Nikogo nie naprawiam
– Wszystko zaczęło się 18 lat temu, jesienią 1992 r., kiedy byłem na trzecim roku seminarium. Pojawiła się nowa praktyka pastoralna – w więzieniu na Grochowie. Przez dwa lata nie wyjeżdżałem z Warszawy z seminarium, a tu nagle mam iść do kryminału. Byłem bardzo przerażony, gdyż uchodziłem za cichutkiego i poukładanego. Jeden kolega chciał się nawet ze mną zamienić – ja miałbym odwiedzać chorych, a on więźniów. Ucieszyłem się, jednak nie dostaliśmy zgody przełożonych na tę zamianę…
W więzieniu posługiwali: ówczesny kapelan więzienny – ks. Andrzej Mazański, proboszcz parafii Świętej Rodziny na Zaciszu, panie i panowie z Bractwa Więziennego, siostry pasjonistki, orionistki i nasza szóstka kleryków. Powoli naprawdę się do tego zapaliłem. Posługiwałem jako kleryk przez 4 lata i po święceniach kapłańskich chciałem nadal pracować w tym miejscu. Usłyszałem jednak, że nie ma takiej możliwości, że są inne priorytety. Ale Pan Bóg jest ponad wszystkim. Po trzech latach przerwy w 1999 r. wróciłem do więzienia – jako kapelan Aresztu Śledczego. Pomaga mi s. Zacheusza ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia oraz wolontariusze.
– Na czym polega to specyficzne duszpasterstwo?
– Kapłaństwo tak naprawdę wszędzie jest takie samo, a więc przede wszystkim jest to posługa Słowem i sprawowanie sakramentów. W więzieniu oprócz osób skazanych przebywają też osoby tymczasowo aresztowane. Podzielone są na grupy liczące około 50 osób i w takim składzie mogą uczestniczyć we Mszy świętej. Ponieważ więźniów jest dużo, czasem trochę spieszymy się, by kolejni zdążyli. Trzeba pamiętać, że oprócz czasu przeznaczonego na modlitwę mają oni przecież jeszcze inne stałe punkty dnia. Posługa kapelana więziennego to także spowiedź, często przed Mszą. Jeśli ktoś prosi o dłuższą, a trwają one czasem 2-3 godziny, to umawiamy się na konkretny termin. Niekiedy jest to pierwsza spowiedź po kilku latach. Taka zazwyczaj poprzedzona jest poznaniem się, zwyczajnym oswojeniem się ze sobą.
– Księdza posługa nie ogranicza się do więziennych murów…
– Zgadza się. Z niektórymi osobami utrzymuję kontakt także wtedy, gdy opuszczą areszt. Niedawno błogosławiłem jedno małżeństwo, w lipcu kolejne, zdarzają się również chrzty, pogrzeby. Towarzyszę ludziom jako przyjaciel, jako człowiek, jako kapłan…
Warto dodać, że jestem kapelanem Aresztu Śledczego, a więc zarówno więźniów (mężczyzn i kobiet), jak i pracowników. I dla jednych, i dla drugich jestem księdzem i przyjacielem. Jedni i drudzy są dla mnie tak samo ważni. Błogosławię też małżeństwa pracowników, udzielam w ich rodzinach chrztów, prowadzę katechezy, przygotowuję do bierzmowania itd. Jedni i drudzy to fantastyczni ludzie. Każdy z nas ma przerwy w czynieniu dobra, niektórzy ponoszą konsekwencje tego, przebywając za kratami.
– Czy było coś, co poruszyło Księdza w sposób wyjątkowy, na zawsze zostało w pamięci i zapadło w serce?
– Listopad 1992 r. Po Mszy świętej 40 osób usiadło w półkolu. Ks. Andrzej spowiadał, a my rozmawialiśmy o śmierci i życiu wiecznym. Zapytałem: „Czy myślicie, że jest życie po tym życiu?”. Odezwała się 17-letnia Ania. Patrząc w ziemię, powiedziała: „Dla mnie to już tylko piekło zostało…”. To spotkanie było przełomowe. Zdałem sobie wtedy sprawę, jakie zło tkwi w ludzkim sercu oraz jak Boże Miłosierdzie wydobywa człowieka z ciemności. Po 2 latach posługi zrozumiałem, że mam patrzeć na nich nie moimi oczami, lecz oczami Chrystusa, myśleć nie moimi myślami, ale myślami Chrystusa, kochać nie moją miłością, a miłością Chrystusa. To długa opowieść… To był początek naszej przyjaźni. Teraz Anka jest matką kilkorga dzieci. Jej życie naprawdę się pięknie poukładało. Inna taka historia, którą zapamiętam na zawsze, to historia Ewuni. Przed laty została skazana na podwójne dożywocie. Chorowała na AIDS. Okazało się, że wyrok był niesprawiedliwy i Sąd Apelacyjny go uchylił, dostała 15 lat, potem karę zmniejszono jeszcze o dwa lata. Przyjaźniłem się z nią. Odbyła spowiedź generalną, uczestniczyła w życiu sakramentalnym. Kiedyś mi powiedziała, że jestem dla niej wszystkim – ojcem, bratem, kumplem, kapłanem. Korespondowała z moją mamą, siostrą. Dwa lata temu, właśnie dwa lata przed końcem kary, popełniła samobójstwo. Jej córcia mówi do mnie: Wujku. Na pogrzebie, kiedy odprowadzałem ją w ostatnią drogę, popłynęła mi łza. Powiedziałem jej wtedy: „Mała, tak jak prosiłaś – trzymam cię za rękę”.
Spotykam tutaj wielu ciekawych ludzi, o których można opowiadać godzinami…
– W jakim wymiarze Ksiądz może pomóc więźniom w prostowaniu ich pokrzywionych dróg życiowych?
– Ja nie pomagam tym ludziom w prostowaniu ich dróg życiowych, ponieważ moje imię „Rafał” oznacza: Bóg leczy – nie człowiek. Jestem osłem, na którym Pan Jezus wjeżdża do Jerozolimy. Jestem jako ten, który uobecnia Jezusa, ale nikogo nie naprawiam. Wspólnie staramy się szukać rozwiązań, odczytywać, co Duch Święty podpowiada. Czasem się zastanawiam, kto więcej zyskuje z tej posługi: oni czy ja? Myślę, że ja jestem większym szczęściarzem.
– Jak ich Ksiądz motywuje do dobra? Jak przekonuje do tego, by zaczęli pozytywnie myśleć i dobrze żyć? Czy łatwo jest zmieniać świat za kratami?
– Zadaniem każdego kapłana – według mnie – jest być i kochać, a działanie pozostawić Panu Bogu. Jan Paweł II nigdy nie prowadził debat, nie sugerował, by ktoś zmienił myślenie. Po prostu był. „Bądźcie świadkami miłosierdzia” – prosił na Błoniach i w Łagiewnikach. Tak rozumiem moją posługę. Jako kapłan doświadczam, że Pan Bóg poprzez owczarnię działa na pasterza. My kapłani jesteśmy szczególnie zaproszeni do tego, by się nawracać – jako pierwsi.
– Jakie są reakcje na głoszone słowo Boże? Czy spotkał się Ksiądz z odrzuceniem i stwierdzeniem, które usłyszał św. Paweł: „Posłuchamy cię innym razem”?
– Nie prowokuję nikogo do rozmów na tematy religijne. Nie działam jak świadek Jehowy, który puka do drzwi i pyta, czy możemy porozmawiać. Jezus idzie do Zacheusza na ucztę. Zacheusz zaprosił prostytutki, złodziei, celników. Jezus nie opowiada im katechezy, On z nimi po prostu jest. Wydaje mi się, że towarzyszenie jest bardzo ważne. Jestem tylko narzędziem w ręku Pana Boga. Zaczynamy od tego, co interesuje ciebie, by dojść do tego, co interesuje mnie, a raczej Boga. Pan Bóg sieje i On najlepiej zna dynamikę wzrostu ziarna, Bożej obecności w ludzkim sercu, to On widzi owoce. Dla mnie być kapłanem to być ojcem. Staram się, uczę się każdego traktować indywidualnie, nigdy jako „terenu” do ewangelizowania.
Przekonałem się, że Pan Bóg może zdziałać więcej dobra wtedy, gdy oddam Mu moją porażkę, aniżeli wtedy, gdy zrobię coś po ludzku wielkiego, spektakularnego. Poprzez sytuację po ludzku przegraną może stać się więcej dobra, niż wtedy, gdy człowiekowi wydaje się, że jest apostolskim mistrzem.
– Czy zakratowane, szczelnie zamknięte cele są wystarczającą motywacją do poprawy?
– Nie widzę w tym żadnej motywacji. Kara pozbawienia wolności nie jest – moim zdaniem – żadną karą. Skazany żyje na koszt państwa. To kara bardziej dla jego rodziny. Czasem rozpadają się małżeństwa… Dla kogoś, kto wraca do więzienia po raz szósty, pozbawienie wolności nie jest niczym strasznym. On w więzieniu wszystkich zna, ma tam pozycję – cieszy się. Więzienie dla tych, którzy stanowią zagrożenie – owszem tak! Cieszę się, gdy wracają narkomani. Dla niektórych cela rzeczywiście jest momentem zwrotnym. Nie wystarczy jednak człowieka zamknąć. Przedziwna jest procedura funkcjonowania więzienia… Człowiek nie zmienia się wskutek zamknięcia go w celi, ale wskutek spotkań z ludźmi i z Bogiem. Ważne jest zatem, jakich tam ludzi spotka.
– Kiedy odwiedzałam więźniów, zauważyłam, że służba więzienna jest zazwyczaj bardzo smutna… Czy Ksiądz dostrzega ten marazm, obojętność i przygnębienie?
– Praca w więzieniu jest na pewno bardzo stresująca, zwłaszcza praca wychowawców i działu ochrony. Na szczęście ten obraz funkcjonariusza więziennego zmienia się, łagodnieją relacje. Pomimo tego, że można tu spotkać pewną formę agresji i prowokacji, jestem pełen podziwu i uznania dla tych ludzi. Tu wewnątrz tworzy się mikroświat. Znamy się wszyscy. Można oczywiście się wypalić. Grozi to głównie młodym pracownikom. Ktoś po ukończeniu resocjalizacji przychodzi pełen zapału do pracy, ma nadzieję na kontakt z ludźmi, chce im pomóc, by stawali się lepsi, a tymczasem kończy głównie na pracy papierkowej. Łatwo wtedy się zniechęcić. Jeśli razem pracujemy, mamy się wzajemnie wspierać. Wielokrotnie, kiedy przeżywałem chwile zniechęcenia, pomagali mi bardzo ci, którym przyszedłem służyć, ci, którzy siedzieli, mający opinię najgorszych bandziorów.
– Co daje Księdzu posługa wśród osadzonych?
– Cieszę się bardzo, że trafiłem do więzienia jako 22-letni chłopak, kleryk. Pomogło mi to w budowaniu mojej tożsamości kapłańskiej. Kaplica jest wielkości małej salki, a więc Bóg jest tu tak bardzo bliski. Nie mogę schować się za majestatem kapłaństwa. Tworzymy razem Kościół. Nauczyło mnie to bezpośredniego, normalnego bycia z ludźmi, niemówienia slangiem kościelnym, przybierania jakiejś miny. Służba w więzieniu utwierdza mnie też cały czas w tym, że mam tam przychodzić jako kapłan. Mam być bliskim przyjacielem, ale pozostając zawsze księdzem. Ludzie z więzienia wyczuwają, gdy się jest takim nie wiadomo kim, takim cwaniaczkiem w sutannie, pajacem. Mam być kapłanem, a jednocześnie jedną z owiec, do których jestem posłany. Mam rodzić w wierze.
– Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę Księdzu żarliwej miłości w pełnionej posłudze i życiu codziennym.