanych zachowaniach. Wiąże się to z samą ludzką kondycją. Jesteśmy jednością ducha i ciała. Duch wyraża się przez ciało, ale jednocześnie ciało zawiera w sobie ducha i go kształtuje. Dlatego nasze wewnętrzne stany odbijają się w naszej postawie i sposobie reagowania naszego organizmu. Czasem dosyć łatwo potrafimy odczytać, kim jest spotkany człowiek, gdy patrzymy na jego twarz. Podobnie po ruchach, sposobie mówienia, rodzaju reakcji poznajemy, co się dzieje w sercu człowieka. Zazwyczaj widać to wyraźnie u dzieci. Po ich zachowaniu dosyć łatwo poznajemy, co się z nimi dzieje, co zrobiły lub zamierzają zrobić. Z czasem jednak ta przejrzystość się zaciera. Stopniowo uczymy się maskować to, co przeżywamy. Potrafimy to czasem robić wręcz perfekcyjnie. Jednak nie jest to możliwe do końca. Przychodzą momenty, gdy wychodzi na zewnątrz to, co się w nas naprawdę dzieje. Tym bardziej że wiele zewnętrznych sygnałów jest całkowicie poza naszą kontrolą. Do nich należą np. objawy chorobowe organizmu. Duch oddziałuje na organizm.
Zresztą acedia przejawia się także w hipochondrii, czyli nadmiernej trosce o własne zdrowie. Jednocześnie istnieje tutaj podwójne oddziaływanie: z jednej strony acedia wzbudza lęk, który powoduje dolegliwości organizmu, a te z kolei napędzają lęk o zdrowie, co wzmacnia acedię. Tworzy się w ten sposób zamknięte koło, które można przerwać jedynie gwałtownym cięciem, nie poddając się lękowi.
Istnieje także pozytywne oddziaływanie ciała na ducha, a raczej na wnętrze, czyli serce. Jeżeli chcemy osiągnąć pokój wewnętrzny, to staramy się wpierw zachować taki pokój na zewnątrz w otoczeniu, we własnych postawach, w równomiernym oddechu, w ruchach, gestach, sposobie mówienia, reagowania, przez słuchanie odpowiedniej muzyki itd. Są to metody wyciszania i osiągania pokoju wewnętrznego wyrastające z prawdy o istniejącej w nas jedności ducha i ciała. Także z tej racji dla uporządkowania ducha bardzo ważna jest właściwa higiena ciała i naszych zewnętrznych zachowań. Zazwyczaj porządek duchowy i zewnętrzny idą w parze, choć czasem może być inaczej, bo zależy to od kultury, w jakiej zostaliśmy wychowani. I odwrotnie, przy leczeniu choroby ciała potrzeba zmiany naszego nastawienia do rzeczywistości, sposobu myślenia itd.
Powiązanie ciała i ducha jest wszechstronne. Niestety najczęściej o tym nie myślimy i żyjemy naszymi duchowymi pragnieniami w oderwaniu od praw rządzących naszym ciałem, i odwrotnie: nasze pragnienia cielesne staramy się realizować wbrew prawom dotyczącym ducha. Mnisi doświadczali tego bardzo wyraźnie. Wielu z nich ambitnie usiłowało osiągać kolejne szczyty ascetycznej doskonałości. Istnieje wielka pokusa zwiększania surowości życia i wymagań ascetycznych, której ulegają gorliwi. Taka surowość staje się dla tych ludzi rękojmią tego, że są blisko Boga. Surowa asceza odgrywa w tym przypadku podobną rolę jak w przypadku faryzeuszy literalne trzymanie się Prawa. Niestety żadne zewnętrzne ćwiczenia ani formalizm prawny nie otwierają automatycznie serca na Boga. Wręcz przeciwnie, często bywają ucieczką przed Nim, jak to widać w przypadku różnych fanatyków. Ambicja zazwyczaj prowadzi do przekroczenia granicy rozsądku, powodując ostatecznie klęskę. Ewagriusz pisze o takim przypadku:
Tego demona [tj. demona obżarstwa] naśladuje także przeciwnik prawdy, demon acedii, podpowiadając wytrzymałemu najsurowszą anachorezę, zachęcając do rywalizacji z Janem Chrzcicielem i pierwszym spośród anachoretów, Antonim, aby nie wytrzymując stałej i nieludzkiej anachorezy, uciekł ze wstydem opuściwszy miejsce, a ów potem chwaląc się, powiedziałby: Okazałem się mocniejszy od niego (De mal. cogit. 35).
Włodzimierz Zatorski OSB
Acedia dziś
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
Acedia dziś
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
Czytelnia: