Metoda antyretyczna w walce duchowej. Rola Pisma Świętego

     Biblia w starożytności była rozumiana nie tyle jako książka, czy też zbiór książek, co raczej jako szczególny rodzaj obecności Bożego Słowa we wspólnocie Kościoła. Brzmi to zdumiewająco dla nas, którzy jesteśmy wychowani z jednej strony po sporach o wartość Biblii wobec nauki o ewolucji a instrumentalnym jej wykorzystywaniem przez różnego rodzaju sekty. Współczesna egzegeza biblijna nie sprzyja również, niestety!, szacunkowi wobec Słowa Bożego, tym bardziej, że często jest ono traktowane na uczelniach jako rodzaj preparatu, który należy zanalizować w sposób naukowy.
     Tymczasem Ojcowie na Pismo patrzyli zdecydowanie inaczej. Po pierwsze tym, co charakteryzowało wielu mistrzów egzegezy wczesnochrześcijańskiej, był pogląd na relację pomiędzy tekstem Pisma a osobą Zbawiciela. Orygenes chociażby widział w Piśmie rodzaj wcielenia jedynego Słowa Bożego. Jeden z badaczy myśli Aleksandryjczyka określił je jako „wieczne wcielenie Logosu”. Posłuchajmy jednego z najbardziej wymownych tekstów: Baczcie, czy przyjmujecie słowa [Pisma], baczcie, czy je trzymacie, aby wam nie umknęły i nie zginęły! Chcę was pouczyć przykładami wziętymi z kultu religijnego; wy, którzy macie zwyczaj uczestniczyć w boskich sakramentach, wiecie, że przyjmując Ciało Pańskie, przechowujecie je z troską i czcią, aby nawet cząstka nie upadła, aby odrobina poświęconej ofiary nie uległa uszkodzeniu. Uważacie się za winnych, i słusznie, jeśli na skutek waszego niedbalstwa jakaś jej odrobina ulegnie zniszczeniu. Jeśli zaś dla zachowania Jego Ciała okazujecie tyle troski, i słusznie ją okazujecie, to czyż sądzicie, że na mniejszą karę zasługuje lekceważenie Słowa Bożego niż Jego Ciała?
     Warto zwrócić uwagę na porównanie Pisma Świętego z Eucharystią: w obu przypadkach mamy do czynienia z obecnością Syna Bożego – Słowa Bożego. Tekst biblijny bowiem okazuje się być nie tylko układem kolejnych zdań, ale w jakiś tajemniczy sposób staje się Ciałem Syna. Pomyślmy o tym, jak Aleksandryjczyk widział relację pomiędzy Eucharystią i Pismem, zastanówmy się nad tym w jaki sposób przygotowywano się, aby korzystać z owoców jednej i drugiej rzeczywistości.
     I tak docieramy do Ewagriusza. Pontyjczyk nie tylko był uważnym czytelnikiem Orygenesa, ale także jego twórczym naśladowcą. Dziełem, dziś pozostającym na marginesie rozważań o nauce naszego autora, jest pismo zatytułowane Anitirrheticus (O sporze z myślami). W ośmiu rozdziałach (każdy odpowiada jednej złej myśli) możemy odnaleźć katalog konkretnych demonicznych sugestii, które mogą dręczyć mnicha na pustyni. Przeciw myśli utrzymującej, że przykazanie postu jest ciężkie – Miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie (1 J 5,3n). Do duszy chcącej poznać przyczynę takich pokus – Aby cię utrapić... (Pwt 8,16). Do Pana w związku z demonem smutku zmieniającym usposobienie i wtłaczającym w każdą myśl uporczywe zmartwienie. Jest to oznaka wielkiego szaleństwa – Wskrześ duszę moją... (Ps 35[34],17).
     Antirrheticus można czytać na wiele sposobów. Na pewno jako tekst, który pozwala nam bezpiecznie usłyszeć i zidentyfikować demoniczne szepty rozlegające się w głowach mnichów; dzięki tej książce w warunkach laboratoryjnych (czytaj: bezpiecznych) możemy nauczyć się rozpoznawać demoniczne pokusy. Antirrheticus z drugiej strony możemy czytać jako świadectwo zachowania tekstu biblijnego i pewien statystyczny materiał: wykaz tego, co mnisi najczęściej czytali (wychodzi na to, że Psalmy). Ale wszystkie te skądinąd interesujące obserwacje nie odpowiadają nam na pytanie zasadnicze, a mianowicie czemu akurat taką metodę walki Ewagriusz proponuje.
     Pierwszym elementem odpowiedzi jest wskazanie tych fragmentów Ewangelii, w których w podobny sposób zachowuje się Chrystus: demonowi podsuwającemu Mu konkretne pokusy Zbawiciel odpowiada tekstem biblijnym (por. Mt 4,1–11). Do tej ważnej obserwacji należy jednak dodać także inne, niemniej istotne elementy. Należy przypomnieć sobie, czym w starożytności Biblia była i jak mnisi ją – za Orygenesem – rozumieli. Pisałem wcześniej, że dla Ojców była ona traktowana jak Ciało Syna Bożego, pewien szczególny rodzaj obecności Boga żywego. Recytowanie jej urywków wobec naporu demonicznych myśli miało zatem wszelkie cechy uciekania się w objęcia Syna Bożego. Skoro to On w jakiś sposób ustami mnicha był wyrzucany niczym pocisk wobec demona, nic zatem dziwnego, że możemy powiedzieć, że to już nie mnich walczył, ale sam Chrystus. Tekst biblijny stawał się nie tylko zdemaskowaniem kłamstwa podsuwanego przez złą myśl, ale także szczególnym rodzajem komunii (piszę: szczególnym, gdyż w tym wypadku polegał on w dużej mierze nie tyle na przyjmowaniu Chrystusa pod postacią chleba, co raczej emanowaniem Nim samym poprzez recytowanie odpowiednich fragmentów świętego tekstu). Ewagriusz, za Orygenesem, stwierdzał, że mnich bardzo często nie do końca rozumie, co wymawiają jego wargi. Nie ma to jednak znaczenia – złe duchy, przeciw którym kieruje ostrze Słowa Bożego, rozumieją je dobrze i wobec jego potęgi muszą pierzchać w popłochu.
     W świetle tych stwierdzeń staje się bardziej jasne dlaczego mnisi uczyli się na pamięć długich fragmentów biblijnych: oprócz praktycznego wymiaru przyswajania sobie w ten sposób materiału do recytacji podczas modlitwy ustnej miało to wymiar mistycznego niemal (Jan Kasjan pisze o przemieniającym) związku ze Słowem Bożym – Jezusem Chrystusem.
Czytelnia: