Szczęście jest możliwe!

     Czy kiedykolwiek przestałam wierzyć w Boga? Nie, ale przestałam wierzyć w Jego miłość i bliskość. Pochodzę z wielodzietnej rodziny i mam wspaniałych Rodziców, którzy przekazali mi wiarę. Nie uznawali nigdy żadnych kompromisów w wypełnianiu Bożych przykazań. W domu o Bogu zawsze mówiło się bardzo dużo, często wspólnie się modliliśmy. Jednak krótko po moim bierzmowaniu, czyli dwa lata temu, zdałam sobie sprawę z tego, że nie jestem pewna, czy rzeczywiście moja wiara jest szczera...
     Zadawałam sobie pytanie: Czy oddałabym życie za Chrystusa, gdyby w tym momencie ktoś tego ode mnie zażądał? I znajdowałam odpowiedź: tak. Ale łapałam się na tym, że ta decyzja nie wypływałaby z mojej miłości do Jezusa, lecz z przekonania, że tak POWINNAM postępować… Czułam, że nasza religia jest najlepszą i najbardziej sprawiedliwą spośród religii, ale mój kontakt z Bogiem nie opierała się na osobistej relacji, tylko na logice. Nie widziałam żadnego związku między moimi modlitwami a życiem, ponieważ Bóg nie wysłuchiwał moich próśb, gdy moja rodzina miała poważne problemy. Czułam się zawiedziona i oszukana przez Niego. Chciałam należeć do Kościoła, ponieważ byłam przekonana, że jeśli istniałby dobry Bóg, to byłby twórcą tak mądrej nauki, jaką głoszą chrześcijanie. Ale skoro nie widziałam ingerencji Boga w moim życiu, to na jakiej podstawie mogłam twierdzić, że nasza religia nie jest jedynie jakąś piękną filozofią?… Z tego powodu byłam przygnębiona, straciłam motywację do nauki, stale byłam niespokojna i nie mogłam pozbyć się nieokreślonego poczucia winy. Moje wątpliwości pogłębiały liczne rozmowy z niewierzącym bratem, który przekonywał mnie, że wiara w nadprzyrodzone zjawiska, jak objawienia, jest absurdem, że tak naprawdę wszystko dzieje się w ludzkim mózgu. Mówił też, że takie same wizje powodują narkotyki, podobnie jak choroby psychiczne, np. schizofrenia. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć na jego argumenty.
     W październiku 2005r. ksiądz katecheta zaprosił mnie na spotkania Odnowy w Duchu Świętym. Początkowo zupełnie nie odpowiadała mi ta forma modlitwy. Uważałam, że jej uczestnicy zachowują się nienaturalnie i śmiesznie. Dopiero po Kursie Filipa, na który trafiłam dwa tygodnie później, zmieniłam swój stosunek do Odnowy. Uwierzyłam na nowo, że Bóg jest bardzo blisko każdego z nas i bardzo kocha każdego człowieka, także mnie… To był moment przełomowy, od którego wszystko zaczęło się zmieniać.
     Nie od razu jednak zakochałam się w Bogu. Ciągle domagałam się znaków. Chciałam nie tylko wiedzieć, że Bóg istnieje, chciałam Go czuć w Sakramencie Eucharystii. Pewnego dnia, gdy po raz kolejny myślałam przed Mszą nad tym, jak trudno uwierzyć mi w Cud Przeistoczenia i modliłam się o łaskę wiary, marząc równocześnie o niesamowitym widoku aniołów otaczających ołtarz podczas Eucharystii, niespodziewanie przyszły mi na myśl słowa z Ewangelii wg św. Jana (20,29): Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. To było jak grom z jasnego nieba, mimo że działo się wyłącznie w moim umyśle. Jestem przekonana, że podsunął mi je wówczas sam Duch Święty, choć nie potrafię wyrazić tego, co czułam w tym momencie. Zrozumiałam, jaką śmiałą była moja prośba i… uwierzyłam.
Na początku ubiegłego roku podczas jednej z modlitw wstawienniczych na spotkaniu Odnowy w Duchu Świętym poprosiłam o nawrócenie brata. Słowo, które Pan skierował do mnie poprzez Pismo Święte pasowało tak idealnie do tej trudnej sytuacji i wszystkich okoliczności towarzyszących odejściu brata od Kościoła, że potraktowałam je jako zapewnienie samego Boga, że kiedyś brat się nawróci. Nie wiedziałam, kiedy to nastąpi, ale odtąd modliłam się za niego z zupełnym spokojem i ufnością, wiedząc, że kiedyś będę wysłuchana… Nastawiałam się na długoletnią próbę cierpliwości i wytrwałości w mojej modlitwie, ponieważ słyszałam wcześniej o kobiecie, która przez 18 lat modliła się o nawrócenie syna. Tymczasem cud zdarzył się po paru miesiącach! W Wielkim Tygodniu brat bez żadnego tłumaczenia powiedział, że chce się wyspowiadać… po raz pierwszy od sześciu lat!
     Dzisiaj, gdy patrzę na te wydarzenia z perspektywy kilkunastu miesięcy, mogę powiedzieć tylko jedno: jestem szczęśliwa, a źródłem mojego szczęścia jest Jezus Chrystus. To On nadał na nowo sens mojemu młodemu życiu, to On wskazuje mi drogę, która jest trudna, ale pełna pięknych doświadczeń i bardzo radosna. Wiem też, że na tej drodze nigdy nie zostanę sama. Dzisiaj dziękuję Mu nawet za trudne doświadczenia, które spotkały moją rodzinę, ponieważ widzę, że wyprowadził z nich wiele dobra. Wciąż uczę się nowych rzeczy, ale najbardziej niesamowity jest dla mnie fakt, że każdego dnia mogę dostrzec ślady Boga w swoim życiu. Wystarczy tylko, że szeroko otworzę oczy i nie będę próbowała dostosowywać Go do własnych wyobrażeń.
Chwała Panu! :)
Asia
Czytelnia: